O Czechach po dekomunizacji większość z nas wie raczej niewiele. Niektórzy stawiają je jako wzór dobrze przeprowadzonej lustracji – w opozycji do naszej „grubej kreski”.
Lustracja
W październiku 1991 r. władze czechosłowackie zdecydowały o konieczności przedstawiania zaświadczeń, wykluczających współpracę z komunistyczną władzą, dla osób zajmujących wyższe stanowiska państwowe i publiczne. W 1993 r. parlament czeski ustawą przedłużył czas ścigania zbrodni komunistycznych, a trzy lata później przyjął ustawę o udostępnieniu zawartości teczek poszkodowanym obywatelom. Potem oficjalną listę agentów zamieszczono w internecie. Dziś każdy obywatel może zajrzeć do dowolnie wybranej teczki tajnego współpracownika.
Przeprowadzenie lustracji wydaje się w ogólnej opinii rzetelne i logiczne: możemy mieć wrażenie, że dzięki niej to, co potem się wydarzyło w czeskiej polityce, pracowało na coraz lepsze funkcjonowanie państwa. Tymczasem – w ocenie niektórych polityków (o niezadowalających efektach lustracji mówił m.in. były prezydent Václav Havel) i wielu obywateli wcale nie rozwiązała ona zasadniczych problemów państwa, a działania po 1989 r. nie wyrwały Czechów z apatii i marazmu, w który społeczeństwo zapadło po pacyfikacji Praskiej Wiosny. Jak patrzą na te kwestię czescy obywatele-patrioci?
Rozczarowania
Moi rozmówcy, z którymi spotykam się w Mladejowie na Morawach, podczas
jednej z patriotycznych imprez plenerowych, nie są zadowoleni ze społecznych efektów przemian 1989 r. Sami – mocno świadomi własnej tożsamości historycznej (przodkowie każdego z nich walczyli na frontach I wojny światowej) – mówią przede wszystkim o tym, co wewnętrznie rozsadza ich państwo. – Wielu komunistycznych polityków po 1989 r. nie oddało władzy, zmieniło tylko kierunek działań – Miroslav Řehák, 29-letni magister polonistyki i licencjat historii Polski, w kilku zdaniach neguje mit skuteczności czeskiej lustracji. Nierzetelne lub pozbawione zrozumienia interpretacje teczek i ich kontekstów przedostające się do opinii publicznej, długotrwałe oczekiwanie na odpowiedzi z archiwów, a obecnie niewymaganie od kandydatów na posłów i ministrów świadectwa lustracyjnego spowodowało, że część władzy nadal jest obsadzona ludźmi ze starego systemu. – Później zaczęli wyprzedawać rodzime czeskie firmy – kontynuuje Řehák. – Mam wrażenie, że do dziś politycy dbają przede wszystkim o to, by zapewnić dobrobyt sobie i swoim bliskim – dodaje.
Po 1989 r. w Czechach, podobnie jak w Polsce, zlikwidowano cukrownie i sprzedano obcemu kapitałowi najbardziej znane i szanowane marki w kraju. Przykładowo: producentem samochodów Škoda i opon Barum są teraz Niemcy, producentem samolotów i samochodów Avia – Hindusi i Amerykanie, producentem likieru ziołowego Beherovka – Francuzi. Nawet Lentilków – czekoladowych pastylek w kolorowych skorupkach, którymi tak się zachwycaliśmy w czasach przed odwilżą – nie produkuje czeska firma. – „Rewolucję” [tak Czesi nazywają wydarzenia lat 80. – przyp. DN] oceniam pozytywnie. Jej skutki już nie. Oczekiwaliśmy – oprócz możliwości wyjazdów za żelazną kurtynę – także swobody i demokracji. Mamy tylko to pierwsze – wyjaśnia Michal Řeháček, 45-letni pracownik przemysłu kolejowego. Pan Michal jest pasjonatem wojskowości: w swoim domu ma niemal prywatne muzeum z ekwipunkiem CK Armii (czyli armii Monarchii Austro-Węgierskiej). Řeháček mówi o pojawiającej się coraz częściej cenzurze, przede wszystkim na to, czym Czesi żyją teraz: kształtowanie przez media pozytywnego obrazu uchodźcy, z pominięciem faktów, które stanowią niebezpieczeństwo. – Podobnie manipuluje się informacjami o historii kraju, np. przedstawianą jako powód do dumy ze względu na przynależność do legionów czy do armii austro-węgierskiej – mówi.
Miłość do kraju
– W okresie „porewolucyjnym” zaspokoiliśmy swoje potrzeby materialne, ale niestety, nie czynimy tego równolegle z dbaniem o potrzeby duchowe – mówi Milan Lehečka, 58-letni dyrektor państwowego domu dziecka, pochodzi z rodziny, w której od pokoleń pamięć przodków i wartości humanistyczne stawia się na pierwszych miejscach. – Staliśmy się narodem ateistycznym, a to bardzo negatywnie wpływa np. na kształtowanie patriotyzmu – elementu konstytuującego kraj. Nasza współczesna kultura – którą odbieram jako bliżej niedookreśloną tożsamościowo nadprodukcję – także temu nie sprzyja.
Z czeskim patriotyzmem wydaje się, że jest i był kłopot. Podporządkowanie Austro-Węgrom, rzadko z krwawymi (rewolucja w 1848 r.), a raczej z politycznymi próbami odzyskania autonomii czy uzyskania przywilejów, dla Polaków jest trudne do zrozumienia. Poddanie się niemal bez walki Hitlerowi, który zaanektował te ziemie w 1938 r., i zgoda w czasach komunizmu na zlikwidowanie zakonów – też.
– „Tam gdzie Polak się bije, tam Czech ucieka”? – Miroslav Řehák powtarza moje pytanie. Jest dla niego oczywiste, że z naszej, przepełnioną walecznymi czynami perspektywy o czeskiej postawie bierności i wycofania wobec kolejnych obcych władz i reżimów nie myślimy zbyt dobrze. – To niezupełnie tak. Myślę raczej, że my realizujemy wartość patriotyzmu do pewnego momentu. Ale równocześnie inne sprawy są dla nas ważne, a niekiedy ważniejsze: rodzina, życie. I nie chodzi o to, by stawiać je na pierwszym miejscu, ale o takie wyważenie, by nie oddawać go tam – gdzie sytuacja i tak jest przesądzona.
Tożsamość
Dziś uroczystości patriotyczne w Czechach odbywają się coraz częściej, najczęściej przy pomnikach upamiętniających konkretne ważne dla narodu wydarzenia. Nie ma już niemal tygodnia, by w którymś miejscu w kraju nie było uroczystości. Stawia się też wciąż nowe pomniki. Z drugiej strony typowe święta narodowe obchodzi w sposób zaangażowany niewielu Czechów, i wciąż jednak patriotyzm sportowy łączy ich bardziej niż ten wynikający ze świadomości historycznej. O tym ostatnim mówi się tu dużo, dużo mniej niż w Polsce. Z czego to może wynikać?
– Owszem, każdy naród ma swoją tożsamość, indywidualne cechy, ale żyjemy na tej planecie razem i każdy z nas jest człowiekiem. Studium historyczne nauczyło mnie, że od wieków konflikty są wywoływane przez te same ludzkie motywacje. Ludzie potrafią się między sobą dogadać, ale jak w ich relacje wkracza państwo, coś się w nich zmienia. Po co więc się bić (po co np. była I wojna światowa?), skoro można się dogadać tak, by każdy żył w szacunku do drugiego? – pan Miroslav raz jeszcze podkreśla, że to jego indywidualny pogląd i wraca do tematu różnic w sposobie bycia Polaków i Czechów. Tłumaczy je przyczynami geopolitycznymi. Jako mieszkańcy kraju, położonego na otwartej przestrzeni, któremu często zagrażało niebezpieczeństwo, ukształtowaliśmy gotową do obrony, zrywną i wojowniczą mentalność. Natomiast niezmienność sytuacji (Czesi od wieków żyją na jednym obszarze, otoczonym górami) zbudowała w Czechach poczucie bezpieczeństwa oraz spokojny i pragmatyczny sposób bycia. Sprawiła też, że czują się bardziej związani z ojczyzną rozumianą bardziej jako miejsce niż jako naród. – Inna sprawa, że w niektórych momentach sami swoją narodową dumę złamaliśmy – dodaje. – Babcia opowiadała mi, że w 1938 r. podczas mobilizacji Czesi w dwadzieścia cztery godziny byli gotowi do wojny. Walczyliby, nawet przeciw Polakom, bo taka była sytuacja. Mobilizację odwołano. I może to jest dramat: naród stracił ideały, bo ich władza zdradziła – konkluduje.
Przyszłość
Scenariusze przemian po roku 1989 w oczach moich rozmówców wydają się z grubsza podobne do tych, których my doświadczyliśmy. Różnice dotyczą bardziej sfery mentalnościowej niż faktów: Czesi są bardziej pragmatyczni, przez co układni. Cenią spokój i osobiste dobre życie bardziej niż oddawanie go w jakiejś wielkiej sprawie. W efekcie, w warunkach, których nie uważają za służące, zajmują się przede wszystkim tym, by budować szczęśliwą własną codzienność.