Nic więc dziwnego, że wysiłki medycyny idą przede wszystkim w kierunku szybkiej diagnozy. Temu też służyć miał wprowadzony w Polsce od stycznia tzw. pakiet onkologiczny. Pakiet, któremu wciąż towarzyszy więcej pytań niż odpowiedzi.
Ministerstwo Zdrowia odpowiadające za jego wprowadzenie już w ubiegłym roku prowadziło kampanię informacyjną – z zapałem równie wielkim jak zapał protestujących lekarzy. Twierdziło, że jest to jedyny sposób na skrócenie kolejek do badań, a lekarze przekonywali, że pakiet wprowadzany jest zbyt szybko i chaotycznie i że spowoduje w służbie zdrowia jeszcze większy zamęt.
Skuteczność pakietu trudno dziś przewidzieć. Ministerstwo zapowiadało, że pacjent z podejrzeniem nowotworu powinien być zdiagnozowany w ciągu dziewięciu tygodni. Czas ten dla pierwszych pacjentów z tzw. zielonymi kartami upłynie na początku marca i dopiero wtedy pokusić się będzie można o pełniejszą ocenę. Dziś mówić można tylko o pierwszych problemach, które rodzą się w związku z próbą reformy systemu ochrony zdrowia.
Szybko i poza kolejką
Szybka terapia onkologiczna przeznaczona jest dla pacjentów, u których lekarze podejrzewają lub stwierdzają nowotwór złośliwy. Wprowadzenie pakietu sprawia, że spośród wszystkich pacjentów wyodrębniona zostaje grupa tych, którzy objęci mają zostać kompleksową opieką, a ich oczekiwanie na specjalistyczne badania ma być krótsze. Ministerstwo przekonuje, że pozostali pacjenci na tym nie ucierpią: dla pacjentów onkologicznych powstać ma oddzielna lista, a świadczenia dla nich mają być nielimitowane.
W jednej z toruńskich przychodni zdarzają się telefony od pacjentów, próbujących zarejestrować się na badanie i powołujących się na „zieloną kartę”. O oddzielnych kolejkach nikt tu nie słyszał: bo i jak, skoro nie przybyło pracowników ani gabinetów, a lista oczekujących zapełniona jest do maja? Oczywiście, można próbować pacjenta „wcisnąć”, ale wtedy ci czekający planowo czekać będą dłużej. Ostatecznie okazuje się, że pacjent przychodzący na badanie „poza kolejką” nie jest w stanie okazać żadnego dokumentu potwierdzającego, że objęty jest programem pakietu. Szantaż? Grunt, że skuteczny, przecież nikt nie odważy się odmówić. Jak często słuszne założenia ministerstwa rozbiją się o praktykę w małych przychodniach?
Rodzinny może więcej
Dzięki wprowadzeniu pakietu onkologicznego bardzo mocno rośnie znaczenie lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Tak zwani lekarze rodzinni zajmowali się dotąd badaniami i poradami lekarskimi oraz badaniami diagnostycznymi, obowiązkowymi szczepieniami, wydawali skierowania do poradni specjalistycznych, na leczenie szpitalne lub rehabilitacyjne, przeprowadzali niektóre zabiegi, wystawiali recepty i orzeczenia lekarskie. Do nich trafiali pacjenci z grypą czy bólem w klatce piersiowej, czasem też z bolącym palcem albo z „coś mnie kłuje w boku”. Dobry lekarz rodzinny umiejętnie oddzielał chorych od tych, którzy potrzebują jedynie zainteresowania i opieki, tych naprawdę chorych kierując do specjalistów. Pakiet onkologiczny sprawia, że to właśnie lekarz rodzinny będzie musiał samodzielnie rozpoznać chorobę nowotworową u pacjenta. Zwiększa się zakres badań diagnostycznych, na które może on skierować pacjenta, między innymi o spirometrię (mierzenie objętości i pojemności płuc oraz przepływów powietrza w płucach i oskrzelach, dotąd w kompetencji pulmonologa), USG tarczycy (dotąd badanie to zlecał endokrynolog) czy USG pęcherza moczowego (dotąd konieczna była wizyta u urologa). Lekarze rodzinni mogą teraz zlecać również badania hematologiczne, biochemiczne czy immunochemiczne.
Brzmi to nieźle, bo oznacza, że rzeczywiście bez czekania w kolejce do specjalisty będzie można zrobić badania wykluczające lub potwierdzające nowotwór. Samo wykonanie badań nie oznacza jednak jeszcze diagnozy: badania trzeba bowiem odczytać i zinterpretować. To również leży teraz w kompetencjach lekarza rodzinnego. Na dodatek lekarze nie powinni bezmyślnie szafować „zielonymi kartami” – na piętnaście wydanych kart muszą mieć przynajmniej jedno trafienie. Jeśli wysyłać będą na badania zbyt wielu tych, którzy okażą się zdrowi, stracą prawo do wydawania kart.
Lekarze rodzinni stają się ważnym elementem procesu leczenia przeciwnowotworowego, w związku z tym powinni cały czas poszerzać swoją wiedzę z zakresu onkologii, między innymi uczestnicząc w organizowanych dla nich kursach i szkoleniach. Kursy i szkolenia to jednak kolejne koszty, które ktoś musi ponieść. To również czas, którego lekarz nie spędza z pacjentem. Czy rachunek zysku i strat, zarówno w kwestii pieniędzy, jak i czasu, jest na tyle korzystny, że pakiet onkologiczny można uznać za zwycięstwo?
Ulecz sam siebie
Sposobów leczenia różnego typu nowotworów medycyna zna wiele. Są mniej lub bardziej skuteczne. Wiadomo, że są choroby, z którymi jeszcze nie umiemy wygrywać, jak na przykład niedający objawów i umiejscowiony w trudnym miejscu rak trzustki. Wydaje się jednak, że – niezależnie od pakietu onkologicznego i toczącego się wokół niego sporu – najrozsądniejszym wyjściem pozostaje profilaktyka. Walczą o nią fundacje i stowarzyszenia, niestety nieco mniej interesują się nią rządzący. Promocja zdrowego trybu życia, z aktywnością fizyczną i bez papierosów. Walka z otyłością. Profilaktyczne, regularne, a na dodatek często bezpłatne badania mammograficzne i cytologia dla kobiet. Samobadanie piersi. Regularne badania prostaty u mężczyzn. Samodzielna kontrola znamion na skórze. RTG płuc dla palaczy. Test na utajoną krew w kale, mogącą wiązać się z nowotworem jelita grubego. Do tego możliwość wykonania testów genetycznych, wykrywających predyspozycje do schorzeń nowotworowych w konkretnym ogranie: bezpłatne po wywiadzie lekarskim, jeśli w rodzinie występowały przypadki zachorowań. Nie jesteśmy bezbronni – ale aby wygrać z chorobą, o swoje zdrowie musimy najpierw zadbać sami.