Nie tak dawno temu w „Rzeczpospolitej” mogliśmy przeczytać informację o ruchu Błękitna Polska – nowej inicjatywie katolików, którego pierwszy zjazd miałby się odbyć już na wiosnę. Pragnie się on publicznie przeciwstawiać łamaniu praw katolików w życiu publicznym. Jego członkowie mają dążyć do tego, by wartości i symbole religijne, związane także z tradycją narodu, były objęte ochroną prawną. Początkowo mają działać w strukturach lokalnych, nie ukrywają jednak, że w przyszłości mogą przekształcić się w partię polityczną.
Czyżby polscy katolicy nareszcie się przebudzili? Sytuacja w kraju powinna do tego skłaniać. W życiu publicznym bardzo widzialne są grupy, niecieszące się wcale wysokim społecznym poparciem, a jednak prezentujące dość głośno swoje poglądy i domagające się różnymi sposobami ich realizacji. Sprzyja temu układ sił w niedawno wybranym parlamencie. Trudna sytuacja gospodarcza jest dodatkowym bodźcem do poszukiwania „tematów dyżurnych”, wywołujących światopoglądowe dyskusje, odwracających uwagę od najistotniejszych dziś problemów. I tak w ostatnim czasie pojawiło się tych tematów wiele. Wiele z nich dotyka sytuacji ludzi wierzących lub spraw istotnych dla Kościoła. Myślę tu o związkach partnerskich i homoseksualnych (co godzi w małżeństwo), aborcji, poparciu i finansowaniu in vitro oraz dyskusji o relacjach państwo – Kościół w kontekście obecności krzyża na sali sejmowej. W środkach masowego przekazu promuje się osoby i postawy dalekie od wartości do niedawna powszechnie uznawanych nie tylko w chrześcijaństwie, ale i w europejskiej kulturze.
Aktywni i wyraziści
Wiele statystyk może nas uspokajać: Polacy wciąż hołdują konserwatywnym wartościom, cenią życie rodzinne, dbają o tradycje. Ale i te postawy ulegają stopniowym przemianom. Nie ma się co temu dziwić, kiedy media, filmy, reklamy promują często zupełnie inne wartości. Otwartość i tolerancja przestają już być nawet trendy, lecz stają się coraz bardziej obowiązującym kanonem postępowania, w przeciwnym razie można mieć przypiętą łatkę oszołoma.
Nietrudno zauważyć, że taki model życia społecznego stoi nieraz w sprzeczności z katolicką nauką społeczną. Choć żyjemy w kraju, w którym większość obywateli jest wyznania katolickiego, głos świeckich katolików, w kluczowych dla nich kwestiach, do niedawna był słabo słyszalny lub zniekształcany. Nie wiemy na razie, jaką przyszłość ma Błękitna Polska i na ile uda się jej twórcom zrealizować swoje zamierzenia. Nie jest ona jednak jedynym przejawem aktywności katolików, więcej – od pewnego czasu aktywność ta jest coraz bardziej widoczna.
W społeczeństwie z tak silną obecnością ludzi wierzących ich głos powinien być wyraźny i słyszalny. Powinien być to nie tylko głos protestu czy gwałtownej reakcji na obrażanie katolików lub przejawy łamania ich praw. Powinien być to stale słyszalny głos, który będzie poddawał dobre inicjatywy, kształtował i wyrażał opinię we wszystkich istotnych tematach. Bez tego wyraźnego głosu, pomimo statystycznej większości, katolicy będą traktowani jak nielicząca się mniejszość. Milczący bowiem nigdy nie mają racji, tę zaś mieć może każdy, którego pogląd, zwłaszcza nieustannie powtarzany, przebije się do opinii społecznej. Nawet jeśli początkowo był on wyrazem niewielkiej liczebnie grupy.
O potrzebie aktywności katolików świeckich mówi wiele dokumentów Kościoła. Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele przypomina: „Ludzie świeccy zaś szczególnie powołani są do tego, aby czynić obecnym i aktywnym Kościół w takich miejscach i w takich okolicznościach, gdzie jedynie przy ich pomocy stać się on może solą ziemi. (…) Tak oto każdy świecki na mocy samych darów, jakie otrzymał, staje się świadkiem i zarazem żywym narzędziem posłannictwa samego Kościoła”. W Polsce tymczasem, także z powodu wieloletniej komunistycznej walki z Kościołem, trudno było świeckim podjąć realne działania. I jak to nieraz bywa – pierwotne trudności zamieniły się z czasem w niechęć do realnego działania. Wśród wielu wierzących zaczął obowiązywać model katolika – biernego widza niedzielnej liturgii.
Młodzież kontra
Coś zaczyna się jednak zmieniać. Narastający nacisk środowisk lewicowo-liberalnych zaczął budzić opór ludzi wierzących. Powstały inicjatywy, których organizatorzy, w większości ludzie świeccy, byli w stanie zmobilizować innych do działania. Niebagatelną rolę odgrywają też internetowe portale społecznościowe. Przykładem może być np. diecezja warszawsko-praska. Kiedy po wypowiedzi abp. Henryka Hosera o niedopuszczalności in vitro Janusz Palikot postanowił zorganizować manifestację pod budynkiem kurii, odpowiedzią była spontaniczna akcja młodzieży na Facebooku, która zorganizowała w tym czasie modlitewne czuwanie. W efekcie gdy przed kurią wraz z Palikotem manifestowało ok. 30 osób, w tym czasie w pobliskiej katedrze modliło się ok. 800. Powstała też strona na Facebooku Jestem Katolikiem, jestem za życiem, jestem przeciw in vitro, która dziś liczy już 5 tys. fanów.
Innym przykładem jest działalność Fundacji Pro – Prawo do Życia, która na wiosnę zeszłego roku, w ciągu zaledwie dwóch tygodni, zebrała ponad 600 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy chroniącej całkowicie życie poczęte (warto zaznaczyć, że organizacje feministyczne pod projektem liberalizującym aborcję zebrały w czasie 3 miesięcy zaledwie 30 tys. podpisów, projekt nie trafił więc nawet do Sejmu). Fundacja organizuje cotygodniową pikietę przed warszawskim Szpitalem Bielańskim, gdzie dokonano aborcji dziecka z zespołem Downa, niedawno rozpoczęła szkolenie wolontariuszy i budowanie struktur w terenie. Warto też wspomnieć o corocznych Marszach dla Życia i Rodziny, które w całym kraju gromadzą tysiące ludzi, częstokroć młodych, manifestujących swoje wartości. O takiej frekwencji organizatorzy gejowskich parad równości mogą jedynie pomarzyć.
Siła protestów
W sierpniu ubiegłego roku opublikowałem na łamach „Przewodnika Katolickiego” artykuł komentujący wyrok w sprawie Adama Darskiego (ps. Nergal), który podczas koncertu w 2007 r. znieważył Pismo Święte, drąc jego kartki i wypowiadając obelżywe słowa. Wyrok ten trudno było zrozumieć, nawet z punktu widzenia prawnego. Zapadł on na podstawie art. 196 Kodeksu karnego, mówiącego o obrazie uczuć religijnych. Pisałem wtedy, że przy tego typu przepisach ważny jest wyraźny głos ludzi wierzących, kiedy bowiem nie ma protestów, sędzia z łatwością może uznać, że obrazy nie było. Wspólne działania i protesty przynoszą więc skutek również i w prawie. Mamy na to wiele przykładów – od Trybunału w Strasburgu, który po proteście 11 krajów Europy (niestety bez Polski) uznał miejsce krzyża w przestrzeni publicznej, po wspomniane wyżej poparcie 600 tys. osób dla ustawy antyaborcyjnej, którego polski Sejm zignorować nie mógł i musiał poddać pod głosowanie. Także protesty do telewizji publicznej przeciw promowaniu wartości antychrześcijańskich przez zatrudnienie wspomnianego Nergala w instytucji, której abonament opłacają w większości ludzie wierzący, przyniosły oczekiwany skutek.
*
To tylko nieliczne, wybrane przeze mnie przykłady aktywności katolików w ostatnich miesiącach. Wszystkie pokazują wagę wspólnego działania i jak wiele można przez nie osiągnąć. Wspomniane akcje i wydarzenia zgromadziły i gromadzą bardzo wielu aktywnych uczestników. Takie doświadczenie jedności pokazuje nam, wierzącym, że jesteśmy naprawdę liczni. Może to dać nam odwagę i siłę do tworzenia i wspierania podobnych inicjatyw oraz samodzielnego działania w naszych lokalnych środowiskach. Okazuje się, że nie jesteśmy wyjątkami i wielu myśli podobnie jak my. Mamy prawo się różnić w podejściu do gospodarki, muzyki, literatury. Są jednak sprawy najświętsze, rzeczy priorytetowe, których ochrona jest obowiązkiem każdego z nas.
Ks. Eugeniusz Weron, nieżyjący już teolog, pallotyn, wydał przed laty zbiór swoich artykułów o potrzebie aktywności świeckich w Kościele, pod znamiennym tytułem Budzenie Olbrzyma. Ostatnie wydarzenia pozwalają mniemać, że nareszcie do tego dochodzi. Od nas zależy, czy Olbrzym się wreszcie obudzi, czy też ocknął się tylko na chwilę i przekręcając na drugi bok, pogrąży znowu w głębokim śnie.