W życiu Szymona Piotra był to moment przełomowy. Znał już Jezusa na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest On kimś absolutnie wyjątkowym. Słuchał Jego słów, widział też, jak Jezus uwolnił opętanego. Pan bywał w jego domu, uzdrowił teściową Szymona. Budowała się między nimi więź przyjaźni i zaufania. Taki jest kontekst decyzji, jaką podjął rybak, gdy postanowił posłuchać Mistrza i wypłynąć na połów, choć praktyka i doświadczenie podpowiadały mu, że na nic się to zda. Zaufał mimo wszystko. Podjął ryzyko, które przyniosło niespodziewane i zdumiewające owoce – sieci zrywały się od nadmiaru złowionych ryb.
Obfitość przyszła w chwili, gdy on i jego towarzysze byli już znużeni i zrezygnowani. Rutyna codziennej pracy nie przyniosła owoców. Stare sposoby i przyzwyczajenia do wykonywania tej samej, zwyczajnej i ciężkiej pracy nie zadziałały. Wysiłki okazały się jałowe. Kto z nas tego nie zna? Kto nie czuł się zmęczony i wypalony, bo praca nie dała spodziewanych rezultatów, zaangażowanie okazało się bezcelowe, a zmęczenie nie zostało nagrodzone konkretnym zyskiem czy osiągnięciem?
Gdy znane metody okazują się nieskuteczne, trzeba poszukać nowych. Pójść w nieznane, złamać dotychczasowe przyzwyczajenie. Zmienić myślenie. Trzeba podjąć decyzję: pozostać przy tym, co znane, ale już nieskuteczne, czy wybrać to, co niewiadome, ryzykowne, może nawet z pozoru nielogiczne?
To nie musi oznaczać rewolucji, która zburzy to, co dotychczas zbudowaliśmy. Jezus nie każe Szymonowi wysiąść z łodzi i zająć się czymś innym. Apostoł nadal pozostaje rybakiem. Przemiana, do której Pan go zaprosił, dokonuje się w samym centrum jego zwyczajnych, codziennych zajęć. Boga spotykamy nie tylko w kościele, na nabożeństwie, rekolekcjach czy w modlitwie. On jest obecny w łodzi naszego życia. Spotykamy Go podczas wykonywania swoich codziennych obowiązków, gdy nawiązujemy relacje z innymi, podczas pracy i wypoczynku, w powszednich zmaganiach i radościach. To tutaj Pan mówi: „Nie bój się!”, gdy ogarnia nas zniechęcenie i poczucie niemocy. Co więcej, On pociąga nas na nowe drogi, choć czujemy się niegodni i grzeszni, choć bywamy rozczarowani własną słabością. Dla Niego to nie jest przeszkoda. Jezus nie czeka na naszą doskonałość. Powołuje nas takich, jakimi jesteśmy.
Taki Kościół Zbawiciel wzywa do wyruszenia na połów. Jesteśmy wspólnotą zmęczonych, ale ufających Panu, rozczarowanych sobą, ale oddanych Mu bezgranicznie, świadomych własnej grzeszności, ale gotowych, by pójść za Nim w nieznane. Gdy doświadczamy, że nasze starania przynoszą znikome rezultaty i musimy się skonfrontować z prawdą, że nie jesteśmy supermocarzami, ale słabymi ludźmi, zależnymi od świata, w którym żyjemy, Jezus wchodzi do naszych łodzi i zachęca: „Wypłyń na głębię”. Cała reszta jest kwestią naszego zaufania i decyzji. Przemieniającej mocy tego wezwania doświadczymy bowiem dopiero wtedy, gdy na nie odpowiemy twierdząco. Mimo obaw i rozterek.
Zaufanie przecież zawsze rodzi się między tym, co dobrze znamy, a tym, co nas dopiero czeka; między przeszłością a przyszłością; między tradycją a nowością. Bóg wchodzi w nasze „teraz” i zaprasza do wyruszenia na poszukiwania ludzi spragnionych nadziei, by dzielić się z nimi Jego miłością i miłosierdziem, i świadczyć im o życiu, które w Nim osiąga pełnię. Nawet jeśli to nasze „teraz” jest ułomne i niedoskonałe, nawet jeśli, przywiązani do starych przyzwyczajeń, wciąż doświadczamy jałowości naszych wysiłków, On powołuje nas do obfitości.