Logo Przewdonik Katolicki

Rok Poroszenki

Paweł Bobołowicz
Fot. TATYANA ZENKOVICH/epa__pap

Wojna na wschodzie kraju, obniżający się poziom życia i korupcja. Przy problemach dotykających każdego Ukraińca sukcesy administracji nowego prezydenta wyglądają blado.

Rok temu, 7 czerwca, Petro Poroszenko objął funkcję prezydenta Ukrainy. Stało się to w wyjątkowym momencie: po kolejnej rewolucji i ucieczce Wiktora Janukowycza. Zaprzysiężenie nowego prezydenta kończyło spekulacje na temat legalności kijowskiej władzy, a demokratyczne wybory było trudno zakwestionować nawet Moskwie. Świat demokracji zachodnich jednoznacznie zaakceptował wybór nowego prezydenta, a na jego inaugurację przyjechały delegacje 60 państw świata. Pomimo nieobecności Władimira Putina rosyjska administracja odnotowała na swoich stronach fakt wyboru nowego prezydenta. Tym samym dokonało się ostateczne zamknięcie epoki prezydentury Janukowycza. Po roku prezydentury nie dokonało się jednak rozwiązanie ukraińskich problemów.
 
Kilkadziesiąt godzin operacji antyterrorystycznej
Rok prezydentury Poroszenki nie przyniósł zgodnie z inauguracyjnymi zapowiedziami zakończenia operacji antyterrorystycznej. Słowa Poroszenki o jej zakończeniu w ciągu godzin wypominają prezydentowi i jego przeciwnicy, i ci, którzy walczą na wschodzie.
Pomimo początkowych sukcesów w czerwcu ubiegłego roku i faktycznego odbicia z rąk terrorystów dużej części Donbasu, od tamtej pory Ukraina odnotowała wiele dramatycznych momentów i porażek. Ich symbolami stały się kocioł pod Iłowajskiem, utrata donieckiego lotniska i oddanie w ręce wroga Debalcewa. Do dziś nie ma pewności co do prawdziwej skali ukraińskich strat. Politolog Wołodymyr Fesenko zwraca jednak uwagę, że mimo wszystko w ciągu tego roku udało się zminimalizować ryzyko otwartej wojny z Rosją. Rozmowy w Mińsku – zarówno w ubiegłym, jak i w tym roku – przynosiły chwilowe rozejmy, a po stracie Debalcewa właściwie nie następują znaczące przesunięcia linii frontu.
Jednak skala tego konfliktu jest przerażająca i ma bardzo głębokie konsekwencje dla Ukrainy. Przedstawiciel ONZ ds. praw człowieka na Ukrainie Iwan Symonowicz poinformował w maju, że na Ukrainie w ciągu roku zginęło 6417 cywilów, z czego 626 to kobiety i dzieci. Prawie 16 tys. osób zostało rannych. Symonowicz od razu zastrzegł, że dane te mogą być zaniżone. Szacuje się, że w wyniku konfliktu ogółem ucierpiało około 5 mln osób. 1,2 mln musiało opuścić swoje domy. Na terenach zajętych przez terrorystów dochodzi do zabójstw, grabieży, aktów przymusowej pracy. Częste są informacje o dokonywaniu egzekucji bez sądów.
W miarę ustabilizowana linia frontu nie oznacza jednak zaprzestania ostrzałów czy wykorzystywania zabronionych przez mińskie porozumienia rodzajów broni. Rosyjscy terroryści wciąż atakują ukraińskie pozycje, ale i terytoria cywilne przy wykorzystaniu rakiet „grad”, 122-milimetrowych moździerzy, a nawet czołgów. Drastycznym przykładem ostatnich dni był „rajd” rosyjskich terrorystów na miejscowość Marinka w obwodzie donieckim. Terroryści najpierw ostrzelali miasto pociskami rakietowymi, a później dokonali bezpośredniego ataku, ostatecznie odpartego przez ukraińskie siły zbrojne. Każdego dnia z frontu docierają informacje o przynajmniej kilkunastu ostrzałach. Komunikaty o zabitych 2–3 ukraińskich żołnierzach praktycznie tak spowszechniały, że nie są już nawet szczególnie komentowane.
Różne opinie również wzbudza akcja przeprowadzana na polecenie ukraińskiego prezydenta, podporządkowania oddziałów ochotniczych strukturom państwa. Z jednej strony wydaje się ona jak najbardziej racjonalna, z drugiej Ukraińcy wciąż pamiętają, że siły rosyjsko-terrorystyczne zostały powstrzymane właśnie przez ochotników – osoby, które prosto z Majdanu pojechały na linię frontu. Do dziś wiele osób uważa, że armia pozostaje na szczytach nie tylko skorumpowana, ale wielu jej decydentów może być związanych z rosyjskimi służbami. W ostatnich dniach ukraińską opinię publiczną elektryzuje wiadomość o aresztowaniu przez ukraińskie służby grupy partyzanckiej „Ravlik” („ślimak”), która walczyła przeciwko donieckim separatystom. Wiele osób widzi w tym  nie element stabilizowania sytuacji na froncie, lecz „walkę przeciwko ukraińskim patriotom” i „zamykanie ust” politycznym oponentom.
 
Korupcja jest, bo Ukraińcy dają łapówki
Korupcja pozostaje głównym problemem ukraińskich niepowodzeń ekonomicznych właściwie od początku funkcjonowania niepodległej Ukrainy. Niewątpliwie ma swoje źródła w sposobie transformacji, a może raczej grabieży sowieckiej gospodarki. Co ciekawe, warto zauważyć, że w tym samym momencie można szukać początków sukcesów ekonomicznych obecnego prezydenta, podobnie zresztą jak i innych ukraińskich oligarchów. Walka z korupcją oczywiście była jednym ze sztandarowych haseł ukraińskiej rewolucji. Uosobieniem korupcji byli dla majdanowców zarówno Janukowycz, jak i Firtasz, Lowoczkin, Pińczuk, Medweczuk i wielu innych oligarchów. Korupcji Ukraińcy doświadczali (i doświadczają) na każdym kroku: w administracji, systemie służby zdrowia, milicji. Przybrała ona charakter systemowy. W tym roku wreszcie udało się powołać Biuro Antykorupcyjne, ale trudno jeszcze jest mówić o rezultatach jego działania. Ukraina ciągle jest szarpana kolejnymi skandalami korupcyjnymi, ale to, że się już o nich mówi i upublicznia prezydent Poroszenko traktuje, jako sukces. Co ciekawe, w swoim podsumowaniu roku prezydentury Poroszenko postanowił przesunąć ciężar odpowiedzialności za korupcję na społeczeństwo, które łapówki daje, bo jak przytoczył Poroszenko, wyniki badań socjologicznych: „Tak jest prościej i łatwiej rozwiązać problemy”. Według tych badań co piąty Ukrainiec uznaje łapówkę za normę codziennego życia.
 
Deoligirchizacja
Jako jeden z elementów walki z korupcją Poroszenko uważa walkę z oligarchami. Gleb Kaniewskij na swoim blogu na portalu Ukraińska Prawda policzył, że prezydent w swoim rocznym podsumowaniu jedenaście razy użył słów związanych z terminem „oligarchia”, z czego sześć razy padło to nowe słowo „deoligirchizacja”. Jej przykładem miała być marcowa walka z Igorem Kołomojskim, którego Poroszenko odwołał ze stanowiska szefa administracji dniepropietrowskiej i próbował „ukrócić” jego wpływy w państwowych firmach zajmujących się ropą naftową i gazem.
W wojnie z oligarchami trudno jednak nie zauważyć pewnej dziwnej wybiórczości. I dotyczy ona samego prezydenta. Ukraińscy komentatorzy zgodnie podkreślają, że jednym z najsłabszych punktów Poroszenki jest niespełnienie jego obietnicy wyborczej i niesprzedanie swojego biznesowego imperium. Mało przekonująco brzmią deklaracje prezydenta, że jego aktywami i sprzedażą zajmuje się bank Rotshylda, a on sam w tym procesie nie uczestniczy.
Przyjmując starą zasadę, że ryba psuje się od głowy, trudno uwierzyć, że Ukraińcy będą traktować na serio walkę z korupcją, gdy widzą, że korupcyjne schematy mają się bardzo dobrze na szczytach władzy. Wspomniany Fesenko zauważa, że nawet pojawiły się jej nowe rodzaje dotyczące, o zgrozo, zakupów dla wojska i realizacji inwestycji o charakterze militarnym. A są to potężne pieniądze. Jak można przeczytać w prezentacji dołączonej do prezydenckiego wystąpienia, wydatki w 2015 r. na modernizację armii w stosunku do roku 2013 wzrosły kilkunastokrotnie. Jest zatem na czym zarobić.
 
Po ile gaz?
Jednak przeciętnego mieszkańca Ukrainy, który najczęściej jednak mieszka z dala od frontu, przede wszystkim martwi obniżający się poziom życia. Wołodymyr Fesenko wręcz twierdzi, że ludzi „martwi to bardziej niż wojna”. Olbrzymi wzrost cen za energię ma być co prawda kompensowany subsydiami, ale dla większości mieszkańców Ukrainy będzie to prawdziwy szok, gdy rozpocznie się sezon grzewczy, a ich rachunki wzrosną wielokrotnie. Co ciekawe, była premier Julia Tymoszenko widzi tego przyczynę w niezrozumiałych, mętnych powiązaniach w sektorze energetycznym. Według jej wyliczeń, dziś Ukraina może całkowicie zrezygnować z zakupu rosyjskiego gazu i oprzeć się na własnych surowcach, które są kilkakrotnie tańsze. Dziś ukraiński gaz trafia do wspólnego „kotła” z rosyjskim i według byłej premier jest sprzedawany końcowemu odbiorcy po wielokrotnie zawyżonej cenie.
 
Niewątpliwie Ukraińcy mają prawo odczuwać rozgoryczenie słabym tempem reform, wciąż pleniącą się korupcją. A to wszystko jeszcze dzieje się w sytuacji wojny. Przeciętnego Ukraińca nie cieszą zatem sukcesy prezydentury Poroszenki: podpisanie umowy o asocjacji z UE (wciąż nie pełnej) czy stabilizacja struktur władzy (z niepewną decentralizacją i reformą samorządową). Nie cieszy również kruchy rozejm na wschodzie, o ile w ogóle można go nazwać rozejmem. Doradca polityczny Kost Bondarenko, związany z Opozycyjnym Blokiem będącym spadkobiercą Partii Regionów, pytany o sukcesy i niepowodzenia Poroszenki mówi krótko: „Niepowodzenia i problemy mogę omówić od ręki, na poszukanie sukcesów potrzebuję czasu”. I chociaż za wiele niepowodzeń można obarczyć ukraiński rząd, to jednak nie należy zapominać, że Poroszenko sam szczyci się tym, że udało mu się wzmocnić rolę prezydenta. Zapewne podobnie ocenią to wyborcy, którzy Poroszence mogą z czasem przypisać przede wszystkim porażki, a nie sukcesy.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki