Wersja obowiązująca przez lata brzmiała następująco: 21 stycznia 1945 r., gdy wojska Armii Czerwonej wkraczały do Gniezna, przywitał je ostrzał niemiecki z wieży katedralnej. Broniąc się, czerwonoarmiści wycelowali lufy czołgów w stronę katedry. Ta stanęła w ogniu. Pożar katedry był wysoką, ale nieuniknioną ceną za wolność.
Prawda była jednak inna, niż ta głoszona w wersjach oficjalnych. Katedra spłonęła nie 21, a 23 stycznia, gdy w mieście nie było już niemieckich żołnierzy. Jadący do pożaru polscy strażacy musieli najpierw zatrzymać się w magistracie, żeby wziąć klucze do katedry: czyżby niemieccy żołnierze weszli do kościoła, potem zamknęli się w nim od środka, odnieśli klucze do magistratu, wrócili przez drzwi zamknięte, a potem z kościelnych wież rozpoczęli ostrzał wojsk Armii Czerwonej? Ludzie pamiętający tamte wydarzenia również nie przypominali sobie żadnego ostrzału. Część zdjęć wykonanych tamtego dnia z ukrycia przez Juliana Śmieleckiego trafiło do zakładu fotograficznego do wywołania – i już nigdy nie wróciły do właściciela. Pan Julian postanowił więc przezornie pozostałe dwa filmy ukryć. Na tyle skutecznie, że odnaleziono je dopiero po 35 latach. 23 stycznia minęło 70 lat od tamtego pamiętnego pożaru.
Katedra
W 1941 r. Niemcy zdecydowali o przekształceniu katedry w dom koncertowy i rozpoczęto prace nad przystosowaniem jej do celów rozrywkowych. Niespełna trzy lata później, w listopadzie 1944 r. najcenniejsze skarby gnieźnieńskie były pakowane, żeby łatwo i szybko można je było wywieźć z kraju. Zapakowano je w drewniane skrzynie i czekały na ewakuację – do której, ze względu na sytuację na froncie – nigdy nie doszło. Dzięki temu jednak, kiedy wybuchł pożar, łatwo i szybko można je było z katedry wynieść i uratować, kiedy płonące hełmy wpadły do wnętrza.
Spalenie katedry było prawdopodobnie wyreżyserowaną inscenizacją. Ludzie z opaskami na rękach – miejscowa milicja – tuż przed pożarem nie dopuszczała ludzi w pobliże katedry, Upozorowano walkę, oddając strzały w kierunku katedralnego muru tak, by rykoszety wyglądały na strzały z katedry. Wystrzały z czołgów trafiły najpierw w figurę Matki Bożej, potem w szczyt wież. W trakcie akcji ratunkowej hydranty zostały wyłączone, wodę trzeba było ciągnąć z jeziora. Jeden ze strażaków wspominał, że węże, którymi ciągnięto wodę, zostały pocięte przez Rosjan w kolumnie wozów konnych. Gnieźnianie ratowali swoją katedrę, płakali, śpiewali religijne pieśni, mimo wielkiego mrozu stali przez całą noc na dachach swoich domów, żeby niesione wiatrem płonące żagwie nie przeniosły się również na ich domy i nie podpaliły całego miasta. Zgliszcza dogaszano przez tydzień.
Pan Julian
Julian Śmielecki urodził się w 1916 r. w Gnieźnie. Tu chodził do szkoły powszechnej, tu zdał maturę, a później rozpoczął studia na wydziale matematyczno-fizycznym w Poznaniu. Studia przerwała wojna. Julian pozostał w Gnieźnie, pracując najpierw jako kelner, później w fabryce izolatorów. W 1942 r. razem z mamą i siostrą zajęli się tajnym nauczaniem. Podręczników nie mieli, historii uczono na podstawie patriotycznych kartek pocztowych, ukazujących narodowe powstania i motywy z literatury patriotycznej. Julian przygotowywał też dekoracje do tajnych spektakli, reżyserowanych przez jego siostrę, działał w Związku Walki Zbrojnej. Czasem też robił zdjęcia: od swojego wuja, ks. Walentego Gierladzkiego, otrzymał aparat Weltix.
To właśnie tym aparatem fotografował płonącą katedrę. Ukryty za balustradą balkonu, a potem w mieszkaniu, musiał zdawać sobie sprawę, że nie wszystkim spodoba się taka dokumentacja wydarzeń. Twierdził, że rosyjscy żołnierze strzelali dla zabawy, najpierw do figury Matki Bożej, potem do krzyży na katedrze. Zapełnił cztery klisze Agfa: kolumny sowieckich wojsk przejeżdżających przez Rynek, czołgi, w tym jeden z lufą dymiącą po wystrzale, wieże katedry z uszkodzonym krzyżem na północnej wieży i płonące barokowe hełmy. Później wyszedł z domu i szedł dzisiejszą ulicą Łaskiego, nadal fotografując płonącą katedrę, a następnego dnia także zniszczenia po pożarze: wnętrze, dzwony, pogiętą tarczę zegarową.
Kiedy pierwsze oddane do zakładu klisze „zaginęły”, Julian postanowił ocalić pozostałe. Włożył je do metalowej puszki, a później ukrył w zabytkowej szafce z książkami, w podwójnej ściance ramy. Później już żył normalnie, przez lata pracował w bibliotece, którą po wojnie pomagał tworzyć. Był przewodnikiem PTTK i społecznym opiekunem zabytków, miał troje dzieci. Tylko im opowiadał prawdziwą historię styczniowych wydarzeń: zupełnie inną od tej, której uczono ich w szkole.
Świadkowie historii
Zdjęcia Juliana Śmieleckiego z pożaru, odnalezione przez jego syna Wojciecha, przez kilka lat pokazywane były na różnych wystawach. Z okazji 70. rocznicy tragedii nakładem wydawnictwa Gaudentinum ukazał się album Podpalenie katedry gnieźnieńskiej w 1945 roku, w którym można zobaczyć wszystkie zachowane fotografie, zarówno z samego pożaru, jak i jego skutków i odbudowy. Zdjęcia wzbogacone są wspomnieniami świadków tamtych wydarzeń oraz analizami historycznymi.
Janina Głazowska: „Trzeciego dnia po wejściu do Gniezna Armii czerwonej mieszkałam przy ul. Tumskiej 15, na parterze i tam stałam na stopniach domu i patrzyłam, jak Rosjanie kładą się na ulicę i strzelają do katedry. Naraz wielki huk i dwa czołgi postawili równolegle, na wejściu ul Tumskiej na Rynek i zaczęli strzelać w wieże katedry. Uciekliśmy do piwnicy, bo strasznie było. (…) Nie mieliśmy żądnej możliwości obrony przed pożarem, nie było sikawek, ludzie chodzili i płakali. Spadały te krzyże, kule, zegary”.
Florian Piasecki: „Na wieżach katedry zaczęły się pojawiać ogniowe, czerwone punkty, nie było widać dymu. (…) Pod wieżą z prawej strony kula pod krzyżem się przepaliła, a krzyż zaczął się lekko odginać. To było nieprawdopodobne dla nas: odchylał się tak dostojnie, pomalutku i w pewnym momencie czubkiem krzyża runął w dół. To było bardzo dramatyczne. Kobiety zaczęły płakać. Grup mężczyzn stała, obserwując płonącą katedrę. Jeden z nich powiedział do stojącego w pobliżu oficera rosyjskiego: – Co wy robicie? Palicie nam katedrę! Wówczas oburzony tym zarzutem oficer chciał go zastrzelić. Stojący obok koledzy wzięli oficera w środek i udobruchali, ratując mężczyźnie życie”.
Odezwa bp. Lucjana Bernackiego z 15 lutego 1947 r.
„Kościół uległby niewątpliwie większej ruinie, gdyby nie cudowna opieka Najświętszej Panienki. Pocisk bowiem wymierzony w samo serce katedry z działa ustawionego w niedalekiej odległości na Rynku, uderzył w samo serce kamiennego posągu Matki Najświętszej, umieszczonej w murze na zewnętrznej stronie bazyliki. Święta figura została rozbita, a wnętrze zostało ocalone”.