Logo Przewdonik Katolicki

Na Spitzbergen

Natalia Budzyńska
FOT. FOTOLIA

Czasem przez kilka godzin przeglądam internet w poszukiwaniu ciekawych tematów na artykuł. Czasem coś wpada szybko.

Innym razem żadne wydarzenie nie wydaje mi się na tyle interesujące, żeby je opisać. Czasem odpływam w inne kierunki, klikając w jakiś link, a potem w następny i docieram do obszarów, które zajmą moją uwagę przez kolejną godzinę, ale nie mają nic wspólnego z zagadnieniami, które powinnam znaleźć. Czasem wiadomości wypływające z różnych komentarzy mnie dołują. Znacznie rzadziej inspirują. Zdarza się, że o 10.00 rano zaczynam szukać, a kończę o 14.00, rezerwując samolot, bo oto niezwykle tani lot. Albo kupując kolejną książkę w formacie mobi (papierowe wydania wolę kupować w księgarni). Albo buty na Allegro.
Ale wracając do biletów na samolot: dzisiaj objawił mi się Spitzbergen z Oslo za kilkaset złotych, a do Oslo z Poznania to w ogóle taniej niż do Warszawy intercity. A Spitzbergen to wspomnienie mojego taty i jego podróż życia. Odbywając bowiem obowiązkową służbę wojskową na okręcie Marynarki Wojennej, pływał z wyprawą naukową właśnie tam w latach 50. Zdjęcia z tych wypraw towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo. Stos małych fotografii, a na nich lód, śnieg, zakapturzone postaci, jakieś psy, w tym jeden biały szczeniak, młodzi uśmiechnięci ludzie. I zorza polarna. Zorza zawsze w mojej wyobraźni jest jasnoszara. Taka jak na czarno-białych zdjęciach: jakieś nieokreślone szare mazy na niebie, a i tak robiła wrażenie. Nie umiałam sobie wyjaśnić, co to jest na tym niebie i jaki w rzeczywistości ma kolor. Tata mówił, że różne kolory i że się mienią. Teraz zdjęcia i filmy pokazują, że zorza jest raczej zielona, co z tego, jak mnie wciąż to nie przekonuje.
Spitzbergen mnie kusi, choć nie cierpię zimna. Chciałabym się skonfrontować z przeżyciami mojego ojca, zobaczyć to, co on wtedy, gdy miał 21 lat, a w Poznaniu czekała na niego dziewczyna (która potem stała się moją mamą). Dzięki Spitzbergenowi mogłam w przedszkolu opowiadać o dzielności mego ojca. Lubiłam koloryzować, więc przekonywałam przedszkolanki, że mój tata jest dowódcą statku i pływa na biegun północny. Zmyślałam rzeczy niestworzone nawet później, w szkole podstawowej. Kiedy mój tata wrócił z podróży służbowej do Nigerii, oświadczyłam koleżankom i kolegom z klasy, że przywiózł mi żywą małpę. Niektórzy przychodzili do mnie do domu, żeby ją zobaczyć, musiałam więc jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Uspokoiłam się, kiedy jeden kolega potwierdził, że widział ją w oknie, więc istnieje. No i proszę, jak odeszłam od tematu: a wciąż nie wiem, o czym pisać do następnego numeru…

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki