Musiały jednak minąć dalsze lata wytężonej pracy reżysera oraz niezrozumienia, niezasadnej często krytyki, by Kieślowski, najpierw autor znakomitych filmów dokumentalnych, później fabularnych, spotkał się z uznaniem. Ostatni jego film, Trzy kolory: Czerwony, zamykający w 1994 r. trylogię nawiązującą do haseł wolności, równości i braterstwa, zdobywał nagrody festiwalowe i krytyków, został nominowany m.in. do Oscara, Złotej Palmy w Cannes i francuskiego Cezara.
Chaotyczna rzeczywistość
Drogę do krótkiej międzynarodowej kariery i uznania, które „przyszło zbyt późno”, jak z żalem stwierdził jego przyjaciel – Krzysztof Zanussi, utorował Kieślowskiemu kilka lat wcześniej Dekalog, niezwykły telewizyjny cykl o zwykłych ludziach, żyjących w szarym bloku na anonimowym warszawskim osiedlu, zmagających się z nigdy nienazwanymi Bożymi przykazaniami. Film, początkowo niechciany właściwie przez nikogo, poza jego autorami i producentem, stał się na długie lata najważniejszym w świecie polskim filmem: jako jedyna polska produkcja znalazł się na watykańskiej liście 45 szczególnie wartościowych filmów, ogłoszonej w roku stulecia kina. W kolejnych częściach przykazania Dekalogu zostały odczytane przez reżysera, który co prawda nie ukrywał dystansu wobec Kościoła, lecz wciąż był zainteresowany pytaniami o sprawy najważniejsze: o istnienie Boga i sens życia, o sprawiedliwość, która nie może być jedynie zemstą mocniejszych nad słabymi i błądzącymi, o codzienną uczciwość, której miarą jest postawa wewnętrzna, a nie jedynie zewnętrzne zachowania i maski, pozory wielokroć mylące.
Myśl, jaka przyświecała Kieślowskiemu, zainspirowanemu przez Krzysztofa Piesiewicza, współautora scenariusza, była jednoznaczna: nakręcenie Dekalogu było odpowiedzią na sytuację w Polsce, odczytaną przez reżysera, uważnego obserwatora, w połowie lat 80. ubiegłego wieku: „W kraju panował chaos i bałagan – w każdej dziedzinie, w każdej sprawie i w prawie każdym życiu. Napięcie, poczucie bezsensu i pogarszających się czasów było wyczuwalne... Nie myślę nawet o polityce, ale o zwykłym, codziennym życiu... Miałem dojmujące wrażenie, że coraz częściej oglądam ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, po co żyją. Pomyślałem więc, że Piesiewicz ma rację, choć to bardzo trudne zadanie. Trzeba nakręcić Dekalog”. Ta diagnoza Kieślowskiego, zawarta w opublikowanej już po śmierci książkowej Autobiografii, wydaje się wciąż aktualna: duchowe zagubienie, niedostrzeganie perspektyw, podziały między ludźmi, podważanie wielu wartości, kryzys odczuwalny bardziej na płaszczyźnie ludzkiej niż ekonomicznej czy politycznej dają o sobie boleśnie znać 20 lat po śmierci reżysera. Może więc na nowo warto wrócić do Dekalogu, by razem ze współczującym reżyserem-obserwatorem z troską, a bez potępiania, przyglądać się człowiekowi: temu, który żyje tuż obok, którego mijamy na chodniku lub klatce schodowej, by przyjrzeć się sobie samemu? Intymne spojrzenie na człowieka, lecz bez przekraczania granic podglądania, pozwalało Kieślowskiemu na odkrywanie przeżywanych dramatów, na nazywanie tęsknot i pragnień.
Szukając Boga
27 czerwca 2016 r. Krzysztof Kieślowski ukończyłby 75 lat. Dwadzieścia lat temu, 13 marca 1996 r., zbyt wcześnie zmarł. Serce nie wytrzymało morderczego tempa pracy – między 1987 a 1994 r., oprócz Dekalogu, nakręcił przecież jeden film dokumentalny i sześć pełnometrażowych filmów fabularnych: w Polsce Krótkie filmy (o zabijaniu oraz o miłości), za granicą zaś Podwójne życie Weroniki i trylogię Trzy kolory. Tym, co po sobie pozostawił, są nie tylko filmy, lecz przede wszystkim pytania, gdyż – wierny temu, co mówił w Autobiografii („Boję sie polityków, nauczycieli, księży, wszystkich tych, którzy wiedzą”) – dzielił się swoimi poszukiwaniami, także Boga. Chyba niemożliwe byłoby jednoznaczne nazwanie postawy Kieślowskiego wobec wiary. Przez Kościół – jako instytucję – czuł się odepchnięty, co wynikało w części przez nieopatrzny artykuł niewierzącego krytyka o filmie Bez końca, jaki w latach stanu wojennego został opublikowany na łamach otwartego na różne głosy „Przeglądu Powszechnego”. Za Bogiem jednak tęsknił: w Autobiografii mówił o „konieczności” istnienia Boga jako źródła jasnych norm (Dekalogu, „Dziesięciu nieźle napisanych zdań”), domagającego się ich respektowania. W dokumentalnym filmie I’m so-so... przyznawał się do dobrych relacji z Nim, również utożsamiał się z wykreowanymi przez siebie ekranowymi postaciami, które zadawały pytania o Boga i jego istnienie.
Pierwsza z nich nosi imię reżysera: to ojciec z Dekalogu, jeden, Krzysztof, który tłumaczy swojemu dziesięcioletniemu synowi, że śmierć to tylko koniec procesów fizjologicznych, wywołany zatrzymaniem akcji serca. Nie ma duszy, zostaje tylko pamięć o człowieku. Kieślowski jednak wprowadza uzupełniającą perspektywę: ciotka wyjaśnia Pawłowi, że oprócz pamięci jest też Bóg, istniejący niezależnie od tego, czy w Niego wierzymy, a doświadczyć Go możemy przez miłość. Po finałowej tragedii widz dostrzega łzy w oczach nie tylko ojca i ciotki, ale także na twarzy tajemniczej, metafizycznej postaci granej przez Artura Barcisia i na obliczu jasnogórskiej ikony Maryi nad ołtarzem w budowanym kościele, otwartym, do którego każdy, o każdej porze dnia i nocy, może wejść.
Żal do Boga za to, że nie uratował w czasie wojny jego rodziny, nosi w sobie stary już ordynator w Dekalogu, dwa: Bóg okazał się bezsilny wobec zła. Swoista teodycea znajduje swoje dopowiedzenie w zakończeniu filmu, gdy ordynator, niepotrafiący wyjaśnić niespodziewanego wyzdrowienia umierającego na raka pacjenta, może tylko przytaknąć: tak, Andrzej wrócił „stamtąd”, spoza granicy życia i śmierci. Kieślowski posłużył się w tym filmie symbolami, pozwalającymi na rozpoznanie chrześcijańskich źródeł jego myślenia. Andrzej, leżący nieprzytomnie na szpitalnym łóżku, przypomina wizualnie umarłego Chrystusa z renesansowego obrazu włoskiego malarza Andrei Mantegni. Powrót „stamtąd” byłby zatem zmartwychwstaniem, zwycięstwem Boga silniejszego od śmierci?
Kolejnym kluczem w rozpoznaniu chrześcijańskiego myślenia Kieślowskiego są postaci Elżbiety i Zofii z Dekalogu, osiem. Zofia, obecnie profesor etyki na uniwersytecie, w czasie wojny odmówiła pomocy zagrożonej śmiercią żydowskiej dziewczynce i żyła z ciężarem odpowiedzialności za śmierć dziecka; po latach rozpoznała w przybyłej ze Stanów Zjednoczonych badaczce dziejów Holokaustu tamtą dziewczynkę. Rozmowa obu kobiet, prowadząca do przebaczenia, stawia pytanie najważniejsze: o dobro, którego przecież nie można oddzielić od Boga. Zofia, która w swoich pracach nie pisała o Bogu, wyjaśnia Elżbiecie, że przecież „można nie wątpić, nie używając słów”. Znawcy twórczości Kieślowskiego dostrzegają i w Krzysztofie z filmu pierwszego, i w Zofii z filmu ósmego wyraźne rysy reżysera, o Boga – nawet bez słów – pytającego.
Nie sposób zrozumieć Dekalogu bez dostrzeżenia postaci granej przez Artura Barcisia: to właśnie spojrzenie milczącego, szczupłego mężczyzny skierowane w obiektyw kamery, a więc widza, otwiera cały cykl. Artur Barciś, odtwarzający w kolejnych filmach (oprócz ostaniego) dziesięć różnych ról (pielęgniarza, motorniczego, robotnika, studenta...) pojawia się zwykle tylko na moment, lecz w chwilach decydujących o losach bohaterów. Tajemnicę tej postaci pozwala rozwikłać jego pojawienie się w Dekalogu, osiem: bez wątpienia należy on do innego świata, choć z pewnością nie jest jakąś zjawą czy duchem. To anioł? Chrystus, na nowo współczujący ludziom, zmagającym się z nieznośnym ciężarem życia? Bóg, który szanuje wolność człowieka nawet u progu popełnianego zła, jak w Dekalogu, pięć, lecz próbuje przypomnieć o tym, co powinniśmy robić. Nie miej innych bogów, pamiętaj o dniu świętym, czczij ojca i matkę, nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij...
Po stronie człowieka
Kieślowski to nie tylko Dekalog: na uwagę wciąż zasługują jego wcześniejsze filmy dokumentalne, które opisują rzeczywistość Polski sprzed lat 50 czy 40, stając po stronie człowieka pełnego marzeń i wielkich pragnień (Siedem kobiet w różnym wieku), lecz zmęczonego politycznymi grami (Gadające głowy), bezduszną biurokracją (Refren), nędzą służby zdrowia (Szpital). Tadeusz Lubelski, znawca twórczości Kieślowskiego, podkreślał, że reżysera „coraz bardziej interesowała kryjąca się pod powierzchnią rejestrowanych zdarzeń tajemnica”. Poruszają filmy fabularne, także te najpóźniejsze, bo noszą ślady podobnej wrażliwości.
Po nakręceniu filmu Trzy kolory: Czerwony Krzysztof Kieślowski zapowiedział, że będzie to jego ostatni film: niestety, słowa dotrzymał. Później już inni filmowcy sięgnęli po niezrealizowane scenariusze: Jerzy Stuhr nakręcił Duże zwierzę, za granicą powstały Niebo oraz Piekło, dwie części planowanej trylogii. W rocznicę 75. urodzin chciałoby się zapytać, co robiłby Kieślowski dzisiaj? Jeśli wróciłby do reżyserowania, o czym byłyby jego kolejne filmy? Jak niegdyś, zapewne stanąłby po stronie człowieka, którego nikt nie chce dostrzec. Martwiłby się losem ludzi, których procesy jednoczenia Europy rozrzuciły po świecie? Być może w którymś z filmów z uznaniem wspomniałby papieża Franciszka, tak jak ciepło sportretował w Dekalogu, jeden Jana Pawła II, wykorzystując zdjęcie, na widok którego Pawełek pytał ciotkę: „On jest dobry? Mądry? Wie, po co się żyje?”. Próbowałby znaleźć nowe sposoby na filmowanie tego, co Niewidzialne? Tego się już nie dowiemy.
Pozostały jednak filmy, wciąż cieszące się zainteresowaniem i wydawane w coraz lepszej jakości, wśród nich Dekalog, niedawno odnowiony cyfrowo (i cenowo przystępny). Przez ekran, obrazami i słowami swoich bohaterów Krzysztof Kieślowski zwraca się do nas, byśmy uważnie patrzyli na drugiego człowieka, nie byli obojętni na jego los – i nie zapominali o istnieniu Tajemnicy.
Ks. Marek Lis
Dr nauk komunikacji społecznej, dr hab. teologii, kierownik Katedry Homiletyki i Środków Przekazu Wiary Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół takich zagadnień, jak Kościół wobec mediów oraz teologia kina.