Spór o praską katedrę św. Wita utwierdza jedynie w obiegowej opinii na temat specyfiki kinematografii naszych południowych sąsiadów. Bo to klasyczny „czeski film”, w którym jak zwykle nikt, nic nie wie.
Ta sprawa ciągnie się niemal od chwili, gdy Gustaw Husak i spółka oddali władzę w wyniku masowych protestów społecznych w 1989 roku, które zyskały później miano aksamitnej rewolucji. Wraz z wolnością pojawił się za to inny problem. Zagrabione przez komunistów majątki wypadało bowiem oddać ich prawowitym właścicielom. Szybko jednak okazało się, że nowe demokratyczne czeskie władze i większość tamtejszego społeczeństwa wcale nie mają ochoty na wyrównywanie dziejowych krzywd i na wzmacnianie pozycji Kościoła katolickiego nad Wełtawą. Symbolem owego nierozwiązanego do dziś problemu restytucji majątku kościelnego pozostaje właśnie pię
kna praska świątynia katedralna.
Dom na linii frontu
Korowód prawny wokół Katedry świętych Wita, Wacława i Wojciecha – bo tak brzmi pełna nazwa świątyni - jest wyjątkowo zawiły, a ferowane w tej sprawie sądowe wyroki przypominają wiecznie rozchwianą sinusoidę.
Zaczęło się pod koniec 1992 roku, kiedy to Kościół wystąpił ze skargą przeciw Kancelarii Prezydenta Republiki Czeskiej w sprawie własności katedry, bezprawnie zagarniętej w 1954 r. przez komunistyczne władze. O dziwo sąd uznał racje skarżących i główna świątynia Republiki Czeskiej przeszła na powrót w kościelne ręce.
Taka decyzja nie mogła oczywiście spodobać się urzędowi prezydenckiemu na Hradczanach, który natychmiast odwołał się od wyroku sądu, rozpoczynając w ten sposób trwający już prawie 17 letni cyrk prawny. Przez ten czas katedra przechodziła naprzemiennie z rąk do rąk, niczym frontowy dom w Stalingradzie. W samym tylko 2007 roku praskie sądy wydały dwa odmienne wyroki: jeden z nich stanowił, że świątynia, teren na którym jest zbudowana oraz część budynków na Hradczanach powinny należeć do Kościoła, drugi – przyznawał prawa własności państwu. Rok później znów było podobnie.
Aktualny stan prawny wygląda zaś następująco: w marcu br. czeski Sąd Najwyższy odrzucił apelację Kościoła od wyroku sądu miejskiego w Pradze, przyznającego państwu własność katedry. Tak więc na dzień dzisiejszy opieka nad świątynią należy nadal do Zarządu zamku na Hradczanach.
To jednak nie koniec tej wojny: kilka dni temu archidiecezja praska wniosła do Trybunału Konstytucyjnego skargę na powyższą decyzję Sądu Najwyższego. Strona kościelna twierdzi, że proces nie był sprawiedliwy i zarzuca sędziom, że decyzję swą podjęli w oparciu o dekret rządowy z 1954 r., stanowiący, iż „katedra jest własnością całego ludu”; tymczasem tak naprawdę było to bezprawne wywłaszczenie.
Przedstawiciele archidiecezji uważają również, że jeden z sędziów Sądu Najwyższego nie był bezstronny, ponieważ do 1989 r. należał do partii komunistycznej, która przez wiele lat uzurpowała sobie prawo do decydowaniu o losie świątyni.
Kościół zapowiada także, że jeśli obecny stan prawny zostanie utrzymany i świątynia nie wróci do prawowitego właściciela, wówczas upomni się o swoje prawa przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.
36 procent
Zwrot kościelnego majątku w wydaniu czeskim to w ogóle temat na niekończącą się opowieść. „Brakuje woli politycznej, aby te sprawy ostatecznie rozwiązać. Od nas wymaga się cierpliwości i nadziei, ale my mamy już za sobą 40 lat doświadczeń z komunistami” – mówił gorzko kilka lat temu arcybiskup Pragi kard. Miloslav Vlk, który nawet w skrajnie zeświecczonych Czechach uznawany jest za autorytet moralny i „głos sumienia”.
Na początku ubiegłego roku wydawało się, że sprawa zwrotu własności kościelnej znajdzie wreszcie swój szczęśliwy epilog. Wspólna komisja państwowo-kościelna wypracowała wówczas kompromis przewidujący, że jedna trzecia znacjonalizowanego majątku Kościołów i wspólnot wyznaniowych zostanie zwrócona im „w naturze”, a reszta spłacona przez państwo w przeciągu 60 lat. Jak wyliczyli skrupulatni Czesi, bezpośredniemu zwrotowi podlegałoby ok. 20 tys. hektarów ziemi, 65 tys. hektarów lasów i ponad 3 tys. budynków, a suma odszkodowania wyniosłaby łącznie ponad 83 miliardy czeskich koron.
Warunkiem zwrotu majątku było wykazanie, że stanowił on własność Kościołów przed dniem 25 lutego 1948 r., czyli datą objęcia przez komunistów władzy w Czechosłowacji.
Projekt zakładał też, że wraz ze spłacaniem odszkodowań, władze będą stopniowo zmniejszać dotacje dla Kościołów i związków wyznaniowych.
Taki kompromis, choć popierany przez ówczesny czeski rząd, nie spodobał się jednak zarówno parlamentowi jak i prezydentowi Vaclavowi Klausowi, którzy zgodnie uznali, że daje on Kościołom zbyt duże przywileje. Politycy wiedzieli zresztą dobrze, skąd wieje wiatr, bo przeprowadzona chwile później ankieta praskiego instytutu badania opinii publicznej STEM ujawniła, że tylko 36 proc. Czechów opowiada się za odzyskaniem przez Kościół majątku zagrabionego przez komunistów.
Vaclav Klaus, notabene będący członkiem narodowego czeskiego Kościoła husyckiego, bardzo podobnie zachował się także kilka lat wcześniej, nie podpisując układu między Czechami a Stolicą Apostolską. W specjalnym liście prezydent wyjaśnił wówczas, że taki układ „dałby Kościołowi katolickiemu uprzywilejowane miejsce, które mu nie przysługuje”. Ratyfikację umowy z Watykanem odrzucił także czeski parlament. W efekcie Czechy do dziś pozostają ostatnim krajem bloku wschodniego, który ani nie uporządkował swoich stosunków prawnych z Kościołem, ani też nie dokonał zwrotu kościelnego majątku.
Narodowy ateizm
Badania opinii publicznej w Czechach nie kłamią. Tamtejsze Kościoły naprawdę nie mogą liczyć na poparcie większości społeczeństwa, a jedyną zwartą religijną grupę w Czechach stanowią tak naprawdę... Polacy.
Teoretycznie najliczniej reprezentowani są nadal katolicy, ale to zaledwie 29 procent mieszkańców kraju (czyli 2,7 mln wiernych). Ponad 58,3 proc. obywateli określa siebie jako agnostyków lub ateistów; przy czym na północy kraju, takie deklaracje składa aż. 75 proc. ankietowanych.
W czeskim społeczeństwie wciąż żywy jest też zajadły antypapizm, wynikający z historycznych doświadczeń, które determinowane są nadal przez stos podpalony sześćset lat temu pod Janem Husem oraz kilkusetletnie panowanie katolickich Habsburgów. Swoje żniwo zebrało także czterdzieści lat komunistycznej ateizacji.
Rację mają więc chyba ci, którzy mówią wręcz o narodowym ateizmie Czechów. Ale czy taka obojętność religijna może dziwić w kraju, w którym nawet były chadecki premier – do niedawna wzorowy mąż i ojciec - ma nieślubne dziecko ze swoją koleżanką partyjną, a prezydent-husyta sabotuje jakiekolwiek próby zadośćuczynienia krzywd wyrządzonych również swojemu rodzimemu Kościołowi?
A jednocześnie ten sam prezydent zaprasza do swojego kraju papieża i ubiega się o papieską audiencję. Niedawna wizyta Klausa w Watykanie zbiegła się zresztą z ogłoszeniem przez Stolicę Apostolską terminu i programu tegorocznej papieskiej pielgrzymki do Czech. Wiadomo już, że Ojciec Święty w dniach 26-28 września br. odwiedzi Pragę, Brno oraz Starą Bolesław.
Dzieląc się zaś wrażeniami z pobytu w Watykanie, prezydent Klaus powiedział, że jest zdziwiony, jak dobrze Benedykt XVI orientuje się w sytuacji jego kraju. „Wydaje mi się, że poglądy Papieża na wiele spraw współczesnego świata całkiem dobrze rozumiem i, co może dziwić, nie są one dalekie od moich poglądów. (...) Nie była to jednak wymiana uprzejmości, lecz rzeczowa dyskusja, która, mam nadzieję, będzie miała swój dalszy ciąg w Pradze. Ufam, że Papież przyjedzie do Republiki Czeskiej z jasnym przesłaniem, które dotrze do wszystkich. Bardzo tego oczekujemy” – powiedział Klaus.