Logo Przewdonik Katolicki

Musiałam udowodnić, że moje życie ma wartość

Dorota Niedźwiecka
Fot. Wojciech Pacewicz /PAP. Kocham życie. I chcę, by miało szanse pokochać je każde z dzieci – mówi Rebecca Kiessling.

O potrzebie bycia kochanym, konieczności wsparcia dla kobiet, które doświadczyły gwałtu, i karaniu sprawcy, a nie poczętych dzieci, z Rebeccą Kiessling rozmawia Dorota Niedźwiecka

Żyje Pani dzięki temu, że zanim się urodziła, prawo stanu Michigan nie dopuszczało aborcji.
– Właśnie. Wychowywałam się w rodzinie adopcyjnej i nie przypuszczałam, że tak jest, dopóki nie ukończyłam osiemnastu lat. Gdy mi powiedziano, że poczęłam się w wyniku gwałtu, poczułam się osaczona.
 
Aborcja była wtedy w Stanach już zalegalizowana?
– Tak. A w społecznych debatach słyszałam, jak dobrym rozwiązaniem jest „aborcja ciąży z gwałtu”. Uświadomiłam sobie wtedy, że to mnie społeczeństwo traktuje jako cel ataków. Zaczął towarzyszyć mi przymus, by udowadniać ludziom, że moje życie ma wartość. I myśl, że jestem czymś najgorszym, co mogło się przytrafić mojej biologicznej mamie.
 
Dziś nie wygląda Pani na osaczoną.
– Powrót do równowagi trwał wiele lat. Pierwszym dobrym doświadczeniem była rozmowa z kobietą z Telefonu zaufania „Prawo do życia”. Bardzo potrzebowałam wtedy, by ktoś potwierdził, że moje życie ma sens. Zapragnęłam skontaktować się z mamą. Nie chciałam być klasyfikowana jako poczęta z gwałtu, bo kto by chciał?
 
Studiowała Pani już wtedy prawo. Drogą sądową otrzymała Pani pozwolenie na kontakt z matką.
– Z drżeniem rąk zadzwoniłam. Dowiedziałam się, że mój ojciec był seryjnym gwałcicielem, bandytą. List, który później dostałam od matki, i nasze pierwsze spotkanie, na jej 51. urodziny, złagodziły trudne doświadczenia. Mama cieszyła się z mojej obecności, okazywała czułość. Spełniły się marzenia, które miałam od dziecka: doświadczałam, że jestem kimś chcianym i kochanym.
 
Od tamtej pory utrzymywałyście kontakt?
– Tak. Podczas kolejnej wizyty odważyłam się zapytać mamę, czy gdyby aborcja była wówczas legalna, to by jej dokonała. „Tak” – odparła. „Jak to? Po tych wszystkich wyrazach miłości, które mi przekazałaś, coś takiego?” – przeżywałam kolejny szok. „Nie wiesz, co to znaczy” – odpowiedziała. I muszę przyznać, że to jest prawdą: nie wiem, co to znaczy.
 
Widywałyście się nadal?
– Oczywiście. To przecież moja mama, wiele jej zawdzięczałam i miałam do niej dużo szacunku. Przyszedł taki moment, że niezależnie od jej stanowiska zyskałam wewnętrzny spokój i poczucie własnej wartości. Sześć lat po tamtej rozmowie mama zmieniła zdanie na temat aborcji. Powiedziała mi to. Na szczęście mogła zmienić zdanie i równocześnie cieszyć się tym, że jestem. Podobnie jak mogła je zmienić i cieszyć się swoją córką „twarz” ruchu aborcyjnego, Norma McCorvey. Jej sprawa o pozwolenie na dokonanie aborcji doprowadziła na początku lat 70. m.in. do całkowitej legalizacji aborcji w pierwszych trzech miesiącach ciąży. Norma nie zdążyła jednak skorzystać z tego prawa, stąd po latach, gdy wycofała się z promowania aborcji i stała się działaczką ruchu pro-life, jej dziecko żyło. Ale co z tymi milionami matek, które nawet jak zmienią zdanie, nie będą mogły nic z tym zrobić, bo ich dziecko umarło?
 
Jako prawnik broni Pani m.in. kobiet, które zostają oskarżone o to, że nie dokonały aborcji. Na pewno spotyka się Pani z argumentami, że „zarodek to nie życie tylko istnienie”. Jak Pani odpowiada na takie twierdzenia?
– Przytoczę tu słowa lekarzy, którzy zostali powołani jako biegli w jednej z prowadzonych przeze mnie spraw. Na co dzień zajmowali się in vitro, byli – jak to się mówi – „pro choice”. Odpowiadali zgodnie z tym, co mówi nauka: że od poczęcia zarodki są żywymi istotami ludzkimi. Ich zadanie jako lekarzy polega jedynie na połączeniu gamet i sprawdzeniu po 24 godzinach, w których z nich zawiązało się życie. Gdyby zarodki nie były życiem – to jakim cudem rodziłyby się z nich dzieci? Jednak wystarczy przenieść tę dyskusję na grunt aborcji i ci sami ludzie, którzy ekscytują się obecnym w zarodkach życiem, mówią: „Ja nie wiem, co to jest”. To intelektualna nieuczciwość. Słyszę, że w Polsce wielu aktywistów aborcyjnych mówi, że życie nie zaczyna się od poczęcia. W Stanach Zjednoczonych nikt w dyskursie publicznym nie pozwoli sobie na taką uwagę. Dyskutanci mają świadomość, jak niefachowo to brzmi i jak niezgodne jest z nauką. Mogą przekierować dyskusję na inne tory: np. filozoficzne rozważania, że człowiek poczęty nie jest jeszcze osobą. Ale nigdy, że zarodek nie jest życiem.
 
Pod artykułami o Pani, które ukazały się w polskich mediach, znalazłam ironiczne i złośliwe komentarze. Jak Pani sobie z tym radzi?
– Nie jest miłe ani słuchanie pogróżek, ani narażanie się na wyśmiewanie. Mam jednak świadomość, że historia mojego życia bardziej pomaga zrozumieć pewne kwestie odbiorcom niż niejedna teoretyczna dyskusja. Zawsze: czy to na studiach, na których profesorowie mieli liberalne poglądy, czy w rozmowach z kolegami, czy w dyskusjach publicznych chętnie wyrażałam swoje zdanie na temat aborcji. Myślę, że odwaga to nie jest brak strachu, lecz umiejętność działania pomimo strachu.
 
Kilka miesięcy temu podtrzymano w naszym kraju prawo do aborcji w trzech przypadkach: gdy ciążę uznaje się jako zagrożenie dla zdrowia lub życia matki, płód uznaje się za uszkodzony lub nieuleczalnie chory i w przypadku gwałtu. Sankcjonując ten stan prawny, wielu ludzi mówi, że to zadowalający kompromis.
– Za każdym razem, kiedy ludzie mówią, że są za życiem, ale poza przypadkiem gwałtu, albo że są za wyborem – szczególnie w przypadku gwałtu, to dokładnie tak, jakby mówili, że są w stanie wstać, spojrzeć mi w oczy i powiedzieć: „Twoja matka miała prawo cię usunąć”.
 
To dosyć mocne słowa.
– A całość przykra. Żyjąc w takiej rzeczywistości, uważam, że bardzo ważne jest mówienie, na czym to polega wychwalany „kompromis”. Wiem, że wielu ludzi mówiąc o tych sprawach, nie myśli o konkretnej osobie, twarzy. Po prostu ma jakieś zdanie, nad którym głębiej się nie zastanawiała. Zależy mi, by moja historia i historia około 450 osób z całego świata, które poczęły się w wyniku gwałtu lub urodziły dzieci z gwałtu i są zrzeszone w moim stowarzyszeniu, służyła, by nadać temu zagadnieniu jednostkowy wymiar.
 
 W argumentacji ludzi będących za – tak przyjaźnie brzmiącym – „wyborem” wiele jest niespójności.
– Tak. Zdarzało mi się na przykład, że któryś z moich kolegów na studiach mówił: „Ale ja przecież nie twierdzę, że powinni cię usunąć. Po prostu uważam, że twoja mama powinna mieć prawo wyboru”. „Zaraz, zaraz. Ten konkretny wybór, oznacza poddanie mnie aborcji”. „Nie wiesz tego na pewno”. Mogłam powiedzieć, że wiem. Moja mama, mimo że aborcja była wówczas zakazana, dwukrotnie usiłowała nielegalnie ją przeprowadzić. Nie zdecydowała się – ze względu na nieludzkie warunki, panujące w podziemnych klinikach. Mogłam więc powiedzieć, że wiem – że była do tego zdeterminowana. Proszę prześledzić tego typu dyskusje: mój rozmówca tworzył jakąś kompletną fikcję. Czuł się niekomfortowo, lecz zamiast się do tego przyznać, brnął dalej tylko po to, by uniknąć odpowiedzialności za słowa, które wypowiedział chwilę wcześniej.
 
Podsumowując: co zatem powiedziałaby Pani zwolennikowi aborcji „w pewnych sytuacjach”?
– Moja mama nie zabiła mnie tylko dlatego, że prawo tego zabraniało. Emocjonalnie była w tak trudnym stanie, że dopiero po prawie trzydziestu latach mogła przyznać, że urodzenie mnie było najlepszym rozwiązaniem. Żyję tylko dzięki tzw. restrykcyjnemu prawu, które wielu określa dziś jako sprzeczne z prawami kobiet.
 
No właśnie. Jeden z zarzutów brzmi właśnie tak: zakaz aborcji pozbawia kobiety praw.
– To kolejna niespójność. Po co mi jakiekolwiek inne prawa, skoro odbiera mi się coś niezbędnego, bym z tych praw mogła skorzystać: prawo do życia. Nieraz też zastanawiam się, czy bojowniczki o prawa kobiet naprawdę nie mają świadomości, że na świecie aborcja częściej jest dokonywana na dziewczynkach niż na chłopcach? I to nie tylko w Azji, ale na przykład w Stanach Zjednoczonych. Czyli w tym wymiarze domaganie się aborcji to – logicznie rzecz biorąc – nie jest walka o prawa kobiet.
 
Żeby być zwolennikiem praw kobiet, trzeba być za życiem?
– Oczywiście, że tak.
 
Następny zarzut: nakazanie urodzenia matce dziecka z gwałtu to okrucieństwo i zmuszanie do heroiczności.
– To kolejny przykład na wyciąganie nielogicznych wniosków. Kobiety zrzeszone w mojej organizacji, które wychowują dzieci poczęte w wyniku gwałtu, oburzają się, gdy coś takiego im mówię. „To heroizm z mojej strony, że kocham je na tyle, że nie zabiję? A o innych moich dzieciach poczętych normalnie tego mi nie powiesz?” – pytają ironicznie. „Czy wychowując dzieci, nie czułabyś się obrażona, gdyby ktoś powiedział: Ale jesteś bohaterką. Masz dzieci i jeszcze ich nie wymordowałaś”.
 
Można poczuć się dziwnie, słysząc tak dosadną odpowiedź. Jednak to słowa racjonalne. Jakie widzi Pani zatem rozwiązania wobec tego, co na świecie ma przecież miejsce: czyli poczynania się dzieci w wyniku gwałtu?
– Powinno dążyć się do skuteczniejszego karania gwałcicieli, a nie dzieci. I wyprowadzić wnioski z tego, że gwałt jest najrzadziej zgłaszanym przestępstwem, ponieważ kobiecie trudno się do niego przyznać nawet przed sobą samą. Ważne jest wysłuchanie potrzeb i wspieranie kobiet, które tego doświadczyły i tych, które zaszły w ciążę. Wiele kobiet mówi mi, że gdyby w tym trudnym czasie ktoś powiedział: jestem przy tobie, jesteś wspaniałą matką, dasz sobie radę, i okazał potrzebną pomoc, zachowałyby swoje dziecko przy życiu. Dlatego ważna jest pomoc każdego z nas i organizowanie struktur wsparcia.
 
Wracając do postulatu skuteczniejszego karania gwałcicieli. Niewiele zwolenniczek aborcji mówi o niej głośno.
– No właśnie. A przecież barbarzyństwem jest za gwałt popełniony na mamie karać bardziej dzieci niż sprawcę. W stanie Georgia rząd federalny orzekł, że nawet gwałt nie jest zbrodnią zasługującą na karę śmierci. W Luizjanie – że nawet w przypadku pedofilów, kara śmierci jest nadzwyczajna i zbyt okrutna. To – wyprowadzając logiczne wnioski – jakim cudem nienarodzone dziecko zasługuje na karę śmierci? I bardziej obrazowo: Ja nie odpowiadam za czyny mojego ojca. To nie ja zgwałciłam moją matkę. Chciałoby się rzec: Wysoki Sądzie, proszę mnie uniewinnić.
 


Rebecca Kiessling
Amerykańska prawniczka, której działalność pro-life jest nakierowana na wyeliminowanie prawnej dopuszczalności aborcji. Prezes organizacji „Save the 1”, zajmującej się edukacją, trenerka warsztatów antyaborcyjnych, mówczyni.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki