Położyłam się na dywanie obok psa, żeby go głaskać, bo ewidentnie domagał się atencji. Na wysokości moich oczu stała na półce, a właściwie leżała na stosie książek Świadomość nadprzyrodzona. Wybór myśli Simone Weil. Stare wydanie, egzemplarz z 1986 roku, który mój mąż kupił w antykwariacie i odłożył do przeczytania w tym roku. Wzięłam do ręki, nawet nie wiem dlaczego, miałam przecież bawić się z psem. Otworzyłam gdziekolwiek, poczytałam, przerzuciłam kilka stron, i jeszcze kilka. Każde zdanie wymagało podkreślenia, a potem głębokiego namysłu. Nie przepadam za filozofami, ich rozważania najczęściej mnie męczą i zwyczajnie, z umysłowego lenistwa, nie chce mi się dociekać, o co tak naprawdę chodzi i jaka jest odpowiedź na ich problemy. Ale Simone Weil mnie zatrzymała. I wcale nie miałam ochoty na przerwę, choć pies był coraz bardziej zniecierpliwiony i zaczął skomleć, pomrukiwać i szczekać. Boże, jakie to wszystko ważne, na każdej stronie, w każdym zdaniu.
Thomas Merton napisał o niej, że „była gnostyczką i katoliczką, żydówką i albigensem, mediewistką i modernistką, racjonalistką i mistyczką, buntowniczką i świętą”. Nauczycielka greki i filozofii, pochodząca z arystokratycznej rodziny żydowskich agnostyków, postanowiła doświadczyć życia tych, za którymi się wstawiała, więc zatrudniła się w fabryce. W Hiszpanii w roku 1936 dołączyła do anarchistycznej milicji walczącej z nacjonalistami. Z powodu oparzeń musiała wrócić do Francji. Ale to właśnie w ubogiej hiszpańskiej wiosce jest świadkiem uroczystości religijnych, które doprowadzają ją do chrześcijaństwa. „Tam nagle ogarnęła mnie pewność, iż chrześcijaństwo jest w szczególny sposób religią niewolników, że niewolnicy, a więc wśród nich ja, nie mogą do niego nie należeć”.
Była słabego zdrowia, miała poważną wadę wzroku, ale papierosy odpalała jeden od drugiego. Jeśli zarobiła ponad sumę, jaką wynosił zasiłek dla bezrobotnych, dzieliła się z potrzebującymi. Zawsze stawała po stronie tych najmniejszych, ubogich i odrzuconych. Zmarła w 1943 roku z wycieńczenia.
Lewicująca anarchistka, według słów przyjaciółki, dwa tygodnie przed śmiercią została ochrzczona w Kościele katolickim. Chociaż pojawiają się też głosy, że z powodu choroby właściwie tego faktu nie była świadoma, więc czy jest ważny? I czy w ogóle miał miejsce? Wielu autorów zajmujących się jej życiem twierdzi, że nie.
Albert Camus nazwał ją „jedynym wielkim duchem naszych czasów” i pisał, że nosiła w sobie „szaleństwo Prawdy”. To szaleństwo nazywało się chrześcijaństwo. Wszystkich chrześcijan obowiązuje świętość, czyli życie w zgodzie ze Słowem – pisała. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy żyje się we wspólnocie, razem z innymi ludźmi. Jej myśl jest radykalna, oczyszczająca i ewangeliczna.