Bernadetta Soubirous została dopuszczona do ślubów wieczystych na łożu śmierci, a w zasadzie kiedy przełożona myślała, że młoda kobieta umrze. Zresztą w klasztorze były współsiostry, które uznały, że symulowała, skoro później wróciła jednak do posług we wspólnocie – w jej przypadku trudno było mówić o pełnym powrocie do zdrowia. To tylko jeden z tych momentów w jej życiu, kiedy spotkała się z nieufnością i niezrozumieniem, ale dobitnie pokazujący to, stale obecne w jej biografii, doświadczenie. Pewnie dlatego tak mi zapadło w pamięć.
Druga scena, chronologicznie oczywiście wcześniejsza, utkwiła w mojej głowie z tego powodu, że za wizjonerką z Lourdes do dziś ciągnie się opinia kogoś mało bystrego, o słabej pamięci. Tymczasem chociażby na podchwytliwe pytanie: „Skąd Matka Boża miałaby znać wasz język?” udzieliła bardzo inteligentnej odpowiedzi: „Skoro wysłuchuje naszych modlitw, to musi znać nasz dialekt”. O jej potencjale intelektualnym, ale przede wszystkim oddaniu Bogu i niesłychanej pokorze, wiele mówi przepiękna modlitwa-testament. Jak mało który tekst w kulturze pokazuje on, że być pokornym to doskonalić się w miłości i prostocie.
Na wzór niewidomego
Historia wizjonerki z Lourdes kojarzy mi się z biblijną opowieścią o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia (zob. J 9). On też w oczach otoczenia był kimś bez znaczenia, a może nawet pozbawionym Bożego błogosławieństwa, skoro wydawał się dziełem niedokończonym, bo bez możliwości ujrzenia światła. Kiedy Jezus daje mu oczy zdolne widzieć, nagle żebrak bez znaczenia jest wleczony przed trybunał, skrupulatnie przesłuchiwany, do pewnego stopnia nawet szantażowany. Pozostaje jednak wierny swojemu doświadczeniu i pełen wdzięczności wobec Tego, który dał mu możliwość widzenia. Nie wywyższa siebie, ale jego odpowiedzi przesłuchującym są pełne zdrowego poczucia własnej wartości, czyli właśnie pokorne. Nie pozwala sobie nic wmówić i jednocześnie nie zmusza do wiary w swoje słowa innych. Jest żywym znakiem, niewygodnym, bo nie ma możliwości, by zaprzeczyć jego uzdrowieniu.
Bernadetta także łączy w sobie małość w ludzkich oczach ze świętą obojętnością na to, co próbują jej wmówić inni. Ta sytuacja nie jest dla niej obojętna emocjonalnie, szczególnie że początkowo także rodzice próbują ją uciszyć. Nie udaje mądrzejszej, niż jest, ale kiedy urzędnik próbuje przemycić w pytaniu sugestię, że powiedziała coś więcej niż w rzeczywistości, dziewczynka potrafi doprecyzować, że takie słowa nie padły. Jej prostota i wierność temu, co w jej życiu się wydarzyło, pozwalają jej omijać pułapki manipulacji. Do tego stopnia, że kiedy, już po uznaniu objawień, zacznie być traktowana jak żywe relikwie, a jej zdjęcie stanie się pamiątką z Lourdes, także do tego będzie miała wielki dystans.
Raj
Wizjonerka zdawała sobie sprawę, że nie została wybrana ze względu na swoją świętość. Ta ostatnia w życiu panny Soubirous była owocem wiary w dane jej przez Maryję słowo. To była trudna obietnica: „Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, lecz w przyszłym”. W historii Bernadetty widać jednak tę samą dynamikę Bożego działania, co w Nowym Testamencie i w liturgii – już i jeszcze nie. Jako siostra zakonna święta będzie powtarzać, że grota była jej rajem. Oznacza to, że Matka Boża dała jej tam przedsmak tego, czym będzie wypełnienie wspomnianej obietnicy. Pozostaje tajemnicą ich wzajemnej relacji, czemu droga od groty do wieczności była tak ciernista. Charakter tej ostatniej nie zmienia jednak tego, że Bernadetta wiedziała, dokąd zmierza, i szła tam z taką samą konsekwencją i roztropnością, z jaką przedstawiała powierzone sobie orędzie.
Film, o którym wspominam na wstępie, cenię także za to, że opowiada nie tylko o wizjach, ale także o dalszym ciągu życia wizjonerki. Kiedy stała się wizytówką wydarzeń, każdy odwiedzający Lourdes – wierzący i niewierzący – chciał, żeby im opowiedziała o grocie i wizjach („Byłam Bernadettą, […] którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę”) – a ona coraz bardziej chce uciec. Trafia do szkoły przyklasztornej, potem wstępuje do zakonu, który ten przytułek prowadzi. Ze względu na bardzo zły stan zdrowia nie może mieć przydzielonej na stałe żadnej posługi, więc biskup wyznacza jej zadanie modlitwy za siostry i za niego. Przez to, że stale słabuje, przebywa ciągle w infirmerii, dlatego zostaje opiekunką pacjentek. Jej formacja jest wydłużona, bo przełożona obawia się dopuszczenia nowicjuszki do ślubów – przewlekle chora siostra, szczególnie należąca do drugiego chóru (a więc przeznaczona do posług fizycznych), nie jest w stanie realizować swojego powołania, a przy okazji stanowi obciążenie dla zgromadzenia. Dodatkowy ciężar dla młodej siostry stanowi to, że jej mistrzyni formacji nie potrafi przekroczyć w sobie niechęci do niej. Nie rozumie, dlaczego „takie nic” dostąpiło zaszczytu widzenia i rozmawiania twarzą w twarz z Maryją, skoro nawet nie nauczyło się wystarczająco dobrze katechizmu, by bez protekcji zostać dopuszczone do Komunii św.
Tymczasem kto wie, może gdyby przygotowania dziewczynki do tego dopuszczenia zacząć od jej nakarmienia, ogrzania i podleczenia, problemu z nauką by nie było. Tego jednak już nigdy się nie dowiemy, a ona sama widziała to zdecydowanie inaczej. W duchowym testamencie na temat swojej szkolnej drogi przez mękę zapisała: „Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała…”.
„Jak to dobrze, że nie jestem Bernadettą”?
Testament świętej to przepisane jej doświadczeniem osiem błogosławieństw, przede wszystkim pierwsze: „Szczęśliwi ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie” (Mt 5, 3). Z jednej strony, tej czysto ludzkiej, jej tekst mnie poraża skalą opisanego w nim cierpienia, z drugiej – budzi niedające spokoju pytanie. Co takiego jest w Matce Boga, że spotkanie z Nią uzdalnia do takiej modlitwy? Do dziękowania za to, że dzięki znikomości w oczach wszystkich mogło się zostać Jej posłańcem? Za to, że tak wiele musiała znieść od osób, którym Bóg powierzył jej formowanie („Dziękuję za […] sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię i za chleb upokorzenia”), że inne nowicjuszki cieszyły się, że nie są na jej miejscu?
Myślę, że w sercu przyszłej świętej położony był mocny fundament, który stanowiła otrzymana od rodziców miłość. Byli skrajnie ubodzy, ale potrafili sobie nawzajem i dzieciom dać emocjonalne wsparcie. Potem wizja w grocie przewróciła życie Bernadetty na drugą stronę, wydawała się odbierać jej to niewiele, które miała, a jednocześnie coś zmieniła w niej tak głęboko, że od tamtego momentu dziewczynka rozpoczyna „bieg olbrzyma”, jakby to ujęła św. Teresa z Lisieux, prosto w ramiona Boga. Bernadetta jest mocnym znakiem, że utrata wszystkiego nie ma znaczenia, Bóg sam wystarczy. Ten znak to nie teoretyczne rozważanie, kompilacja poruszających serce stwierdzeń, ale napisanym potem, krwią, nieustannym brakiem oddechu i niewiarygodną wręcz pokorą – świadectwem przylgnięcia do Prawdy za wszelką cenę.