Na spotkaniu krakowskich intelektualistów zapytano kiedyś bp. Grzegorza Rysia o kryzys w Kościele. Odpowiedział ze specyficznym dla siebie poczuciem humoru, że „wszystko zależy od tego, gdzie się ucho przyłoży, bo z perspektywy parafii na Podhalu wcale tego kryzysu nie widać”. Z podobną sytuacją mamy do czynienia na Ukrainie, gdy myślimy o relacjach pomiędzy wiernymi różnych chrześcijańskich Kościołów.
Skutki rozłamu
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że dotyka nas głęboki kryzys. Na terenie Ukrainy istnieją trzy Kościoły prawosławne, katolicy obrządku łacińskiego (rzymscy katolicy) i katolicy obrządku bizantyjskiego (grekokatolicy) oraz ogromna liczba wspólnot protestanckich. Byłoby naiwnością zakładać, że relacje pomiędzy nimi zawsze były nacechowane wzajemną życzliwością i pozbawione konfliktów. Wręcz przeciwnie, pojednanie i wzajemne zrozumienie jest stałym wysiłkiem przezwyciężania konfliktów. Podobnie jak we wszystkich relacjach międzyludzkich – im bliżej nam do siebie, tym dotkliwiej potrafimy siebie ranić. W ukraińskim kontekście na szczególną uwagę zasługują relacje w łonie samego Kościoła katolickiego, pomiędzy wyznawcami obrządku łacińskiego (rzymscy katolicy) i bizantyjskiego (grekokatolicy).
Katolicy obrządku łacińskiego i bizantyjskiego żyją razem na terenie obecnej Ukrainy od ponad czterystu lat. Jak doszło do powstania Kościoła greckokatolickiego? Po wzajemnym zerwaniu relacji miedzy Kościołem wschodnim a zachodnim w 1054 r. niektóre Kościoły prawosławne podpisały umowy, nazywane uniami, w których uznano zwierzchność papieża i katolickie dogmaty, jednocześnie zachowując własną tradycję liturgiczną i duchową. Na czele niektórych z nich stoją patriarchowie, inne podlegają bezpośrednio papieżowi. Pierwsza taka unia, której skutki przetrwały do dziś, została zawarta w Brześciu w 1596 r. (unia brzeska). Wcześniejsze próby unijne, podejmowane na soborze w Lyonie czy we Florencji, nie przynosiły efektu, ponieważ próbowano zawrzeć unię z całym chrześcijańskim Wschodem. Podpisanie unii brzeskiej zainicjowało proces zawierania kolejnych unii lokalnych. Stała się ona modelem, do który odwoływały się Kościoły lokalne w innych krajach. Proces ten doprowadził do powstania ponad dwudziestu Kościołów tradycji wschodniej zjednoczonych ze Stolicą Apostolską. W Polsce najbardziej znanym jest właśnie Kościół katolicki obrządku bizantyjsko-ukraińskiego, którego wyznawców popularnie nazywamy grekokatolikami.
Z czasem kwestia wyznaniowa zaczęła pokrywać się z tożsamością narodową. Proces ten nie dotyczył wyłącznie Ukrainy, ale był charakterystyczny dla całej Europy, w której formowały się państwa narodowe. Na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej zaczęto utożsamiać rzymskiego katolika z Polakiem, grekokatolika z Ukraińcem, prawosławnego z Rosjaninem, a protestanta z Niemcem. W dużej mierze owa charakterystyka pokrywała się z rzeczywistością, jednak nawet w czasach I Rzeczypospolitej nie można było traktować jej jako powszechnie obowiązującej. Chrześcijaństwo posiada ponadnarodowy charakter, dlatego znamy przykłady zarówno Ukraińców, którzy byli rzymskimi katolikami, jak i Polaków, którzy byli grekokatolikami.
Współistnienie
Jeśli w czasach sowieckich tożsamość religijna była często narzędziem podtrzymania, a nawet zachowania tożsamości narodowej, to ćwierć wieku od upadku komunizmu sytuacja w dużej mierze się zmieniła. Nowe pokolenie chrześcijan na Ukrainie dokonuje wyboru konfesji nie ze względu na tożsamość narodową, ale kierując się duchowymi racjami. Nie oznacza to jednak, że nie pojawiają się napięcia. Miejscem o szczególnym znaczeniu jest Lwów, gdzie przed II wojną światową istniały katedry trzech obrządków katolickich: łacińskiego, bizantyjskiego i ormiańskiego.
Tradycja pokojowego współistnienia wielu obrządków jest kontynuowana na terenie Ukrainy. Wzajemna współpraca dokonuje się na różnych poziomach. Być może najbardziej jest to widoczne w przypadku małżeństw między katolikami rzymskimi i greckimi. Wielu z mieszkańców Zachodniej Ukrainy, na przykład Zakarpacia, uważa tego typu sytuację za zjawisko normalne i nie rozumie, dlaczego miałoby ono powodować napięcia. Z podobną sytuacją mieliśmy również do czynienia na Wołyniu przed II wojną światową, gdzie wiele dzieci było wychowanych w dwóch obrządkach katolickich. Element religijny nie musi prowadzić do wrogości. Podstawową siłą pozwalającą przyjąć różnorodność zwyczajów religijnych jest wzajemna miłość małżonków, odnosząca się z szacunkiem do wiary współmałżonka.
Innym ciekawym przykładem współistnienia dwóch obrządków jest opieka duszpasterska duchownych rzymskokatolickich nad grekokatolikami. Zaraz po upadku Związku Radzieckiego, kiedy można już było swobodnie rozwijać działalność duszpasterską, często korzystano z tych samych świątyń. Obecnie tego typy sytuacje są rzadkie. Nawet w niewielkich wioskach zachodniej czy centralnej Ukrainy istnieją Kościoły dwóch obrządków. Jednak pomimo tego rozdzielenia często grekokatolicy uczestniczą w liturgii sprawowanej w obrządku łacińskim. Choć nie są naszymi parafianami, Kościół rzymskokatolicki zobowiązany jest do duszpasterskiej opieki nad nimi. W niektórych przypadkach dochodzi nawet do zabawnych historii. Znajomy proboszcz sprawuje niedzielną liturgię nie tylko w kościele parafialnym, ale jeszcze w kilu innych wioskach. Oczywiście jest tam i cerkiew greckokatolicka. Grekokatolicy przychodzą jednak również do niego na liturgię, „żeby księdzu nie było przykro”. Kiedyś zadzwonili do niego, żeby przyjechał na Mszę św. trochę później, ponieważ mają akurat w tym dniu w cerkwi odpust i liturgia trwa dłużej, więc trochę się spóźnią. Zdarzają się również przypadki, szczególnie wśród młodzieży, że wybierają oni uczestnictwo w liturgii w obrządku łacińskim, ponieważ trwa krócej (liturgia w obrządku bizantyjskim trwa dwa razy dłużej). W niedziele chodzą zawsze na liturgię do greckokatolickiej cerkwi, natomiast w dni powszednie często przychodzą do łacinników, ponieważ tylko w ten sposób mogą uczestniczyć we Mszy i zdążyć do pracy.
Przenikanie się dwóch obrządków nie dotyczy tylko życia liturgicznego, ale i pracy formacyjnej. Kilka lat temu na zaproszenie biskupa rzymskokatolickiej archidiecezji Mieczysława Mokrzyckiego przyjechali do Lwowa dominikanie. Powierzono im prowadzenia duszpasterstwa akademickiego wśród Polaków studiujących we Lwowie i wśród ukraińskiej młodzieży. Dość szybko okazało się, że na spotkania przychodzą przede wszystkim Ukraińcy, w dużej mierze grekokatolicy. Duszpasterze przestali więc rozgraniczać te dwie grupy i objęli opieką wszystkich, niezależnie od obrządku. Nie oznacza to, że bracia dominikanie nie spotykają się z niezrozumieniem ze strony grekokatolickich duszpasterzy, jednak kierują się w swojej posłudze naczelną zasadą niesienia pomocy wszystkim, którzy o nią proszą.
Bolesne tematy
Przykłady wzajemnego przenikania się dwóch obrządków na płaszczyźnie lokalnej oczywiście nie rozwiązują automatycznie narosłych problemów. Wiosną tego roku lwowski metropolita Mieczysław Mokrzycki, podczas sesji naukowej poświęconej odnowieniu struktur kościelnych na terenie Ukrainy, stwierdził, że „można dostrzec nieprzyjazną, a wręcz wrogą postawę wobec Kościoła rzymskokatolickiego lokalnej władzy w miejscowościach naszej diecezji. Nasze szczególne zaniepokojenie wywołuje sytuacja świątyń zabranych Kościołowi przez ateistów, a teraz bezprawnie utrzymywanych przez władze. (…) większość naszych świątyń przejął bezprawnie Kościół grekokatolicki”. Metropolita zwracał również uwagę, że często jedyną motywacją było hasło: „nie oddać kościoła Polakom”.
Słowa lwowskiego metropolity dotykają dwóch niezmiernie bolesnych kwestii, a mianowicie przejęcia majątku kościelnego i nacjonalizmu. Nie twierdzę, że problemy te nie istnieją. Nie twierdzę, że nie trzeba o nich mówić. Chciałbym tylko podkreślić, że nie zdołamy ich skutecznie rozwiązać, jeśli nie będziemy budowali kapitału wzajemnego zaufania. Kapitał ten wypracowuje się w codziennym życiu, w rodzinie, w duszpasterstwie. Dopiero na jego bazie można skutecznie poruszać bolesne tematy.