Logo Przewdonik Katolicki

Ukarana troska

Renata Krzyszkowska
FOT. MARCIN BIELECKI/PAP. Rodzice z Białogardu zaraz po narodzinach córki potrzebowali prawnika, bo zwołany naprędce w szpitalu sąd rodzinny już nazajutrz ograniczył im prawa rodzicielskie.

Organizują na nas obławy, czujemy się zaszczuci – to nie cytat z amerykańskiego filmu, tylko słowa ojca z Białogardu, który nie mogąc porozumieć się z lekarzami swego nowo narodzonego dziecka, zabrał je i żonę ze szpitala.

Burza, jaka się potem rozpętała, nie schodziła z czołówek gazet przez niemal tydzień. Rodzicom ograniczono prawa rodzicielskie, ścigała ich policja. Zdesperowany ojciec swą wersję zdarzeń opisał w internecie. Gdy emocje opadły, organy ścigania dokładniej przyjrzały się sprawie. Cofnęły nakaz aresztowania, a rodzicom przywrócono pełnie praw rodzicielskich.
 
Procedury kontra zdrowy rozsądek
Dziewczynka urodziła się w 36. tygodniu ciąży, ale nie było zagrożenia życia. Rodzice zaraz po porodzie odmówili zaszczepienia córeczki i podania jej w iniekcji witaminy K, choć są to standardowe procedury, sprawdzone i bezpieczne, stosowane w polskich szpitalach codziennie. Dlaczego? Ojciec twierdzi, że ulotka dołączona do witaminy K nie była przetłumaczona na język polski, do tego pracownicy szpitala odmówili wykonania u ich dziecka badań w kierunku niedoborów odporności, które są przeciwwskazaniem do szczepienia przeciw gruźlicy. Według niego w szpitalu nie było miejsca na rozmowę, a zwołany naprędce w szpitalu sąd rodzinny już nazajutrz ograniczył im prawa rodzicielskie w kwestiach związanych z zastosowaniem świadczeń zdrowotnych u dziecka. – Za naszą dociekliwość i troskę zostaliśmy ukarani – mówi ojciec.
Do całej sprawy odniósł się minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, który powiedział, że według jego wiedzy „personel szpitala w Białogardzie działał zgodnie z procedurami opartymi na aktualnej wiedzy medycznej, na rzecz bezpieczeństwo dziecka, którego życie mogło być zagrożone”. Jak mówił, „szpital przede wszystkim chciał podać witaminę K, którą zgodnie z wytycznymi wcześniakom podaje się obowiązkowo, ponieważ niepodanie tej witaminy, zapobiegającej krwawieniom wewnętrznym, to poważne ryzyko i poważny błąd w sztuce lekarskiej”. Mimo to zlecił kontrole w białogardzkim szpitalu.
Rodzice z kolei złożyli zawiadomienie do prokuratury dotyczące podejrzenia popełnienia przez lekarzy przestępstwa polegającego na narażeniu dziecka na niebezpieczeństwo poprzez podanie leku z witaminą K o nazwie Vitacon. Według ich informacji preparat ten zawiera substancje niebezpieczne dla noworodków i powinien być wycofany dwa lata temu.
 
Zabrakło delikatności
Jak było naprawdę, kto popełnił błąd? O tym zadecyduje sąd. Już dziś można jednak zapytać, czy to wszystko musiało się wydarzyć? Ojciec relacjonując zdarzenie, cytuje lekarzy, którzy mieli powiedzieć,  że zgoda na hospitalizację jest jednoznaczna ze zgodą na wszystkie proponowane zabiegi. Nie trzeba więc niczego pacjentowi wyjaśniać ani o nic pytać. Jeśli takie słowa faktycznie padły, to z całą pewnością był to błąd. Z pacjentami trzeba rozmawiać, wyjaśniać, tłumaczyć. Zdaniem specjalistów każde narodziny dziecka, a wcześniaka w szczególności, to jedno z najtrudniejszych doświadczeń dla rodziców. Przeżywają oni lęk o życie i zdrowie dziecka, mogą mieć poczucie bezradności, całkowitej utraty kontroli. W tym czasie należy ich otoczyć szczególną opieką. Tymczasem wygląda na to, że szpital w Białogardzie nie do końca wywiązał się z tego zadania.
– Dziecko nie jest własnością rodziców, ale odrębnym człowiekiem. Zdarzają się sytuacje, że personel medyczny musi działać dla dobra dziecka wbrew woli rodziców. Dzieje się tak, gdy lekarze są przekonani, że jakieś postępowanie medyczne jest dla dziecka korzystne, a jego zaniechanie narazi je na szkody zdrowotne – mówi prof. Bogdan Chazan. – W tym przypadku jednak ani szpital, ani ścigająca rodziców policja nie wykazali się delikatnością. Taki radykalizm i burza chyba nie były potrzebne. Zespół opieki zdrowotnej ma swoje służby środowiskowe i to raczej przy ich pomocy należało nawiązać kontakt z rodzicami, a nie wystawiać listy gończe – komentuje znany ginekolog i położnik.
 
Nie dociekać, nie pytać, nie prosić
Niestety, choć na studiach przyszłych lekarzy uczy się, jak przeprowadzać wywiad lekarski, to jednak mało mówi się o tym, jak nawiązywać kontakt z chorym, jak przekazywać złe wiadomości czy motywować do leczenia. A przecież na komunikację z pacjentem nie składają się tylko słowa, ale przede wszystkim mowa ciała: gest, postawa, uśmiech lub jego brak. Niektóre z naszych uniwersytetów medycznych ciągle po macoszemu traktują zajęcia z psychologii. To m.in. dlatego nadal można spotkać lekarzy, którzy wolą podchodzić do leczenia w sposób autorytarny. W takim modelu to lekarz decyduje, co pacjent ma wiedzieć o swojej chorobie i diagnozie, a im mniej wie, tym mniej ma wątpliwości co do leczenia, nie zadaje pytań i nie szuka odpowiedzi. W ich opinii dobry pacjent to ktoś, kto bez szemrania poddaje się leczeniu, nie pyta, nie jest dociekliwy, o nic nie prosi. Zwolennicy tego modelu nawet dysponując czasem, nie traktują chorego po partnersku, nie okazują empatii, nie potrafią zaangażować pacjenta w proces leczenia.
 
Rozmowa jak lekarstwo
W jednej z przychodni w Poznaniu lekarka wywiesiła ogłoszenie, że nie będzie komentować i omawiać z pacjentami bzdurnych informacji na temat leczenia wyczytanych przez nich w internecie. – Pani doktor powinna się zwolnić z pracy – komentuje prof. Chazan. – Obowiązkiem lekarza jest prostowanie niewłaściwych informacji. To wynika z umowy o pracę. Ogłaszanie, że się nie będzie niczego pacjentom tłumaczyć, kwalifikuje się do dochodzenia przed komisją etyki Okręgowej Izby Lekarskiej. Lekarz jest też nauczycielem – mówi wieloletni dyrektor Szpitala św. Rodziny w Warszawie.
Na szczęście są lekarze, którzy rozumieją swoją rolę i powołanie. Prof. Barbara Królak-Olejnik z Kliniki Neonatologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu powiedziała niedawno w jednym z telewizyjnych programów informacyjnych: – Coraz częściej rodzice bardziej wierzą w to, co znajdą w internecie, niż w to, co usłyszą od lekarzy. W naszym oddziale często przeprowadzamy bardzo długie rozmowy, żeby przekonać rodziców do tego, co jest konieczne i potrzebne dla bezpieczeństwa i życia małego dziecka.
W relacjach lekarza z pacjentem oprócz starannie opracowanych procedur nic nie zastąpi zwykłej życzliwości, rozmowy i chęci porozumienia.
  



Prof. Bogdan Chazan
W tej sytuacji wystąpiły jakieś zaburzenia w komunikacji między lekarzami i rodzicami noworodka. Niestety, czasami personel medyczny odnosi się do pacjentów w sposób zimny, dyrektywny, nieznoszący sprzeciwu, nie pozostawiając miejsca na dyskusję czy odmowę. A to już nie te czasy. To zrozumiałe, że młodzi rodzice mogą mieć wątpliwości, niejasności, pytania. Trzeba z nimi umiejętnie rozmawiać, w sposób grzeczny, uprzejmy i dla nich zrozumiały.
W relacji lekarz–pacjent ten pierwszy zawsze będzie miał przewagę. Nie wolno mu jej naużywać. Przypuszczam, że w przypadku lekarzy z Białogardu ton wypowiedzi był niewłaściwy, zbyt autorytarny. Do tego rodzice twierdzą, że nie otrzymali informacji, na których im zależało. Lekarze mają obowiązek udzielić pacjentowi wyczerpujących informacji, prostować przekłamania, a nawet uczyć. Odebranie praw rodzicielskich rodzicom noworodka, nawet częściowo, uważam za pochopne.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki