Logo Przewdonik Katolicki

Urszulańskie ślady

Monika Białkowska
Fot.

W ciągu 50 lat zdążyły na trwałe wpisać się we wrzesiński krajobraz. Siostry urszulanki świętują właśnie jubileusz swojej obecności w parafii pw. Świętego Ducha we Wrześni.

Wszystko zaczęło się pół wieku temu, 10 lutego 1964 r. Wówczas do Wrześni przyjechały trzy urszulanki: s. Alma Lewandowska, s. Chrystiana Kotarska i s. Sergia Wielgomas. Choć nigdy nie było ich wiele, to ich praca zdążyła wywrzeć duży wpływ na całe pokolenia miejscowych parafian. To siostry od lat uczą religii, siostry opiekują się szpitalną kaplicą, siostry można spotkać w zakrystii i na plebanii, siostry organizują spotkania formacyjne, wyjazdy z dziećmi i młodzieżą, odwiedzają domy pomocy społecznej.

 

Źródło

Sióstr we Wrześni by nie było, gdyby najpierw nie było pewnej hrabianki, Julii Marii Halki-Ledóchowskiej. Julia urodziła się nieopodal Wiednia w 1865 r. Kształciła się w Austrii, a po zakończeniu nauki wraz z rodzicami przybyła do kupionego właśnie przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej. Miała wówczas 18 lat. Niespełna trzy lata później wstąpiła do klasztoru sióstr urszulanek w Krakowie i przyjęła imię Urszula. Już w nowicjacie zaczynała rozumieć, że jej powołaniem jest praca wśród dzieci i młodzieży. Pracowała w prowadzonym przez zgromadzenie internacie, później sama nim kierowała, a w 1906 r. już sama założyła pierwszy na polskich ziemiach internat dla studentek. W następnych latach siostra Urszula pracowała w Petersburgu, a po wybuchu I wojny światowej – w szwedzkim Sztokholmie, w Finlandii i w Danii, gdzie zakładała szkoły dla dziewcząt i ochronki dla sierot. Wreszcie w 1920 r. siostry mogły wrócić do Polski. Zamieszkały w Pniewach, a papież Benedykt XV wyraził zgodę na utworzenie nowego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Konającego, które miało łączyć duchowość urszulanek z pracą wychowawczą, traktowaną jako główne narzędzie głoszenia Jezusa. „Naszą polityką jest miłość – powtarzała często św. Urszula. – Dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie”.

Urszulę Ledóchowską niezwykle ceniono jeszcze za życia, a kiedy zmarła powtarzano, że umarła święta. Papież Jan Paweł II kanonizował ją w 2003 r. Wcześniej, w 1989 r., sześć lat po beatyfikacji, zachowane od zniszczenia ciało zmarłej w Rzymie Urszuli przewiezione zostało do Pniew.

Samo zgromadzenie trudny czas przeżyło w czasie II wojny światowej, kiedy to siostry zmuszone były do opuszczania swoich domów, zwłaszcza na terenach wcielonych do Rzeszy lub zagrabionych przez Związek Radziecki. Wiele z nich znalazło się w obozach lub zostało wywiezionych na przymusowe roboty. Inne opiekowały się chorymi i więźniami wojennymi, prowadziły tajne nauczenie lub kuchnie dla potrzebujących, włączały się również w działalność konspiracyjną. Po wojnie władze komunistyczne odbierały siostrom i upaństwawiały prowadzone przez nie placówki, likwidowały świetlice. Urszulanki szukały więc nowych sposobów docierania do ludzi, zaczynały katechizować, pracować przy parafiach i uczelniach katolickich.

Dziś poza Polską spotkać je można w Kanadzie i we Włoszech, we Francji, Argentynie, Brazylii, Finlandii, Niemczech, Ukrainie, Białorusi, Tanzanii i na Filipinach.

 

Nadzwyczajne

Wrzesińska historia w przedziwny sposób wiąże się z postacią św. Urszuli Ledóchowskiej. Miasto to bowiem łączą ze świętą nie tylko jej współsiostry, ale również – cud.

Rzecz działa się pod koniec maja 1946 r. Miejscowy cieśla, Jan Kołodziejski, budował w Samarzewie stodołę. Korzystał przy tym z piły tarczowej ze spalinowym napędem. Kiedy piła znajdowała się w pełnym biegu, on nieopatrznie opuścił lewą rękę. Piła rozerwała mu mięśnie i kość. Lekarz z Pyzdr udzielił mu pierwszej pomocy, zakładając opatrunek i opaskę uciskową, ale cieśli groziła amputacja przedramienia. Warunkiem jego ocalenia była natychmiastowa interwencja chirurga. Niestety Jan Kołodziejski miał problem ze znalezieniem transportu, więc do szpitala we Wrześni dotarł dopiero po 10 godzinach od wypadku. Lekarze zdiagnozowali wówczas zaburzenia krążenia, pozbawienie czucia oraz symptomy gangreny, zdecydowali więc o natychmiastowej amputacji ręki. Na to jednak Kołodziejski nie wyraził zgody. Nie podano mu żadnych antybiotyków, bo nie było ich w szpitalu. Nie wykonano też zdjęcia rentgenowskiego, bo aparat był zepsuty. Lekarze opatrzyli tylko ranę, usunęli odłamki kości i zszyli ścięgna, spodziewając się, że w najbliższym czasie rękę i tak trzeba będzie amputować, żeby ratować życie pacjenta.

Stan Kołodziejskiego pogarszał się z każdą godziną, gorączka rosła, pojawiły się dreszcze, silne bóle, obrzęk i siność ramienia. Wreszcie ordynator zdecydował o konieczności amputacji – tym razem pacjent wyraził na nią zgodę. Był wieczór, trzeba było tylko doczekać do rana.

Wtedy do cierpiącego Kołodziejskiego podeszła czuwająca przy sąsiednim łóżku swojego męża Gertruda Gąsiorowska. Współczuła bólu, jakiego doświadczał, podała mu więc książeczkę z modlitwami do Serca Jezusowego oraz fotografię matki Urszuli Ledóchowskiej. Modlili się razem przez trzy godziny. Na zakończenie Kołodziejski powiedział: „Panie Boże, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie, a wszystkie cierpienia ofiaruję za moje grzechy”. Dokładnie w tym momencie ręka przestała boleć, znikł obrzęk i zasinienia. Kołodziejski odzyskał władzę w przedramieniu, podniósł je w górę, krzycząc: „O Jezu, pani Gąsiorowska, moja ręka jest zdrowa!”.

Rano Jan Kołodziejski wstał ze szpitalnego łóżka i poszedł do kaplicy na Mszę św. Kiedy zobaczyli go lekarze, oniemieli. Temperatura spadła, ręka wyglądała zdrowo, bez obrzęków i ropy, wróciło czucie i ruchy palców. Nie było najmniejszych wskazań do amputacji – mogli już tylko zdjąć założone wcześniej szwy. Chorego zatrzymano wprawdzie na kilka dni w szpitalu, ale już tylko na obserwację. Niewytłumaczalnym wydarzeniem poruszeni byli wszyscy, zarówno lekarze i pielęgniarki, jak i pacjenci szpitala. Kilka dni później Kołodziejski wyszedł ze szpitala i wrócił do pracy. Choć ręką posługiwał się bez najmniejszych trudności, wykonane kilka lat później zdjęcie rentgenowskie pokazało szparę w miejscu przecięcia kości łokciowej. Uzdrowienie to uznane zostało za nagłe, całkowite i definitywne, a Jan Kołodziejski wziął udział w uroczystościach beatyfikacyjnych Urszuli Ledóchowskiej w Poznaniu. Zmarł w 1987 r.

Córki

Gdyby szukać urszulańskich śladów na wrzesińskiej ziemi, trzeba by wspomnieć jeszcze jedną postać. Choć m. Franciszka Popiel była przełożoną zgromadzenia w czasie gdy urszulanek we Wrześni jeszcze nie było, to właśnie tutaj Bóg powołał ją do siebie na wieczność.

Antonina Chościak-Popiel urodziła się w Wójczy w dawnym województwie kieleckim w 1937 r. Jej rodzina znana była z wielkiej religijności, wyszło z niej wielu kapłanów i zakonników. Ona sama studiowała w Brukseli, a kiedy poznała Urszulę Ledóchowską, wyjechała do Rzymu. Św. Urszula osobiście wprowadzała ją w duchowość zgromadzenia tak, że mając 21 lat Antonina zdecydowała się do niego wstąpić. Pracowała w Mołodowie na Polesiu – a gdy miasto zajęte zostało przez Armię Czerwoną, stanęła na czele sióstr próbujących przedostać się do Warszawy. W Warszawie i Ożarowie spędziła wojnę, odbywając nowicjat i składając profesję zakonną. Jednocześnie też studiowała na tajnych kompletach, pracowała w punkcie sanitarnym dla powstańców, była podporucznikiem Wojskowej Służby Kobiet. Po wojnie pracowała w Kielcach i w Pniewach. W 1955 r. została wybrana przełożoną generalną zgromadzenia – urząd ten piastowała przez dwie kadencje. Wymagała od siebie bardzo wiele – i od innych oczekiwała ofiary. Nie bała się zmian i nie cofała się przed trudnościami. Przywoziła do Polski pierwsze płyty z nowymi piosenkami religijnymi i sama tłumaczyła je na język polski, tłumaczyła również teksty Michela Quista. Każdego dnia kilka godzin spędzała na modlitwie, odprawiała również nocne czuwania. Kiedy wraz ze swoją asystentką, s. Urszulą Kuleszanką jechały samochodem z Poznania do Warszawy, w okolicach Wrześni miały wypadek. Przewieziono ją do miejscowego szpitala, ale jej życia nie udało się uratować, po kilku godzinach zmarła. S. Kuleszanka również zginęła. I choć smutny to ślad, to przecież jeszcze wyraźniej łączy Wrześnię z wielkim dziedzictwem św. Urszuli i jej duchowych córek.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki