Logo Przewdonik Katolicki

Niezawinione cierpienie

O. Szymon Hiżycki OSB, opat benedyktynów w Tyńcu
Coraz mniej uczymy się, jak żyć z cierpieniem, którego uniknąć się przecież nie da, a coraz bardziej szukamy dróg do tego, aby przed cierpieniem uciec, co jest rzecz jasna niemożliwe fot. Fotolia

Z cierpieniem trudno się zmierzyć, ponieważ zupełnie nas przerasta. Z tą zagadką ludzie próbują sobie poradzić właściwie od zawsze.

Nasze czasy dotknięte są głęboką zmianą w stosunku do cierpienia. Przewartościowaniu podlega etos cierpienia: naszego i naszych najbliższych. Zmiany zaczynają się na płaszczyźnie języka. Ginie gdzieś wyrażenie szacunku dla dźwigania krzyża choroby, samotności, odrzucenia. Coraz więcej miejsca natomiast w przestrzeni publicznej zajmują słowa dotyczące konieczności przynoszenia ulgi, skuteczności terapii, tego, co wolno zrobić, aby cierpienie uśmierzyć. Pisząc te słowa, nie chcę powiedzieć, że uśmierzanie cierpienia jest czymś niewłaściwym, albo że sens życia sprowadza się do wytrwałego przeżywania bólu fizycznego czy psychicznego. Chodzi mi bardziej o to, że coraz mniej uczymy się, jak żyć z cierpieniem, którego uniknąć się przecież nie da, a coraz bardziej szukamy dróg do tego, aby przed cierpieniem uciec, co jest rzecz jasna niemożliwe. To ostatnie dążenie, które jest w jakiś sposób motorem współczesnej cywilizacji Zachodu, nieuchronnie prowadzi do frustracji, czyli do… cierpienia. I w ten sposób koło się zamyka. Czy z tego zaklętego kręgu jest jakieś wyjście?
 
Oswoić cierpienie
Zanim spróbuję zastanowić się nad tym pytaniem, chcę zwrócić uwagę na kilka spraw. Po pierwsze, niewłaściwe podejście do cierpienia nie jest typowe tylko dla naszych czasów. W jakiś sposób człowiek zawsze chciał wszystko zrozumieć i zawłaszczyć sobie za wszelką cenę, mieć pod kontrolą także sprawy najtrudniejsze: cierpienie, umieranie i śmierć. Temu służą i służyły zabiegi magiczne, przesądy: aby zaradzić złu, wystarczy posiąść wiedzę, a jak się już będzie ją miało, to problemowi da się zaradzić. Tak oswojone trudne sprawy mają stać się bardziej akceptowalne i znośne.
Po drugie, zwróćmy uwagę na fakt, że inaczej przeżywamy cierpienie innych, inaczej nasze własne. Cierpienie innych nas upokarza, zwłaszcza wtedy, gdy mimo najlepszych chęci nie jesteśmy w stanie udzielić pomocy. Cierpienie, które dotyka nas bezpośrednio to z kolei konfrontacja z sensem poprzednich działań, które cierpienie poprzedziły, wszystkimi naszymi sprawami i aktywnościami.
 
Hiob, jego żona i przyjaciele
Poczytajmy w tym kontekście Księgę Hioba. Sprawiedliwy mąż, z ziemi Us, dotknięty szczególną próbą, przeżywa ją zupełnie inaczej niż przyjaciele chcący go pocieszyć i żona, która ma dla niego jedną radę: „Złorzecz Bogu i umieraj”. Jej stwierdzenie można sprowadzić do prostego komunikatu: życie ci się nie udało, to, co cię spotyka jest na to najlepszym dowodem. Umieraj, ale wcześniej odetnij się od Boga, któremu służyłeś całe życie, a który cię nie uratował przed nieszczęściem.
Przyjaciele są z kolei zainteresowani przede wszystkim ustaleniem faktów. Chcą znaleźć przyczynę. Skoro Bóg jest sprawiedliwy, a Hiobowi stało się to, co się stało, to bez wątpienia problem leży w Hiobie. Bóg jest niewinny, a ich przyjaciel jest sam sobie winny z powodu jakiegoś grzechu, który popełnił, a do którego, o zgrozo, nie chce się przyznać. Ich sugestie są jeszcze bardziej okrutne niż rada żony naszego bohatera.
To są dwa zewnętrzne punkty widzenia na cudze cierpienie. Czy słuszne? Czy pokazują nam rzeczywistość cierpienia w całym jej bogactwie?
 
Zmiana myślenia
Papież Franciszek w orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Chorego próbuje nas zaskoczyć, zadając pytanie: w jaki sposób myślimy o chorych i cierpiących? Bo tak naprawdę oni są dla nas problemem, wyzwaniem rzuconym naszej miłości, która nagle okazuje się bezradna i domaga się fundamentalnej przebudowy. Chodzi o zmianę naszego myślenia. Papież pisze tak: „Doświadczenie Hioba znajduje swoją autentyczną odpowiedź tylko w krzyżu Jezusa, najwyższym akcie solidarności Boga z nami, zupełnie darmowym, bezgranicznie miłosiernym. I ta właśnie odpowiedź miłości na dramat ludzkiego cierpienia, zwłaszcza cierpienia niezawinionego, pozostaje na zawsze wpisana w ciało Chrystusa Zmartwychwstałego, w te Jego chwalebne rany, które są zgorszeniem dla wiary, ale są również sprawdzianem wiary”.
Intuicyjnie czuje to Hiob. Nie podziela pesymizmu żony, broni się przed atakującym pocieszeniem swych przyjaciół. Hioba interesuje to, co najważniejsze: jak do tego wszystkiego ma się Bóg. Jest jak Maria, która wybrała najważniejszą cząstkę: wspólnotę z Bogiem. I to tej więzi z Bogiem Hiob nie chce się wyrzec, chociaż zawalił mu się cały świat, w którym żył do tej pory.
Gdzie zatem jest wyjście z błędnego koła, o którym była wyżej mowa? W zmianie punktu widzenia – wtedy sprawa może ukazać nam się we właściwej perspektywie. Bez Boga jesteśmy skazani na radę żony Hioba; jeśli odrzucimy krzyż Chrystusa, musimy (jak sugeruje papież) przyznać rację przyjaciołom Hioba. Tylko wierząc w Boga, który jest miłością, można zacząć myśleć o swym cierpieniu jako o czymś, co mimo wszystko znajdzie swój finał w Bogu, o cierpieniu innych jako o czymś, co w sercu Bożym ostatecznie jest wyryte.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki