Dziś z Gniezna do Rzymu dotrzeć można w trzy godziny, wystarczy dojechać samochodem do Poznania i tam wsiąść do samolotu. W XVIII w. nie było ani samochodów, ani samolotów. Mimo to Jakub Lanhaus, zakonnik z klasztoru bożogrobców, w taką podróż wyruszył. Co więcej – spisywał dokładnie wszystko, czego w drodze doświadczał. Dzięki temu poznać możemy los pielgrzyma i powszednią Europę tamtych czasów.
Itinerarium
Dziennik podróży Jakuba Lanhausa, spisany ręcznie po polsku z łacińskimi wtrąceniami, znajduje się w gnieźnieńskim Archiwum Archidiecezjalnym. To dwie niewielkie książeczki, liczące każda nieco ponad 300 stron. W oryginale czytać je trudno i niemożliwe jest udostępnienie ich szerszemu gronu odbiorców. Ale że rzecz jest niezwykle ciekawa, grono naukowców podjęło się ich odczytania i wydania. Premiera książki Opis podróży. Itinerarium (1768–1769) odbyła się w kwietniu.
Ks. Jakub Lanhaus był z pochodzenia Czechem. Jego rodzina posługiwała się niemieckim nazwiskiem, ale on sam języka niemieckiego nie znał. Miał kilkoro rodzeństwa, uczył się prawdopodobnie w kolegium jezuickim. Jak wstąpił do zakonu bożogrobców, nie wiadomo. Nie wiadomo również, kiedy i gdzie przyjął święcenia kapłańskie. W Gnieźnie znalazł się pod koniec 1762 r. Stąd właśnie 2 maja 1768 r. wyruszył w drogę do Rzymu.
Lanhaus do Rzymu udawał się w konkretnym celu. Rota Rzymska miała rozstrzygać spór zakonu bożogrobców z kapitułą katedralną w Gnieźnie o to, do kogo należą dobra, będące uposażeniem prowadzonego przez bożogrobców szpitala – a on miał na miejscu dopilnować interesu swoich współbraci. Przy okazji, licząc na to, że jego pobyt w Wiecznym Mieście potrwa około sześciu lat, rozpoczął tam studia medyczne, planując później przeniesienie się do Bolonii. Do kraju jednak wrócił wcześniej. Lanhaus spisał trzy tomy swojego dziennika, ostatni z nich nie zachował się do naszych czasów.
W drodze pisane
W drodze do Rzymu i w samym Wiecznym Mieście ks. Jakub opisywał wszystko, co go spotykało: gdzie nocował, co jadł i ile za to płacił, gdzie się modlił, jaka była pogoda, opisywał miasta po drodze i wreszcie sam Rzym.
Informacji, które zostawił, nie znajdziemy w podręcznikach historii. Takie podręczniki pisane są z perspektywy tych, którzy rządzą światem. Ks. Jakub pozwala nam zajrzeć w codzienność zwykłych ludzi, pozwala poznać mentalność przeciętnego księdza. Dzięki niemu wiemy o tym, jakie były wówczas koszty podróżowania i jaka jej prędkość, w jaki sposób przekraczano granice między państwami i jak opłacano cło, jak chodzili ubrani ludzie w odwiedzanych po drodze miejscowościach i jakie były ich zwyczaje. W podróży Lanhaus nie unikał rozrywek: oglądał iluminacje i parady, chodził to teatru, nie stronił od hazardu. Słuchał koncertów i liczył grające podczas nich instrumenty. Zwiedzał: systematycznie, uważnie, z wielką pobożnością, i zachęcał swoich współbraci, by poszli w jego ślady. Każdego wieczora siadał, żeby zapisać swoje wrażenie i każdy wydany ze wspólnej, zakonnej kasy grosz.
Swój dziennik rozpoczynał 2 maja 1768 r. Pisał wówczas: „Die 2 Maji wyjachałem z Gniezna, tam bowiem mieszkałem półszósta roku. Proboszczem był j. ks. Bonawentura Christ, dziekanem ks. Jakub Barankiewicz, komisarzem ks. Augustyn Mays oraz i proboszczem pyzdrskim, kaznodzieją ks. Mikołaj Niedbalski i to niedzielnym, zaś odświętnym był ks. Adam Sobocki, zakrystjanem ks. Tomasz Guzowski. Tu na wyjeździe dałem kucharzowi zł 1, organiście zł 1, Walkowi stróżowi zł 1 wraz z Maciejem szewcem. Potym zajachałem z j. ks. proboszczem na obiad do Zdziechowy i nocowałem tu, także tu dałem dziewkom zł 1”.
Wypisy z dzienniczka
Choć czasy się zmieniają, ludzie jednakowo dziwią się temu, co inne i szukają podobieństw. Mijając poszczególne miasta i wsie, ks. Lanhaus uważnie je obserwował. Po dziesięciu dniach w podróży pisał na przykład: „Die 12 Maji, wyjachawszy z rana, stanąłem w Gierlitz z rana o godzinie ósmej. Tam wjeżdża się jedną bramą, potym jest most przez rzekę Nayse, czyli Nayssal, i druga jest brama. Miasto to piękne jest, dzwon śliczny i takowy dźwięk ma, jak wielki Wojciech w Gnieźnie. Jest obwiedzione murem, ma mieć kościołów ośm, trzy parafijalne, a pięć szpitalnych, lecz wszystkie luterskie, żadnego tu nie masz katolickiego”.
Podróżowanie w tamtych czasach nie należało do łatwych ani wygodnych. Po ponad miesiącu spędzonym w drodze, ks. Jakub notował: „Die 11 Julii rano o czwartej godzinie wyjachaliśmy z miejsca tego. I nie umywałem się, bo mi ani wody, ani ręcznika nie dali. Tylkom sobie przy fontannie gębę wypłukał i trochę wody się napił, bo miałem pragnienie. Potym zmówiłem itinerarium (modlitwa podróżna z brewiarza). Chciałem spać w karecie, ale nie było można dla rzucania się. I tak tylko mi się marzyło, co trwało tak pewnie do szóstej. I chłodno było między temi górami. Jednakże położenie Tyrolu dotychczas jest wesołe, bo góry nie tak już wysokie, a wszystkie zielone. (…) Kobiety noszą sznurówki, jak w Polsce Żydówki, i gorsety jakoś na krzyż ku karku na wierzchu przywięzują, niżej mając zasznurowane. Spódnic najwięcej czarnych, a punczoch białych. Na głowie kapelusz zielony najwięcej lub czarny, a pod nim włosy splecione. Mężczyzny spodnie czarne, potym kaftanik, i przezeń passy od portek przez ramiona, bądź skórzane, bądź też włóczkowe i jedwabne”.
U św. Piotra
Całej barwnej opowieści ks. Jakuba, który z Gniezna do Rzymu podróżował, streścić tu nie sposób, choć nikogo by nie znudziła. Nie można jednak pominąć opisu pierwszej jego wizyty w Bazylice św. Piotra. „Die 5 Augusti wstałem wczas, zmówiłem jutrznią, ubrałem się i przygotowałem się na pierwszą mszą ad limina apostolorum. (…) I widziałem tu przed kościołem plac potężny, na nim bruk dzielony równo białemi kamieniami, dwie fontanny potężnie wodę wytryskujące, kolos na czterech lwach mosiężnych Sykstusa V. Po obu stronach ganki aż do kościoła. (…) Wszedłszy do kościoła jakby attonitus stanąłem nad jego wielkością i wspaniałością. Niedaleko grobu św. św. apostołów na prawej ręce, całowałem nogę od statui siedzącej na filarze św. Piotra. (…) I prosił j. ks. Starowieyski ks. zakrystjana, aby mi pozwolił mieć mszą w grobie św. św. Piotra i Pawła. I zaraz mi pokazał, gdzie się mam ubierać. Chciałem mu pokazać facultatem celebrandi, ale nie chciał, mówiąc iż wierzy. Odprawiłem tedy na dole w grobie, gdzie zszedłszy, są jeszcze obrazy insze i ganki. Przed grobem tych św. św. książąt apostolskich, gdzie wszedłszy, jakby zapach jakiś i jakąś radość w duchu notabiliter czułem”.
I wreszcie – powrót do domu. Nieco niespodziewany, przyspieszony przez sytuację polityczną w kraju. Pisał ks. Lanhaus: „Tymczasem wybuchła w Polsce konfederacyja barska, skąd mnie też przyszło pomyśleć o śpiesznym do kraju powrocie. Zakochanie się moje w świętem mieście Rzymie wiązało mię w niem zamieszkać, bo nie tak w ten słowie „Roma” znajdują się anagramatyczne słowa „amor” (miłość) i „mora” (zwłoka, opóźnienie), jako w sercu i chęci tego, kto pozna Rzym. Ale trzeba było ustąpić potrzebie. W Rzymie żyć z kwesty i jałmużny mój stan nie dopuszczał, a z ojczyzny weksle odbierać pustoszenie jej żadnej mi nadziei nie czyniło. Więc zostawiwszy in Sacra Rota na pewnej drodze wygrany proces kapituły gnieźnieńskiej z miechowitami, kanonikami grobu Chrystusowego, ja sam zacząłem się wybierać do polskiej podróży”.
Dalszych dziejów ks. Jakuba nie znamy i pewnie trudno będzie dowiedzieć się o nich więcej. Przetrwał w pamięci jako świadek jednej podróży. Mało to? A może bardzo dużo? Ksiądz sprzed półtora wieku do dziś prowadzić nas może w fascynującej rzymskiej pielgrzymce – to wcale nie jest mała rzecz.