Jakiś czas temu jeżdżąc samochodem, dość często słyszałem reklamę suplementów diety dla dzieci. Można było w niej usłyszeć nauczycielkę i mamę kilkuletniego chłopca. Pierwsza stwierdzała, że musi pochwalić Antosia, ponieważ w ostatnim czasie stał się bardzo grzeczny. Pyta, co pomogło: szlaban na komputer czy na podwórko? Mama odpowiada, że nic z tych rzeczy – to po prostu nowy suplement diety…
Jeśli sytuacja drogowa mi na to pozwalała, często zmieniałem stację już po pierwszych słowach tej reklamy. Irytowało mnie nie tylko proponowanie wyrobów medycznych jako remedium na, w większości przypadków, całkiem normalne zachowania dzieci. Jeszcze bardziej denerwowało mnie ukryte założenie, że chwalenie i karanie dzieci jest jedynym sposobem na ich wychowanie. A przecież zarówno kary, jak i nagrody są dwiema stronami tej samej monety, za którą jako rodzice kupujemy sobie chwilę spokoju. Płacimy za to jednak wysoką cenę, którą jest osłabienie naszej relacji z dzieckiem.
Co stoi za karami i nagrodami?
Zwolennicy stosowania kar i nagród mówią często, że jest to najlepszy sposób na to, by nauczyć dziecko co jest dobre, a co złe. Wskazują też, że umożliwiają one skuteczne modyfikowanie zachowań – kary pomagają w eliminowaniu tych, których nie chcemy, zaś nagrody mają wspierać motywację do robienia rzeczy, które być może dla naszych dzieci ważne nie są, ale takimi się okażą w przyszłości. A przynajmniej my, rodzice, tak uważamy. Czy tak jest w rzeczywistości? Okazuje się, że nie do końca.
Kary same z siebie tworzą niekorzystne środowisko do uczenia się nowych rzeczy. Wywierają na dziecku presję, a do tego sprawiają, że doświadcza ono silnych, nieprzyjemnych emocji, takich jak strach, poczucie odrzucenia, wstydu czy złość na samego siebie oraz na rodzica lub opiekuna. I o ile samo doświadczanie takich emocji jest naturalne – bo i bez kar dziecko pewnie się z nimi spotyka – to trudno w takiej sytuacji mówić o efektywnym uczeniu się. Będzie ono krótkotrwałe i na pewno nie na poziomie zinternalizowanych postaw. Kara po prostu wzbudza w dziecku motywację polegającą na dążeniu do uniknięcia jej. Obawiając się kary, unikamy zachowań, które do niej prowadzą – lecz często tylko wtedy, gdy wiemy, że możemy zostać złapani. Prowadzi to do postawy, w której przechodzenie na czerwonym świetle jest w porządku, jeśli nie widać nigdzie policji. Nie ma w nas motywacji, by prawa czy zasad przestrzegać zawsze.
Podobnie jest z nagrodami. Nagradzanie wzmacnia motywację zewnętrzną – jeśli naszą motywacją robienia czegoś jest otrzymanie nagrody, to nie mamy poczucia, że sama czynność jest warta zachodu. Dlatego wraz z wycofaniem nagród automatycznie spada motywacja. Dodatkowo często te same nagrody nie są w stanie nas motywować przez długi czas tak samo, ponieważ się do nich przyzwyczajamy. Czasem tak bardzo, że wycofanie ich interpretujemy jako karę. Dzieje się tak nie tylko w przypadku dzieci, lecz również dorosłych – wystarczy zapytać o zdanie pracowników firm, które stosowały systemy motywacyjne bazujące na nagrodach, np. za punktualność czy wysoką frekwencję. Często w ich postrzeganiu premie otrzymywane z tego tytułu zaczynały być integralną częścią wynagrodzenia, a ich brak był interpretowany właśnie jako kara.
Czy w takim razie należy w ogóle zrezygnować z nagród? I co zrobić, gdy dziecko powinno lub wręcz musi zrobić coś, na co nie ma ochoty? Warto po pierwsze wysłuchać dziecka i dowiedzieć się, dlaczego nie chce. Często już to da nam informacje o jego potrzebach – i być może będziemy w stanie tak zmodyfikować zadanie, żeby bardziej je zaspokajało. Być może pewne obowiązki są po prostu nudne – wtedy warto je ubrać w pewną fabułę. Choć mój trzyipółletni syn nie chce sprzątać pokoju, to już zabawa w odgruzowywanie miasta po trzęsieniu ziemi jest dla niego bardziej interesująca. Jeśli z kolei starsze dzieci nie widzą w robieniu pewnych rzeczy sensu, warto z nimi go poszukać. Albo po prostu pozwolić na to, by w pewnych dziedzinach były bardzo dobre i je rozwijały, a w innych przeciętne. W końcu w dorosłym życiu, zwłaszcza zawodowym, to właśnie specjalizacje są najbardziej cenione i przydatne.
Jakie są dzieci?
Przyglądając się tematowi kar i nagród, warto przyjrzeć się też założeniom, jakie mamy na temat naszych dzieci i ich zachowania. Czy mamy poczucie, że zachowują się źle, by nam robić na złość? Czy robią to ze względu na to, że same dążą do realizacji swoich celów? Czy być może chcą dobrze, ale po prostu im nie wychodzi – ponieważ są zmęczone, jeszcze nie potrafią lub w danej sytuacji nie są w stanie zrobić inaczej? Czy bierzemy pod uwagę ich sytuację: poziom zmęczenia, być może stres związany z nowymi sytuacjami, nasze podenerwowanie, które na nie wpływa? Odpowiedź na to pytanie jest o tyle ważna, że będzie nas nastrajać do konkretnej reakcji.
W psychologii mówi się o podstawowym błędzie atrybucji, czyli o częstym usprawiedliwianiu swojego zachowania czynnikami zewnętrznymi, przy jednoczesnym przypisywaniu innym pełnej kontroli nad ich zachowaniem. Ja denerwuję się dlatego, że jestem zestresowany w pracy, ale sąsiad nie mówi mi dzień dobry, tylko i wyłącznie dlatego, że jest niewychowany. Jak ma się to do dzieci? Są złośliwe i biją się nawzajem z czystej chęci uprzykrzenia mi wieczoru, czy po prostu coś przeżywają i nie potrafią tego wyrazić w inny sposób, co więcej – same nie potrafią tego zrozumieć?
Jeśli potrafimy przyznać, że prawdziwa jest ta druga opcja, warto się zastanowić, jaką wiadomość wysyłamy dziecku, gdy za to zachowanie je karzemy. Mówimy mu wtedy: nie masz prawa przeżywać trudnych chwil, mieć gorszego dnia czy być zmęczonym. Warto też samego siebie zapytać, jaka potrzeba leży za chęcią karania dzieci. Agnieszka Stein, psycholożka i propagatorka idei rodzicielstwa bliskości, pokazuje kilka potrzeb, którymi możemy się kierować. Wspomina potrzebę bezpieczeństwa, akceptacji ze strony innych dorosłych, potrzebę bycia wysłuchanym i wziętym pod uwagę, czy też potrzebę bycia skutecznym. One wszystkie mają prawo się w nas pojawić, są ważne i warto zadbać o ich realizację, jednak być może lepiej zadbać o inną strategię ich zaspokojenia niż karanie dzieci.
Pomocne w zrozumieniu dzieci, ale również w radzeniu sobie z własnymi emocjami, będzie również poznanie tego, co się w dziecku dzieje na poziomie jego psychicznego rozwoju. Inaczej podejdziemy do buntującego się nastolatka w momencie, gdy będziemy postrzegać jego zachowanie jako foch, a inaczej, gdy będziemy mieli świadomość buzujących w nim w danym momencie hormonów i kształtującej się w tym czasie tożsamości. Gdy zaakceptujemy fakt, że do jej wykształcenia potrzebuje on swego rodzaju sparingpartnera, łatwiej nam będzie mu pomóc w przeżyciu tego trudnego czasu. Stosowanie kar i szlabanów niekoniecznie może taki efekt przynieść.
Co w zamian?
Często w sytuacjach, w których wielu rodziców reaguje karami, dzieci potrzebują czegoś dokładnie przeciwnego – wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. Ich złe zachowanie jest znakiem, że potrzebują naszej pomocy, większej uwagi, być może wysłuchania i zaspokojenia jakichś potrzeb. Jeśli im to damy (co często nie jest łatwe), przekażemy ważną informację. Powiemy w ten sposób: „Jesteś dla mnie ważny, niezależnie od tego, co się dzieje i co robisz. Wiem, że chcesz dobrze, ale nie zawsze wychodzi – i chcę ci pomóc w tym, żeby było dobrze”.
Co jednak zrobić w sytuacjach, które wymagają od nas zdecydowanego działania, spieszymy się do wyjścia z domu, a nasze pociechy zamiast wkładać buty, nagle zaczynają z uwagą przyglądać się sznurówkom lub przyklejają się do stołu i stwierdzają, że nie chcą nigdzie iść? Łagodne zachęty nie działają, a widmo spóźnienia jest coraz bardziej realne. Często w takich sytuacjach groźba: „Jak się nie zbierzesz w trzy minuty, to nie będzie…” wydaje się najbardziej skutecznym rozwiązaniem. Krótkoterminowo być może to prawda, jednak na dłuższą metę takie groźby osłabiają naszą więź z dzieckiem. Skuteczniejsze wychowawczo, choć wymagające stałej pracy, jest budowanie relacji opartej na wzajemnym szanowaniu potrzeb. Warto z pewnością dać w takiej sytuacji dziecku dużo empatii: nazwać jego uczucia, powiedzieć, że je rozumiemy (o ile rzeczywiście jesteśmy w stanie zrozumieć) lub że staramy się zrozumieć i przyznać, że coś jest dla niego ważne. Gdy będziemy widzieli, że dziecko czuje się wysłuchane i zrozumiane, warto powiedzieć też o swoich uczuciach: dlaczego dla nas coś jest ważne i co chcemy w związku z tym zrobić.
Ta strategia nie zawsze będzie działać, również z tego powodu, że w takich momentach ma często miejsce jeszcze jeden proces. Dzieci testują własną sprawczość, uczą się jej. Sprawdzają na nas – czyli w bezpiecznych dla nich warunkach – na ile mają realny wpływ na rzeczywistość, nie wprost zadają pytanie o to, czy mają prawo do własnego zdania, własnych pragnień, powiedzenia „nie”. Nasze odpowiedzi na te pytania zostaną z nimi dłużej niż tylko w czasie dzieciństwa. Warto mieć to z tyłu głowy, gdy spieramy się z trzylatkiem o włożenie kurtki czy wyjście z domu – bo nie chodzi tu tylko o kurtkę. I o ile oczywiście nie jest dobrze na wszystko się zgadzać, o tyle nie warto też zawsze stawiać na swoim. Nie pozwolimy w ten sposób dziecku na rozwinięcie bardzo przydatnych w późniejszym życiu umiejętności.
Zadbaj o siebie
Rezygnacja z nagród i kar w praktyce nie jest łatwa. Wymaga od nas z jednej strony większego zaangażowania, z drugiej strony – przemyślenia konsekwencji w działaniu i dotarcia się z dziećmi. Nie ma też nic wspólnego ze sloganowym „bezstresowym wychowaniem”, czyli pozwalaniem dziecku na wszystko. Jest raczej stworzeniem dziecku optymalnych warunków rozwoju.
Do tego jednak potrzebujemy zrobić jeszcze jedną rzecz. Zadbać o swoje potrzeby i o to, byśmy mieli poczucie, że mamy z czego dawać naszym dzieciom uwagę. Jeśli tego nie zrobimy, trudniej będzie nam z empatią reagować na niepożądane zachowania dzieci i odczytywać je jako wołanie o pomoc, a nie jako wyraz ich złośliwości.