Trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka dziesięć przykazań nie bardzo nadaje się na scenę czy ekran. O ile bowiem różne epizody i postaci Nowego Testamentu doczekały się sporej liczby ekranizacji, o tyle Dekalog miał znacznie mniej szczęścia. Musi nieco dziwić, że recenzując spektakl Benigniego, prasa włoska zupełnie zapomniała w tym kontekście o inspirowanych Dekalogiem znakomitych filmach Kieślowskiego, reżysera wszak cenionego w całej Europie. Wspomniano jedynie o „klasyku” kinematografii amerykańskiej, jakim było niewątpliwie nakręcone w 1956 r. Dziesięcioro przykazań Cecila B. DeMille’a.
Przemyślenia współczesnego człowieka
Nikomu nie trzeba chyba przedstawiać osoby wybitnego włoskiego aktora, jakim jest Roberto Benigni, znany przede wszystkim jako reżyser i odtwórca głównej roli w znakomitym filmie Życie jest piękne, w którym uciekając się do formy swego rodzaju tragifarsy, ukazał los więźniów w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Obraz zyskał wielką popularność na całym świecie, a sam Benigni uhonorowany został Oscarem za najlepszą rolę męską. Od jakiegoś czasu jego specjalnością jest prezentowanie na scenie swego rodzaju monodramów poświęconych tematyce raczej małoteatralnej. Bo jakże inaczej określić jego autorskie przedstawienia mówiące o włoskiej konstytucji czy hymnie narodowym? Ostatnie jego przedsięwzięcie – podzielony na dwie części spektakl poświęcony dziesięciu przykazaniom – trwał łącznie cztery godziny, gromadząc przed ekranami ponad 9 mln widzów.
Już samo to wydaje się fantastycznym osiągnięciem. Ale to dopiero początek. Włączając telewizor na „katolicki” spektakl z wybitnym aktorem w goli głównej, przeciętny Włoch udzielił mu znacznego kredytu zaufania. Trzeba wszak zauważyć, że oczekiwania i przyzwyczajenia polskiego i włoskiego katolika są dość zbliżone. Zarówno ten w Poznaniu, jak i ten w Turynie oczekuje na ogół, że jedynym odpowiedzialnym za prowadzenie go do Boga i interpretację Pisma Świętego jest polski ksiądz lub włoski padre. W dalszym ciągu nieufnie spoglądają oni na „wymądrzające się” w tej materii osoby świeckie. Benigni jako tłumaczący Dekalog. To musiało dziwić Włochów, którzy pamiętali jego dość radykalne wadzenie się z Panem Bogiem. Starsi z nich nie zapomnieli jego skandalicznego wystąpienia na festiwalu w San Remo w 1983 r., kiedy naigrawał się z polskiego papieża. Nieco później zaś w Reggio Emilia publicznie zaatakował… Dekalog.
Nieważne, czy wywodzącemu się dalekiej Argentyny papieżowi Franciszkowi znany był ten incydent, faktem jest jednak, że już po pierwszym wieczorze zadzwonił ponoć do Benigniego. Jest to tym bardziej ciekawe, że – jak słychać z dobrze poinformowanych kręgów watykańskich – papież Bergoglio nie jest zagorzałym telewidzem. Trudno w to uwierzyć, ale nie znalazł nawet czasu na śledzenie ostatniego finału piłkarskich mistrzostw świata z udziałem jego ukochanej Argentyny.
Wydaje się, że papieżowi musiał przypaść do gustu sposób, w jaki znakomity aktor zaprezentował to, co stanowi istotę chrześcijaństwa. Jego dziesięć przykazań zostało naznaczone przemyśleniami człowieka bardzo głęboko osadzonego we współczesnym świecie. Niesamowita ekspresja, z jakiej zapamiętali go widzowie filmu Życie jest piękne, towarzyszyła także jego ostatniemu występowi. W tym specyficznym monodramie Benigni ujawnił nie tylko swój nadzwyczajny kunszt aktorski. Pokazał też, że wie, jak rozmawiać z widzem, jak go do siebie przekonać. „Dziś wieczorem wszyscy wierzymy w Boga” – powiedział na początku. Ubiegając zaś ewentualne spekulacje odnośnie do swojej osoby, wtrącił natychmiast, że nie byłoby tego spektaklu, gdyby nie to, że sam uwierzył.
Spotkanie z Tym, który kocha
Pierwszego wieczoru Benigni skoncentrował się na zaprezentowaniu przemyśleń dotyczących trzech pierwszych przykazań. Pierwsze z nich to, jak zauważył, swego rodzaju bilet wizytowy, który Bóg wręcza Mojżeszowi. Przedstawia się przy tym nie jako Stwórca całego wszechświata, a więc także człowieka, lecz jako jego Ten, który wyzwolił naród izraelski z egipskiej niewoli. Jest to znamienne. Po trzech tysiącach latach przekonujemy się nadal – mówi Benigni – że nie ma nic trudniejszego niż nauczenie się wolności. Przypominając zawarty w pierwszym przykazaniu biblijny zapis o zazdrości Boga wobec swego stworzenia, artysta zauważył, że nie zdziwiłby się, gdyby Ten zadzwonił doń z pytaniem: „Roberto, a gdzie ty byłeś wczoraj wieczorem?”. Co więcej, nie zdziwią go dalsze, padające z wysoka pytania sprawdzające. To właśnie odnosząc się do tego fragmentu komentarza Benigniego, abp Rino Fisichella, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji, uznał, że aktor potrafił wejść w prawdę Bożego objawienia tam, gdzie spotkanie z Bogiem staje się początkiem wiary. Nie jest to bowiem spotkanie z doktryną, lecz z osobą, która kocha.
Wymowę trzeciego przykazania Benigni określa mianem rewolucyjnej. Na górze Synaj Bóg dopominał się o prawo do odpoczynku – i to nie tylko dla domowników, ale także dla niewolników. Siódmy, wolny od pracy dzień tygodnia jest nawiązaniem do ostatniego aktu stworzenia. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, że także odpoczynek jest dziełem Stwórcy. W Księdze Rodzaju czytamy, że po każdorazowym twórczym dniu Bóg był zadowolony ze swojego dzieła. Dlaczego, powiada Benigni, my nie mielibyśmy być zadowoleni ze swojej pracy? Korzystajmy z tego, co Bóg stworzył w ostatnim dniu, a więc z wesołości, zadowolenia, szczęścia, głębi, pokoju czy ciszy. Siódmy dzień tygodnia winien stać się momentem naszych intymnych kontaktów ze samym sobą i intymnych spotkań z Bogiem. Uważny widz rzymskiego spektaklu nie mógł nie zauważyć, że analizując znaczenie przykazania nakazującego święcenie dnia szabatu, nie wspomniał ani razu o obowiązku uczestnictwa w niedzielnej liturgii. Ograniczył się jedynie do przypomnienia, że o ile dla pobożnych Żydów dniem świętym był szabat, o tyle dla chrześcijan jest nim niedziela, a dla muzułmanów piątek.
Źródło prawdziwej wolności
Jak można było oczekiwać, spektakl nie przez wszystkich został przyjęty entuzjastycznie. Niektórzy włoscy internauci wypominali Benigniemu, że nie zawsze był blisko Kościoła; nie brakło też głosów uskarżających się na marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Jednak zdecydowana większość widzów nie skrywała swego entuzjazmu dla wielkiego artysty. Zdaniem wielu Włochów jego nauczanie było znacznie lepsze niż kazania, jakich przychodzi im słuchać w parafiach. Bardzo często jednak opinii takiej towarzyszyła refleksja, że Benigni prezentował dziesięć przykazań w sposób, który trudno byłoby sobie wyobrazić w jakimkolwiek kościele. Aktorowi na scenie wolno więcej niż kaznodziei w świątyni podczas liturgii. „To była bez wątpienia niezwykle pozytywna inicjatywa” – ocenił Giovanni Maria Vian, dyrektor „L’Osservatore Romano”, dodając, że należy docenić odwagę i delikatność, z jaką Benigni podszedł do Dekalogu.
Także i włoscy purpuraci nie szczędzili artyście słów pochwały. W dość powszechnej opinii udało mu się przekonać słuchaczy, że Boże prawo objawione Mojżeszowi na Synaju nie tylko nie krępuje człowieka, lecz przeciwnie – Dekalog jest źródłem jego autentycznej wolności.
Wspomniany już abp Fisichella stwierdza wręcz, że traktowanie Dekalogu jako serii zakazów nie uwzględnia jego głębi. Słowa zaś Benigniego to autentyczna pochwała miłości, wierności i prawdy.