Play-offy mają to do siebie, że ogląda się je późnym wieczorem albo w nocy, bo odbywają się w Ameryce, a przecież tam inna strefa czasowa. Przysięgam, że nie wiem, o co chodzi, poza tym, że to koszykówka, a konkretnie NBA i że syn z ojcem siedzą przed ekranem komputera i zastanawiają się, czy obejrzeć cały mecz, czy tylko ostatnią kwartę, czy zarwać noc, czy obejrzeć wieczorem mecz z nocy, i czy Północ, czy Południe – i nie chodzi tu o czas, ale o przestrzeń. Przestrzeń Stanów Zjednoczonych.
Lubię obserwować tematy, jakie łączą mojego męża i syna, a koszykówka jest jednym z nich. Drugi wspólny temat to muzyka, trzeci – historia. Ze mną syn za bardzo o tym nie pogada, w ogóle ostatnio narzeka, że chcę z nim rozmawiać tylko o literaturze. I to w ramach rozmów przedmaturalnych. Myślę sobie przy tej okazji o rolach społecznych i dochodzę do wniosku, że one wcale nie są takie oczywiste. U nas na przykład ojciec-artysta często pobłaża, znając wartość poczucia wolności przede wszystkim, a ja, wychowana w kulcie wielkopolskiej cnoty obowiązkowości, pilnuję porządku. I, o nie, nie chodzi tu bynajmniej o porządek w sensie poukładanych przedmiotów i ogólnej czystości. W tej kwestii przejawiam daleko idącą swobodę. Chodzi o porządek rzeczy ważnych i ważniejszych. Odrabianie lekcji, pamiętanie o korepetycjach z matematyki, przeczytanie lektury chociażby. Mimo że tak wszystkiego pilnuję, i tak ponoszę porażkę. Moje zdanie w tych sprawach aż tak bardzo się nie liczy. Nigdy nie zapomnę, jak mój mąż poszedł z dziećmi do znajomej lekarki laryngolog, bo miały zapalenie ucha. Nikt nie lubi, kiedy wkłada się mu do ucha cokolwiek, zwłaszcza gdy boli. Ponieważ miały wtedy po kilka lat, płakały. Mój mąż spojrzał na nie i powiedział jedno słowo typu „Cisza” i one natychmiast posłusznie nadstawiły swoje uszy. Tydzień później ta lekarka zapytała mnie szeptem, czy mąż przypadkiem nie bije naszych dzieci, bo są takie podejrzanie usłuchane…
Z tego powodu wolałam, żeby to mój mąż chadzał z dziećmi do lekarzy, ale gdy one dorosły, zmieniliśmy się, bo on zbyt przeżywał ich pobyty w szpitalach, a one już nie płakały. Takie mam refleksje i wspomnienia, ponieważ niedawno byłam po raz ostatni w życiu na szkolnej wywiadówce. Wracając z niej, myślałam sobie, że to dla rodzica taki sam etap jak pierwszy dzień w przedszkolu albo pierwszy wyjazd na obóz. Akurat od wywiadówek byłam przeważnie ja, matka.