Jak wygląda obecnie sytuacja chrześcijan w Syrii?
– Jest bardzo trudna. Problem w tym, że tak naprawdę nie wiemy, w jakim kierunku zmierza Syria. Czy w stronę rozejmu, rozmów o pokoju i zawieszeniu broni, czy skazania ludzi na emigrację. Rząd Baszszara al-Asada obiecuje zmiany i pokój. Wojsko atakuje niebezpieczne ugrupowania. Tylko że granice wciąż są otwarte i niepilnowane. Turcja codziennie wpuszcza setki osób do kraju. Liban też, choć już trochę mniej. Groźnie wygląda też sytuacja w Jordanii.
Dlaczego?
– Jordania jako małe państwo dostanie pomoc z Arabii Saudyjskiej i ze Stanów Zjednoczonych. Natomiast jest ona zmuszona akceptować warunki, jakie oni dyktują. Wystarczy, że przestaną przesyłać im dotacje i Jordania zacznie umierać.
Czy w kontekście prześladowań chrześcijan wyznanie, a dokładniej przynależność do danego Kościoła ma znaczenie?
– Los wszystkich jest taki sam. Nieważne, czy jest się prawosławnym, ewangelikiem, czy katolikiem. W sytuacji obecnych zamieszek najistotniejszy jest fakt bycia chrześcijaninem.
Powstanie przeciwko al-Asadowi, które zaczęło się w 2011 r. i trwa do dziś nazwał Pan pseudorewolucją – dlaczego?
– Rewolucja nie wynajmuje Al-Kaidy, czyli terrorystów i morderców międzynarodowych. Podczas rewolucji nie kupuje się broni od sąsiadów i nie niszczy państwowego mienia.
Podobno przed tą „rewolucją” chrześcijanie z muzułmanami żyli dość dobrze.
– To prawda. Było po prostu normalnie i bezpiecznie. Współpracowaliśmy ze sobą. Wśród muzułmanów miałem nawet przyjaciół, z którymi odwiedzaliśmy się, dopóki nie nastąpiły walki. Wszystko zaczęło się od wszczęcia wojny na tle religijnym, która miała szerzyć nienawiść.
Skąd właściwie wyrosła ta wrogość na tle wyznaniowym?
– Agresja zrodziła się z ugrupowań z Kaukazu, Arabii Saudyjskiej. Syryjczyków było niewielu. Gdy zaczęli atakować mniejszości religijne, zaczęła się rodzić wrogość w stosunku do muzułmanów.
Rozpoczął się nowy nurt. Imamowie w meczecie zaczęli głosić, że należy rozwieźć się z żoną, oddać ją komuś innemu, żeby nabrać siły i walczyć w imieniu boga. To jest zupełnie nowe pojęcie islamu, kłamliwe, które ma za zasadę kraść, cudzołożyć i zabijać. Nie ma tam miejsca na wybaczanie. Nijak to się ma do prawdziwego Koranu. Stworzono inną religię. Opiera się ona na starym Koranie, do którego dodano nowe wersety. Kalifat twierdzi, że tylko ta wersja jest aktualna – a według niej nie prowadzi się dialogu z chrześcijanami i mniejszościami, tylko wysyła ich na wygnanie. Gdy nie chcą, po prostu się ich zabija.
Każdy dzień wydaje się więc niepewny…
– Opozycjoniści przewidują, że w ciągu 20 lat na Bliskim Wschodzie nie będzie chrześcijan. Wszyscy mamy zostawić swoje majątki i wyemigrować. Jest jednak spora część ludzi, którzy nie chcą opuścić swojego domu i wolą umrzeć tu, gdzie się urodzili. Liczymy tylko, że rządowi uda się nas wyzwolić.
Buntownicy robią bojlery na wodę, wypełniają je materiałami wybuchowymi i puszczają jak rakietę w dzielnice chrześcijańskie. Nie wiem komu przeszkadzają chrześcijanie. My chcemy po prostu żyć dla Boga, modlić się, być dobrzy dla innych i pomagać. Jesteśmy konserwatywni. Nie godzimy się na grzech. Nie podoba nam się, że ktoś żyje razem bez ślubu. Ja na przykład chciałbym spotkać kobietę, która razem ze mną będzie chodziła do kościoła i zostanie moją żoną. Jeśli miałbym cudzołożyć, to wolę być sam.
Ważni są dla nas kapłani. Słuchamy tego, co mówią, nie dyskutujemy z nimi. Jeśli trzeba iść pomóc biednym, to idziemy. Podobny szacunek mamy do sióstr zakonnych, które również były bardzo szanowane przez muzułmanów. Imamowie z meczetu, ci, którzy właściwie rozumieją islam, mówią o kapłanach, że są „ludźmi z księgi”, czyli jak mówi werset z Koranu, ludźmi, z którymi „ręka w rękę” trzeba zdobyć Jerozolimę.
Jakie uczucia towarzyszą chrześcijanom w sytuacji, gdy giną ich najbliżsi?
– To już staje się normalne. Oczywiście, gdy ktoś umiera, robi się smutno. Jedni giną przez bomby, inni są zabijani. Gdy jednak codziennie ogląda się śmierć, łzy wysychają, a płacz z oczu ustaje.
Czy w takiej chwili nie ma się ochoty samemu sięgnąć po broń?
– Nie. Mamy ochotę bronić się, ale nie strzelać. Dlatego też w syryjskiej armii żaden chrześcijanin nie jest na pierwszym froncie. Wiadomo bowiem, że on nie zabije, bo ma za słabe serce. Zapisane jest to nawet w regulaminie wojskowym.
Samuel Suhel Moussa – Syryjczyk posiadający obywatelstwo polskie, tłumacz języka arabskiego, chrześcijanin. Pracował w Polskim Kontyngencie Wojskowym w Iraku, w trakcie misji został ciężko ranny; odznaczony Gwiazdą Iraku. Obecnie ekspert Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego ds. Bliskiego Wschodu.