Bo gdyby go zauważyła, co byłyby warte w kontekście rozlicznych deklaracji celebrytów, a czasem redaktorów z ulicy Czerskiej, mogłaby się przekonać, jak bardzo polskiego patriotyzmu nie rozumieją, uważają za anachroniczny lub się go boją.
Ale równocześnie miałem odwagę napisać, że biskupi nie krytykują wypaczenia nacjonalizmu. Krytykują samą jego istotę. I że to jest wyzwanie dla polskiej prawicy, gdzie dziedzictwo narodowców wciąż jest w cenie.
Do dokumentu można mieć dwa zastrzeżenia. Pierwsze, że nie staje w obronie poglądów i postulatów kojarzonych z narodowcami, ale niebędących ich monopolem, które kojarzą się z najszerzej pojmowanym interesem narodowym. „Gazeta Wyborcza” natychmiast skorzystała z okazji, rozliczając abp. Jędraszewskiego ze sceptycyzmu wobec otwarcia się na imigrantów. Czy hierarcha to nacjonalista? Tak by wynikało, a tak wynikać nie powinno, bo to absurd.
Po prawej stronie jest żal, że biskupi nie odnieśli się do historycznego dziedzictwa polskiego nacjonalizmu, mocno sprzężonego z zaangażowanymi katolickimi. Nie przypomnieli, że jak u wielu narodów ów nacjonalizm był – w czasach zaborów, w okresie międzywojennym czy w czasach zmagań z okupantami: niemieckim i sowieckim – przejawem narodowej żywotności. Że polscy narodowcy byli najżarliwszymi patriotami.
Oba zastrzeżenia przemawiają do mnie. A jednak, przypominając, że to stanowisko polityczne, a nie prawda wiary, spojrzałbym na nie inaczej. Czy istotnie biskupi powinni się posuwać dalej w instruowaniu, co jest zgodne z wolą Kościoła, a co nie? A może warto pozostawić pewną swobodę ludzkim sumieniom?
Z drugiej strony, gdyby hierarchowie zaczęli się mocować z historią, może skończyliby na rozróżnianiu „zasadniczo dobrego” nacjonalizmu od jego „wypaczeń”. A chodziło im o to, aby przeciąć tę pępowinę. Uzupełnieniem dla tego dokumentu były wypowiedzi abp. Gądeckiego apelującego o niewznoszenie okrzyków nienawiści pod znakiem krzyża. Te apele odnosiły się do marszu ONR, jaki przeszedł przez Warszawę. Jakie by nie były historyczne zasługi polskich nacjonalistów, dziś to droga donikąd, bo stawia naród ponad innymi wartościami, zdają się wyrokować biskupi. A interesu narodowego można bronić, niekoniecznie sięgając pod sztandary, które po doświadczeniach drugiej wojny światowej, powinny spocząć w muzeum. Złożone tam z szacunkiem. Ale bez pokusy sięgania po nie.
To nie zakończy dyskusji. Część narodowców obrazi się na własnych biskupów. Inni wdadzą się w talmudycznie rozważania, że bycie narodowcem nie oznacza bycia klasycznym nacjonalistą, w takim sensie, o jakim napisali biskupi. I trudno, Kościół nie jest chyba w stanie pisać instrukcji jeszcze szczegółowszych. Powtórzę: pewne kwestie i wybory należy pozostawić sumieniu tych, do których kieruje się takie listy.
Ja w każdym razie podziwiam biskupów za odwagę, bo dla wielu duchownych przecięcie nacjonalistycznej pępowiny to zamach na tradycję, to pójście wbrew mniemaniom tego czy innego wiernego. Możliwe, że tylko taka radykalna decyzja będzie krokiem w kierunku uzdrowienia.
Łączy się to z szerszym problemem. Kiedyś jeden hierarchów został zapytany, dlaczego w kontekście islamu Episkopat nie przemawia bardziej gromko w obronie zagrożonych wartości. Biskup ów odpowiedział: Właśnie dlatego, że my nie jesteśmy islamem. My nie walczymy, mu nawracamy.