Logo Przewdonik Katolicki

Bez pieniędzy lepiej nie będzie

Renata Krzyszkowska

Rozmowa z Małgorzatą Solecką, autorką książki Służba zdrowia? Jak pokonać chory system

Znak zapytania w tytule Pani książki od razu naprowadza czytelnika na to, co pewnie już i tak wie. System leczenia w Polsce nie jest zdrowy, a do tego personel medyczny nie bardzo utożsamia się już z tym określeniem. Woli „system ochrony zdrowia” albo „rynek usług medycznych”.
– Lekarze i inni pracownicy służby zdrowia argumentują, że słowo „służba” trochę deprecjonuje ich pracę. Podkreślają, że są ludźmi wykonującymi konkretny zawód, w dodatku często wymagający zaangażowania i wysokich kwalifikacji, także etycznych. Z tego punktu widzenia ci ludzie nie są niczyją służbą. Niestety, minister zdrowia Konstanty Radziwiłł chce trzymać się tego określenia i twierdzi, że będziemy mieć Narodową Służbę Zdrowia, tak jak Brytyjczycy mają swój „National Health Service”. Znak zapytania w tytule podkreśla też dystans do tych zapowiedzi.

Ale niezadowoleni lekarze czy pielęgniarki masowo wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii. Czy tam słowo „służba” im nie przeszkadza?
– Angielskie słowo „service” oprócz znaczenia służba, może oznaczać też usługi, dlatego może być łatwiejsze do zaakceptowania. Poza tym mam poważne wątpliwości, czy na pewno system brytyjski jest tym, na którym powinniśmy się wzorować. Brytyjska służba zdrowia jest uważana za jedną z najgorzej funkcjonujących w krajach zachodniej Europy. Ma podobne problemy co nasza, przy znacznie większych nakładach finansowych.

Skoro w bez porównania lepiej dofinansowanej brytyjskiej służbie zdrowia jest tak samo źle jak u nas, to może trzeba skupić się na usprawnieniu organizacji?
– W Polsce na zdrowie przeznaczamy rocznie 4,3 proc. PKB. Średnia dla krajów Unii Europejskiej to 6,8 proc. PKB. Przy takiej różnicy finansowania problemy z dostępnością do leczenia w ramach publicznej służby zdrowia są nieuniknione. Przykład? Na badanie rezonansem magnetycznym, czyli specjalistyczną, ale równocześnie standardową diagnostykę, w Polsce większość pacjentów oczekuje nawet kilkanaście tygodni. Pacjent słyszy od lekarza, że musi wykonać badanie natychmiast, a gdy dzwoni do placówek, w których wykonuje się rezonans, dowiaduje się, że musi czekać trzy, nawet cztery miesiące.

Co z tym zrobić?
– Można byłoby oczywiście zwiększyć pulę pieniędzy na badania diagnostyczne, na przykład zabierając część finansowania szpitalom. Wtedy jednak szpitale zaczną upadać. Może wcale nie byłoby to takie złe, bo zwłaszcza tych najmniejszych szpitali jest w Polsce za dużo, ale musiałby to być proces dobrze przygotowany i ktoś musiałby wziąć za niego polityczną odpowiedzialność. Nie wierzę, że ktoś się odważy. W tej chwili połowa pieniędzy przeznaczanych na leczenie płynie właśnie do szpitali. I to jest rzeczywiście za dużo.

Aż 70 proc. budżetu szpitale przeznaczają na wynagrodzenia. Dziś pracownicy ochrony zdrowia chcą zarabiać godnie i domagają się podwyżek, ale jak szpitale zaczną upadać to w ogóle stracą pracę.
– Dlatego chyba nikt się nie odważy na przeprowadzenie procesu upadłościowego szpitali na większą – czyli taką, jaka by była potrzebna – skalę. Pamiętajmy, że szpitale powiatowe to często najpewniejszy albo i nawet jedyny stabilny pracodawca. Dla pracowników byłby to dramat.

Polacy raczej negatywnie odnoszą się do płacowych postulatów pracowników ochrony zdrowia.
– Trzeba zrozumieć, że lekarze czy pielęgniarki są wysokiej klasy specjalistami. Ich największym kapitałem jest wiedza, empatia, odpowiedzialność. By chirurg mógł samodzielnie przeprowadzić operację, kształci się, już po maturze, 12 lat. Od pielęgniarek wymaga się dziś studiów magisterskich i specjalizacji. Tymczasem pielęgniarki kończąc studia, często wcale nie podejmują pracy w zawodzie, bo ich pierwsza po szkole pensja byłaby taka sama albo niższa niż pracownika przy kasie w Biedronce.

Ale po kilku latach pracy jako pielęgniarka ma się cenne doświadczenie, można rozwijać się zawodowo, no i zarabia się więcej niż na początku.
– Od przynajmniej dziesięciu lat w Polsce zawód pielęgniarki wymiera. Oczywiście możemy powiedzieć, że w głowach się im poprzewracało, bo wszyscy młodzi po studiach w Polsce źle zarabiają, a żeby związać koniec z końcem imają się wielu zajęć. Trzeba jednak pamiętać, że praca pielęgniarki to nie jest praca ośmiogodzinna. Może pielęgniarki w przychodniach mogą pracować osiem godzin, a potem dorobić w innej placówce. Pielęgniarki w szpitalach pracują jednak w systemie dwunastogodzinnym. Biorą dodatkowe dyżury, a dostają wynagrodzenie rzędu 2,5–3 tys. zł netto, ale już łącznie z dyżurami. Czy to nie jest powód do frustracji? Takie pieniądze można zarobić bez wykształcenia, pracując fizycznie – na przykład sprzątając domy.

To prawda, chociaż chyba nie w każdym szpitalu i nie na każdym oddziale praca jest jednakowo ciężka, to jednak na pewno zawsze jest bardzo odpowiedzialna.
– Pielęgniarek jest tak mało, że na wielu dużych oddziałach na nocnym dyżurze jest tylko jedna. Zwłaszcza młode wybierają inne kraje, gdzie zarobią więcej. Lekarze też wyjeżdżają, choć zarabiają bez porównania lepiej od pielęgniarek i mają o wiele większe możliwości dorobienia do wynagrodzenia, w prywatnych gabinetach. Są to niestety zawody niewystarczająco docenione po transformacji ustrojowej.

Lekarze w Polsce cieszą się najmniejszym zaufaniem społecznym. Bardziej ufają lekarzom nawet w Bułgarii i w Rosji. Tłumaczy to Pani tym, że to efekt polegania na wiadomościach z internetu, przepisów utrudniających życie i wpływu mediów, które goniąc za sensacją w złym świetle pokazują lekarzy. Te czynniki jednak występują też w innych krajach, a jednak aż tak nie podkopują zaufania do lekarzy.
– Myślę, że to m.in. pokłosie wspomnianych niskich nakładów na służbę zdrowia. Leczenie jest niby za darmo, ale przeciętny pacjent i tak musi za wiele rzeczy płacić. Łącznie co roku jako pacjenci wydajemy na leczenie z własnej kieszeni ponad 30 mld zł. Do tego chory, który cierpi, oczekuje sprawnego leczenia, a lekarz mówi mu, że musi na nie czekać w długiej kolejce. Podobnie jak na wiele badań, które można przyspieszyć, ale za pieniądze. Lekarz mówi choremu na raka, że mogą mu pomóc leki nowej generacji, ale one są nierefundowane. Pacjent może i wie, że to nie lekarz ponosi odpowiedzialność, ale postrzega go równocześnie jako część tego niesprawnego i niesprawiedliwego systemu. Jak ma mu zaufać? Nawet w krajach od nas biedniejszych, takich jak Bułgaria, refunduje się więcej nowoczesnych leków onkologicznych niż u nas. Wielu lekarzy nawet nie wspomina pacjentom o nowych drogich terapiach znanych już na świecie, skoro wie, że na taką terapię pacjenta nie stać.

Czyli wszystko sprowadza się do pieniędzy…
– Bez większych nakładów finansowych lepiej nie będzie, choćbyśmy mieli najmądrzejszego ministra. Z drugiej strony minister zdrowia rzeczywiście nie ma prostego zadania. Przez osiem ostatnich lat w temacie ochrony zdrowia niewiele się działo i trudno liczyć, że nagle uda się rozwiązać najważniejsze problemy. Pomysł napisania książki wziął się z frustracji. Mam nadzieję, że pomoże ona chorym w zrozumieniu zawiłości polskiego systemu ochrony zdrowia i poruszania się w jego meandrach.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki