Witold Kołodziejski, były przewodniczący KRRiT przedstawił na antenie Telewizji Republika frapujące zestawienie. Wynikało z niego, że w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybory prezydenckie, Bronisław Komorowski był pokazywany na antenie TVP Info przez blisko 6,5 godziny. Jednocześnie jego kontrkandydat mógł liczyć jedynie na 22 minuty. Owszem, połowa z tych sześciu godzin to (licząc lekką ręką) czas przeznaczony na pokazywanie obowiązków prezydenckich. To jednak nadal daje proporcje 180 minut do 22 minut Andrzeja Dudy.
Słuszne proporcje, właściwy wydźwięk
Jeszcze bardziej do myślenia daje zestawienie przedstawione przez publicystę tygodnika „Idziemy” Michała Wojciechowskiego, który wyliczył, że w okresie pomiędzy 1 kwietnia a 3 maja 2015 r. Komorowski był pokazywany w TVP Info przez ponad 11 godzin, podczas gdy Andrzej Duda – zaledwie przez godzinę i dwadzieścia minut. – Można odnieść wrażenie, że urzędujący prezes musi wkupić się ponownie w łaski partii rządzącej. Nieprzypadkowo wybory prezydenckie zbiegają się z przedłużającym się procesem wyboru prezesa Telewizji Publicznej – komentował Kołodziejski.
Ilość czasu antenowego, w tym przypadku zatrważająco nierówna, to jednak nie wszystko – ważny jest jeszcze wydźwięk materiałów – urzędująca głowa państwa była w telewizji publicznej przedstawiana w lepszym świetle niż jej kontrkandydat (choćby w poprzedzających debatę prezydencką spotach).
Dziennikarski obiektywizm
Program „Tomasz Lis na żywo” w poniedziałkowe wieczory z uwagą śledzi ponad 2,5 mln widzów w TVP2 (choć program traci widzów, to według rankingów nadal jest publicystycznym liderem). Wystarczy rzut okiem na dobór gości, jacy co tydzień zasiadają na kanapach Tomasza Lisa, by dojść do wniosku o rażącym braku obiektywizmu prowadzącego.
Na przełomie kwietnia i maja, czyli na półmetku kampanii wyborczej, w studiu TVP2 zdecydowanie przeważali goście, jeśli nie otwarcie wspierający Bronisława Komorowskiego, to przynajmniej ostro krytykujący Andrzeja Dudę i PiS. I tak 27 kwietnia kampanię prezydencką i jej konsekwencje komentował prof. Aleksander Smolar, który nie omieszkał stwierdzić, że z „PiS zieje nuda”. Zastanawiają się państwo, czy w studiu zjawił się ekspert, prezentujący łagodniejszą ocenę partii Jarosława Kaczyńskiego? Nie ma takiej potrzeby...
Kilka dni przed pierwszą turą, 4 maja zaproszeni goście mieli oceniać kandydatów wystawionych przez poszczególne partie. W studiu pojawiła się więc Joanna Senyszyn (SLD), Jacek Protasiewicz (PO), Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL) oraz Zbigniew Ziobro (ZP). Oczywiście, ostatniego polityka (przez lata posła PiS) trudno posądzić o wspieranie kandydata Platformy, pojawia się jednak pytanie, dlaczego u Lisa nie pojawiają się (albo dzieje się to wyjątkowo rzadko) posłowie z frakcji Kaczyńskiego.
Odpowiedź jest prosta – parlamentarzyści PiS bojkotują program już od listopada 2012 r. Powodem stały się wyjątkowo krytyczne (a czasem wulgarne) okładki „Newsweeka”, których motywem przewodnim było deprecjonowanie i ośmieszanie Jarosława Kaczyńskiego. Mimo to, w programie pojawiali się posłowie współpracującej z PiS Zjednoczonej Prawicy – wspomniany Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski.
Pomyłka (?) Tomasza Lisa
Ale i tak najbardziej nieuczciwym zagraniem dziennikarza (kilka dni przed drugą turą wyborów!) było zacytowanie wpisu Kingi Dudy z, jak się szybko okazało, fałszywego konta na Twitterze. Wraz z zaproszonym do studia Tomaszem Karolakiem, Tomasz Lis – który „akurat” wyciągnął spod fotela kartkę z rzekomym cytatem kobiety – dopuścił się kuriozalnego błędu.
Choć obaj panowie szybko przeprosili za pomyłkę (tego samego wieczora), Lis dodatkowo pojawił się na antenie TVP Info (gdzie próbował przerzucić odpowiedzialność na swoich współpracowników), a oświadczenie z przeprosinami odczytał w trakcie „Wiadomości” Piotr Kraśko, opinia publiczna nie zostawiła na Lisie suchej nitki.
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich uznało zachowanie publicysty za „bezprecedensowe złamanie standardów dziennikarskich”, żądając by TVP definitywnie zakończyła współpracę z Lisem. W podobnym tonie wypowiedziała się telewizyjna „Solidarność”, a Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uznała, że autorzy programu nie zachowali staranności przy weryfikacji materiałów.
Sztandarowy program publicystyczny „dwójki” ma się jednak całkiem nieźle, podobnie jak jego prowadzący, który „przecież przeprosił”, nie zanosi się więc na to, by miał zniknąć z anteny. W przeciwieństwie do konkurencyjnego programu TVP Info autorstwa Jana Pospieszalskiego, który od lat walczy o swoje miejsce w mediach publicznych.
Odwołany program Pospieszalskiego
Na kilka dni przed drugą turą wyborów z anteny TVP zdjęty został program Jana Pospieszalskiego „Bliżej”, którego gościem miał być Paweł Kukiz. Powodem takiej decyzji był prawdopodobnie poprzedni odcinek, w którym wystąpił wiceminister obrony narodowej Romuald Szeremietiew i autor książki Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego Wojciech Sumliński. W tradycyjnym punkcie programu, jakim jest sonda, widzów zapytano, czy „zagłosowaliby na kandydata popierano przez WSI?”, co przelało czarę goryczy.
Za wywołujący kontrowersje odcinek także przeprosił Kraśko w „Wiadomościach”, ale... – Oświadczenie i rzekome przeprosiny w naszym imieniu nie były z nami konsultowane. Zarzucano nam nierespektowanie umowy i brak rzetelności dziennikarskiej – komentował w Radiu WNET Jan Pospieszalski. – Uważam, że władze TVP wyrządziły prezydentowi niedźwiedzią przysługę, bo w ten sposób pokazują, że obszar związków Bronisława Komorowskiego z WSI jest nadal bardzo tajemniczą i poważną sprawą – dodawał.
Dla Wiktora Świetlika, zdjęcie odcinka „Bliżej” przy pozostawieniu na antenie programu Lisa to właśnie przejaw braku standardów. Ale czy jest o co kruszyć kopie? Skoro w telewizji publicznej jest miejsce na program Pospieszalskiego, któremu zdarza się zapraszać gości jednej opcji, to może nie ma co się burzyć na stronniczość w wydaniu Lisa?
– Ale program Pospieszalskiego nie jest pokazywany w czasie takiej oglądalności jak Lisa! Co więcej, Pospieszalski jest publicystą wyraźnym ideologicznie, ale nie jest tak zaangażowany politycznie jak Tomasz Lis. Nie można o Pospieszalskim powiedzieć, że jest pisowskim publicystą, on jest po prostu bardzo konserwatywny. W przypadku Lisa trudno nawet mówić o światopoglądzie – on jest wyraźnie prorządowy. Moim zarzutem pod adresem Lisa nie jest to, że ma poglądy, których broni, ale to, że prowadzi linię partyjną. To jest u dziennikarza o wiele gorsze niż obrona poglądów, co jest przecież czymś chwalebnym – komentuje w rozmowie z „Przewodnikiem Katolickim” Wiktor Świetlik, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy.
Co dalej?
– Internet jest medium, które bardziej niż telewizja sprawia wrażenie medium wolnego. W tym sensie, że jest w nim więcej miejsca na różne poglądy. To w internecie odbywa się znaczna część debaty publicznej, czasem dotyczącej spraw mało ważnych, ale jednak. Z drugiej strony, internet to medium „hejtu”, gdzie wiele osób uzewnętrznia się w sposób negatywny. Trudno kategorycznie powiedzieć, że internet jest obiektywny, a telewizja nie. Internet jest obiektywny w tym sensie, że każdy może się tu wypowiedzieć. Mamy jednak do czynienia choćby z fabrykami tzw. trolli, które powodują, że tak do końca nie jest to medium obiektywne, skoro w pewnych obszarach sterują nim jakieś grupy – mówi „Przewodnikowi Katolickiemu” dr Bartłomiej Biskup, politolog, specjalista od wizerunku.
– Internet może trochę prześcignął telewizję, bo było w nim więcej miejsca na wymianę poglądów, jednak z ostatecznymi ocenami radziłbym poczekać na analizy medioznawcze. Telewizja dopuszczała do głosu stosunkowo niewiele dyskursu publicznego. Wyniki wyborów pierwszej tury świadczą o tym, że nurty związane z innymi kandydatami także nie znalazły dużego uznania społecznego, bo zdobyli oni niewiele głosów – dodaje dr Biskup.
Pojawia się zatem istotne pytanie, jaka powinna być dziś telewizja publiczna? Czy do bólu obiektywna, co miałoby przejawiać się choćby w idealnym doborze gości? – Nie istnieje telewizja obiektywna do bólu – Świetlik nie pozostawia złudzeń. – Patrząc realnie, telewizja publiczna nigdy nie była apolityczna, zawsze zależała od tego, kto nią kierował. Wydaje mi się, że jedynym rozwiązaniem, jakie się nasuwa jest podzielenie telewizji pomiędzy władzę a opozycję – wskazuje mój rozmówca. To byłoby sprawiedliwe rozwiązanie? – Nie wiem, nie mam tak do końca pomysłu na wyjście z tej sytuacji. Na pewno powinno się bardziej przestrzegać standardów – na przykład nie powinno być programu Lisa. A jeśli już jest, to powinien być równoważony programem w takich samych godzinach oglądalności, o tak samo mocnym zaangażowaniu politycznym, ale w drugą stronę. Pewne jest to, że nie powinno być tak, jak jest teraz – odpowiada Świetlik.
Zdaniem dr. Rafała Chwedoruka, ostatnia kampania prezydencka pokazała, że internet jest medium o wiele bardziej demokratycznym, bo każdy może tu znaleźć to, czego szuka. Telewizja, zwłaszcza publiczna, wypada pod tym względem gorzej, choć nadal jest medium oddziałującym na znaczną liczbę widzów. Jaka powinna więc być, aby nie stracić zaufania odbiorców, wyrażającego się choćby płaceniem abonamentu?
Oczywistym wydaje się, że aby nadążać za internetem, telewizja publiczna musi podwyższyć standardy – w przeciwnym razie będzie coraz mniej liczącym się graczem. Abonament jako motywacja to jednak nie wszystko. – Osoby, które kiedyś posłuchały Donalda Tuska i nie płaciły abonamentu zostały dość brutalnie potraktowane, kiedy ściągano z nich zaległe opłaty – przypomina Świetlik. Dodaje jednak, że jego poziom mediów komercyjnych przekonuje, iż telewizja publiczna jest potrzebna, choćby ze względu na jej walory edukacyjne etc. Co zatem? – Powinno się jednak ograniczyć ilość polityki, dążyć do zobiektywizowania przekazu. Poszczególne frakcje parlamentarne powinny mieć wpływ na kształt programu. Nie jest to może idealne rozwiązanie, ale realnie uwzględnia obecne warunki. Najgorsze jest udawanie obiektywizmu. Nie oznacza to jednak, że w telewizji publicznej nie ma przynajmniej kilku uczciwych dziennikarzy – konstatuje Świetlik.