Logo Przewdonik Katolicki

Projekt świata bez duchowego przewodnika

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Zarzuty, że Kościół miesza się do polityki, powracają jak bumerang. Podobnie jak propozycje, by uciszyć biskupów, ograniczając im możliwość zabierania głosu w publicznej debacie.

„Czy wyborcy Platformy mogą być zbawieni”? – zastanawia się w przedostatnim numerze „Polityki” Adam Szostkiewicz. Publicysta tygodnika odnosi się do ostrzeżeń, jakie w ostatnim czasie pod adresem posłów, głosujących przeciwko nauczaniu Kościoła, formułowali hierarchowie. O jakie ostrzeżenia chodzi?
 
Kto tu straszy ekskomuniką?
Ostatniego dnia marca prezydium Episkopatu Polski wezwało wszystkich wierzących, a w szczególności parlamentarzystów, do wierności moralnemu nauczaniu Kościoła. Dokument sygnowany przez abp. Stanisława Gądeckiego pojawił się dokładnie w momencie, kiedy do Sejmu trafiło kilka projektów regulacji w sprawie in vitro.
Biskupi wyliczyli aż osiem aspektów tego projektu, których Kościół po prostu nie może zaakceptować. To między innymi eugeniczna selekcja zarodków, mrożenie i przechowywanie embrionów oraz pobieranie komórek rozrodczych od zmarłych. Na koniec biskupi przypomnieli, że katolicki poseł jest zobowiązany do sprzeciwienia się wobec takiego niemoralnego prawa. Apel ten można odczytywać szerzej – jako wezwanie do ogółu społeczeństwa, które być może nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkim złem moralnym jest sztuczne zapłodnienie, w ramach którego dochodzi do mrożenia i selekcji ludzkich zarodków. I nie chodzi tu wyłącznie o argumentację natury religijnej. Prawo naturalne, które nakazuje „nie zabijaj”, nie obowiązuje przecież tylko katolików.
Znamienna była reakcja, z jaką spotkał się dokument Episkopatu. Choć ani razu nie pada w nim słowo „ekskomunika”, to większość mediów (zarówno lewicowych, jak i katolickich czy prawicowych) „sprzedało” apel biskupów jako gorącego newsa pt. „Ekskomunika dla posłów, którzy poprą in vitro”.
Ks. Stanisław Warzeszak, bioetyk KEP, zapewniał, że biskupi nie zastosują ekskomuniki, bo zwyczajnie taka kara nie przyniosłaby skutku. O tym, że posłowie nie zostaną ekskomunikowani, przekonywał również ks. Józef Kloch, rzecznik Episkopatu. Na niewiele to się jednak zdało, bo mit nakładania najcięższej kościelnej kary ma się świetnie i chyba nawet zaczął żyć własnym życiem, o czym świadczy okładkowa publikacja „Polityki”.
 
Kościół miesza się do polityki
Choć biskupi nie zamierzają rozdawać ekskomunik na prawo i lewo, Adam Szostkiewicz idzie w zaparte, przekonując swoich czytelników, jacy to straszni i anachroniczni są polscy hierarchowie (bo na Zachodzie nikt takimi karami już nie straszy). Podtrzymywanie tezy o ekskomunice służy publicyście do jednego – udowodnienia, jak bardzo upolityczniony jest Kościół w Polsce. „Ekskomunika (...) wobec posła na Sejm byłaby siłą rzeczy aktem politycznym, nie tylko religijno-etycznym” – uważa Szostkiewicz, ostrzegając, że jej skutki mogłoby doprowadzić do powstania buntu w rodzaju... katolickiego „ruchu Palikota”.
Po raz kolejny powraca więc zarzut stary jak świat, jakoby Kościół mieszał się do polityki, co jest oskarżeniem nieuzasadnionym. Biskupi mają nie tylko prawo, ale i obowiązek przypominać o zasadach moralnych czy etycznych, którymi powinni kierować się katolicy, także w kontekście wyborów i decyzji politycznych. Nie oznacza to potocznie rozumianego mieszania się do polityki na zasadzie wspierania tych czy innych ugrupowań politycznych. Nie oznacza to jednak także wycofania się z ocen etycznych, które nie wynikają jedynie z wiary, ale również z naturalnego prawa moralnego. Biskupi odwołują się tutaj do katolickiej nauki społecznej, która politykę definiuje jako „roztropną troskę o dobro wspólne”. Taka optyka patrzenia powoduje, że na pierwszy plan, ponad interes tej czy innej partii, wysuwa się dobro społeczeństwa, zwłaszcza osób najsłabszych i bezbronnych, które same często nie mogą przemówić w swoim interesie.
Na jakich zasadach miałoby się odbywać przepowiadanie duchownych? Konferencja Episkopatu Polski dość przejrzyście zdefiniowała to w dokumencie „W trosce o człowieka i dobro wspólne” z 2012 r. Biskupi przypomnieli o prawie Kościoła do „osądu moralnego, również o sprawach, które dotyczą porządku politycznego, zwłaszcza gdy wymagają tego fundamentalne prawa osoby albo zbawienie dusz, przy zastosowaniu tych wszystkich środków pomocniczych, które zgodne są z Ewangelią i z dobrem wszystkich, stosownie do czasu i zmieniających się warunków”.
 
Wolność ponad wszystko
Dzieje się tak, ponieważ w imię stawianej ponad wszystko autonomii jednostki i wolności, każdą, nawet najdelikatniejszą sugestię, traktujemy jako naruszenie owej autonomii i wolności. Nie chcemy być upominani, bo przecież sami doskonale wiemy, jak postępować i nikt nie będzie nam mówił, co mamy robić. Prawdą jednak jest, że czasem nauczanie hierarchów bywa formułowane zbyt radykalnie, jakby rzeczywistość była wyłącznie czarno-biała, bez najmniejszych odcieni szarości, bez uwzględnienia okoliczności czy konkretnych sytuacji, które mogą znacznie niuansować osąd.
W efekcie takie nauczanie (czasem rozbijające się choćby o zbyt jaskrawy, autorytarny i nieznoszący sprzeciwu język) bywa odrzucane. To całkiem zrozumiałe, jeśli część osób, uważających się za wierzących, nie do końca rozumie zasadność nauczania Magisterium choćby w przestrzeni etyki seksualnej. To także zrozumiałe, jeśli uwzględnić konkretne sytuacje, powody, motywy. I wcale nie chodzi o usprawiedliwianie czy robienie wyjątków, ale o dostrzeżenie, że okoliczności mają znaczenie może nie tyle dla samej oceny zła, które rodzi się z konkretnego czynu grzesznego, ale co do oceny moralnej odpowiedzialności za niego.
Granica pomiędzy odwołaniem się do osądu sumienia, uwzględniającego indywidualne okoliczności, a pewnym „odpuszczeniem” i poluzowaniem norm jest jednak delikatna, zaś niektórzy duchowni zdają się kierować dyskusję na ten temat w dość niebezpieczne rejony. Na przykład o. Ludwik Wiśniewski w eseju Blask wolności stawia tezę, że jeśli katolik nie widzi dla siebie dobra w nauczaniu Magisterium, powinien postąpić wbrew niemu, czyli zgodnie ze swoim sumieniem.
 
Moralny subiektywizm
W sposób radykalny można to zinterpretować tak, jakby dominikanin wprost nawoływał do łamania nauki Kościoła, absolutyzując indywidualny osąd sumienia. Domyślam się jednak, że o. Wiśniewskiemu wcale nie chodziło o nawoływanie do odrzucenia kościelnych zasad. Zakładam, że miał dobre intencje, a na interpretacje eseju, formułowane przez publicystów, po prostu nie ma wpływu. Ci zaś skupiają się na komplementowaniu odwagi duchownego i przypominaniu, że nauczanie Kościoła w kwestiach innych niż dogmaty zmieniało się na przestrzeni wieków. Wniosek jest dość prosty: dziś biskupi potępiają aborcję czy in vitro, ale jutro mogą zmienić zdanie.
Nie lubimy, kiedy zwraca się nam uwagę, bo to burzy nasz ciepły, wygodny światek i zmusza do podjęcia wyzwania drogi nawrócenia. To bardzo wysoka stawka, dlatego nie wiem, czy warto ryzykować, idąc wyłącznie za własnymi sugestiami, odżegnując się od nauczania Magisterium, jeśli nie widzę w nim „dobra dla siebie”. Takie podejście prowadzi do konstatacji, że wszystko mi wolno, o ile tylko godzi się na to moje sumienie. A przecież św. Paweł ostrzegał, że wprawdzie wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść.
Ujęcie problemu w ten sposób jest nieco niebezpieczne, bo naraża katolików, idących za takim głosem, na poważne konsekwencje. I nie chodzi tu już wyłącznie o ziemską perspektywę, ale o ich życie wieczne. Człowiek został oczywiście obdarowany wolnością, z której winien robić użytek, ale także sumieniem, które ma oświetlać jego kroki. Tyle że to sumienie bywa niedoskonałe, należy je nieustannie formować i... konfrontować z Magisterium. Jak miałoby się to odbywać, gdybyśmy pozbawili Kościoła prawa do zabierania głosu w kwestiach natury etycznej, także tam, gdzie polityka decyduje o prawach moralnie dobrych lub złych?
Granica pomiędzy tym, co powinni mówić księża i biskupi, a czego nie powinni w obszarze polityki jest mimo całej delikatności i subtelności, czasem rozbijającej się o używany język, dość wyraźna. W wielkim skrócie można ją ująć tak: duchowni powinni skupić się na wyjaśnianiu ewangelicznego przesłania i jego etycznych konsekwencjach, unikając wskazywania konkretnych kandydatów. Mają więc prawo i obowiązek wyliczania wad projektów, regulujących in vitro czy apelowania o odrzucenie ustawy, która pozwala na zabijanie dziecka w łonie matki.
 
Katolicki głos w... Twoim sercu
Kościół jest ważnym składnikiem polskiego państwa i społeczeństwa, którego znaczny odsetek deklaruje się jako osoby wierzące, dlaczego więc jego głosu miałoby zabraknąć w przestrzeni publicznej? Próby uciszania Kościoła, podejmowane w imię przywrócenia w Polsce właściwego porządku demokratycznego, są o tyle niesprawiedliwe, co nieprawdziwe. Nie żyjemy w systemie totalitarnym, żeby trzeba nam było przywracać demokrację, ale też wyrugowanie głosu katolików z przestrzeni publicznej miałoby z demokracją niewiele wspólnego. Wtedy dopiero moglibyśmy oficjalnie ogłosić Polskę państwem totalitarnym, które odbiera wolność i autonomię znacznej części społeczeństwa.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki