Zwolennicy nowego sposobu prowadzenia rozpraw karnych, czyli właśnie kontradyktoryjności, przekonują, że usprawni ona pracę polskich sądów, krytycy wskazują, że może zachwiać zasadą równości stron postępowania i wykoślawić sprawiedliwość ferowanych wyroków. Tymczasem nasze społeczeństwo wie na ten temat niewiele lub zgoła nic. A przecież już za chwilę na salach sądowych zaczną królować zasady, jakie znaliśmy do tej pory głównie ze scenek rodzajowych w amerykańskich filmach.
Milczący arbiter
O co tak naprawdę chodzi w nowelizacji przepisów postępowania karnego, które wchodzą w życie z dniem 1 lipca br.? W największym skrócie: Od tej pory sąd nie będzie już zajmował się ustalaniem prawdy, tylko stwierdzeniem, która ze stron ma rację. Czy to nie to samo? Ależ nie, bowiem sąd będzie brał pod uwagę nie stan faktyczny, tylko stan wiedzy, jaki uzyska w trakcie procesu. Przed milczącym sądem pojedynek toczyć będą adwokat i prokurator. Oni będą dowodzić, przekonywać, powoływać świadków i biegłych, zadawać pytania, podważać dowody i zeznania strony przeciwnej itp. „Zgodnie z zasadą kontradyktoryjności prawda w procesie zostaje ujawniona w najpełniejszy sposób wówczas, gdy dwie równorzędne strony zainteresowane wynikiem postępowania prezentują dowody i argumenty na poparcie swoich tez wobec sądu niezaangażowanego w sprawę” – opisywała to w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” dr Karolina Kremens, procesualistka z Uniwersytetu Wrocławskiego. Oznacza to, że sędzia będzie mógł tylko porównać materiały przedstawiane przez obie strony, a nie z własnej inicjatywy dowodzić, jaka jest rzeczywistość. Wszystko zatem zostanie w rękach, głowach i umiejętnościach adwokatów i prokuratorów.
I tutaj właśnie istnieje poważne ryzyko potencjalnej niesprawiedliwości procesowej poprzez zaburzenie równowagi stron przed sądem. Od dawna na ten fakt zwracała uwagę m.in. rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz. „Nie boję się o tych zaradnych, sprawnych, bogatych Polaków, oni sobie poradzą, będą mieli świetnych, renomowanych adwokatów, dostęp do kosztownych, prywatnych opinii biegłych. A co za tym idzie, większe szanse przekonania sądu do swojej racji czy wersji zdarzeń. Ale co z tymi, których nie stać na taką pomoc?” – stwierdziła w jednym z wywiadów prof. Lipowicz, przywołując potencjalną sytuację z życia: Dziecko niezamożnych rodziców ginie w wypadku samochodowym, z kolei sprawca zdarzenia dzięki temu, że jest majętny, zapewnia sobie stosowne ekspertyzy biegłych, które uwalniają go od winy. Zdaniem Lipowicz takie sytuacje miały już miejsce w przeszłości, teraz jednak będę zapewne znacznie częstsze.
Co więcej, sędziowie, którzy do tej pory nierzadko starali się pomagać tej słabszej stronie, teraz nie będą już mogli tego robić. Jedynie w wyjątkowych, uzasadnionych szczególnymi okolicznościami wypadkach sąd będzie mógł dopuścić i przeprowadzić dowód z urzędu.
W zapisach nowelizacji k.p.k. nie ma jednak precyzyjnych zapisów, jakie mogłyby to być sytuacje. Jeden ze współautorów reformy, były wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski, stwierdził jedynie, że taka okoliczność zachodziłaby, gdyby istniało ryzyko „rażącej niesprawiedliwości w procesie orzeczniczym”.
Z kolei inny krytyk ustawy Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka wskazał na to, że w takich sprawach jak reforma procesu karnego, gdzie chodzi o życie ludzkie, nie możemy sprawdzać zmian na zasadzie „rozpoznania bojem”. „Czy osoba oskarżona będzie miała faktyczne możliwości bronienia się i przedstawienia argumentów na podobnym poziomie jak prokuratura?” – powątpiewał Bodnar na łamach „DGP”, podkreślając, że prokurator ma narzędzia i zasoby, które pomogą mu w udowodnieniu swoich racji, a oskarżony już niekoniecznie.
Sędzia w trzech rolach
Z kolei zwolennicy nowego sposobu postępowania karnego – warto w tym miejscu przypomnieć, że sam pomysł i założenia reformy powstały w czasach urzędowania na stanowisku ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina – przekonują, że będzie on wreszcie skutecznym remedium na nadmierną przewlekłość postępowań sądowych. A jest to w tej chwili jedna z największych bolączek polskiego wymiaru sprawiedliwości, która prowadzi do nagminnego korkowania spraw w sądach. Wskazują oni także, że w dzisiejszym systemie procedowania sąd występuje często w kilku rolach jednocześnie: sędziego, prokuratora i obrońcy, powołuje świadków, przeprowadza ciężar postępowania dowodowego, powołuje biegłych, a często po prostu łata niedoskonałości stron postępowania – zbytnią opieszałość i nieudolność prokuratury albo nierzetelność adwokata, który nie przykłada się w wystarczającym stopniu do obrony swojego klienta. Tymczasem obowiązek dostarczenia i przeprowadzenia dowodów powinien od początku do końca spoczywać na stronach.
„Nie można dalej akceptować sytuacji, w której to sędzia poszukuje i przeprowadza dowody, by na końcu wydać wyrok, a oskarżyciel ogranicza się do słynnego sformułowania: <<popieram akt oskarżenia>> i zaproponowania wymiaru kary. Rodzi to znane patologie jak kierowanie do sądu oskarżeń niemających uzasadnienia w stanach faktycznych i późniejsze wieloletnie procesy” – napisał Jerzy M. Ferenz z Departamentu Prawa Karnego Ministerstwa Sprawiedliwości w resortowym piśmie „Na wokandzie”.
Resort sprawiedliwości zwraca także uwagę, że nowelizacja kodeksu postępowania karnego daje każdemu oskarżonemu – bez względu na status majątkowy – prawo do wystąpienia do sądu o przyznanie opłacanego przez państwo obrońcy z urzędu (do tej pory taki wniosek – z wyjątkiem poważnych spraw karnych – trzeba było uzasadnić złą sytuacją materialną).
Założenia reformy popiera także większość środowiska adwokackiego, przekonując, że dzięki temu polskie sądownictwo uwolni się wreszcie od pozostałości rozwiązań rodem z czasów stalinowskich. Z taką opinią nie zgadza się jednak Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. „Oczywiście gwiazdy palestry, które występują w mediach, cieszą się ze zmian. Dla nich ta reforma będzie korzystna. Bo ich klient ma zasoby na przeprowadzenie postępowania dowodowego. Problem w tym, że świat nie składa się tylko z takich adwokatów i takich klientów” – podkreślił w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.
Bezpłatna nie powszechna
Reforma ministra Gowina budzi zatem sporo wątpliwości i dlatego rzecznik praw obywatelskich od dawna apelowała o pilne wdrożenie w życie rządowego projektu systemu bezpłatnej pomocy prawnej – świadczonej również na etapie pomocy przedsądowej. „Zależy mi na tym, żeby w momencie rozpoczęcia tak zasadniczej reformy w naszym kraju funkcjonowała już przesądowa bezpłatna pomoc prawna dla ludzi, których nie stać na tych drogich, najlepszych adwokatów” – argumentowała prof. Lipowicz.
Problem w tym, że Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej dopiero 14 kwietnia br. – stanowczo zbyt późno. Przewiduje on stworzenie w całym kraju ponad 1500 punktów darmowej pomocy prawnej dla osób o niskim statusie materialnym, którą mają świadczyć adwokaci lub radcy prawni na podstawie umowy zawartej z powiatem. Uprawnione do niej byłyby osoby, które mają przyznane świadczenie z pomocy społecznej, posiadają ważną Kartę Dużej Rodziny, ukończyły 75 lat lub są w trudnej sytuacji z powodu wystąpienia klęski żywiołowej, katastrofy naturalnej lub awarii technicznej. Zdaniem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka to zdecydowanie za mało, ponieważ z takiej pomocy nie będą mgły skorzystać np. osoby, których nie obejmuje pomoc społeczna, a które nie są w stanie ponieść kosztów profesjonalnej pomocy prawnej. Czyli gros obywateli. Ponadto według planów rządu ustawa o nieodpłatnej pomocy prawnej ma wejść w życie dopiero od początku 2016 r. Czeka nas zatem kilkumiesięczny okres przejściowy, w którym sądy będą już działały według zasad kontradyktoryjności. Rząd nie zgodził się bowiem na – postulowane przez Rzecznika Praw Obywatelskich, Krajową Radę Prokuratury i Prokuratora Generalnego – odroczenie wejścia w życie nowej procedury karnej. Rewolucja sądowa staje się więc faktem.