Logo Przewdonik Katolicki

Co daje nam dbanie o rośliny

Angelika Szelągowska-Mironiuk
fot. Westend61/Getty Images

Pasja ogrodnicza to jedna z form wspierania samego siebie i łagodzenia napięcia. Dotyk wilgotnej ziemi, zapach ziół, smak wyhodowanych przez siebie warzyw i owoców to koktajl sensorycznej przyjemności. Te wyjątkowe doznania są dla wielu z nas łatwiej dostępne niż regularne uczęszczanie na luksusowe masaże.

Internetowa mądrość płynąca z memów wskazuje, że pokolenie milenialsów (do którego sama należę) próbuje radzić sobie z wchodzeniem w okres starzenia poprzez zajęcie się „babcinymi” pasjami. Przykładem może być powszechne zaangażowanie w tworzenie rękodzieła, a także pielęgnowanie własnych – choćby niewielkich – ogrodów i grządek.

Zieleń to przywilej
Nawet gdybyśmy bardzo tego pragnęli, nie jesteśmy w stanie sprawić, aby każdy z nas mógł spędzać wolny czas pośród rozłożystych drzew i kwitnących krzewów, należących do niego samego. Dostęp do połaci świeżej zieleni stanowi dzisiaj przywilej – podobnie jak możliwość zamieszkania w cichym i spokojnym miejscu. Urbanizacja, pustoszenie wsi (które zwłaszcza ludzie młodzi i ci w średnim wieku porzucają na rzecz metropolii), a także bardzo wysokie ceny nieruchomości sprawiają, że niewielu z nas może sobie obecnie pozwolić na zakup domu otoczonego ogrodem. Alternatywę dla własnych „włości” stanowią jednak niekiedy mieszkania z zielonym ogródkiem lub tarasem, działki ROD, a także – w sytuacji braku dostępu do otwartej przestrzeni – parapety i niewielkie, przenośne szklarnie, które posiadają obecnie w swojej ofercie niemal wszystkie większe sklepy meblowe. W mediach społecznościowych konta poświęcone „rośliniarstwu” (czyli uprawie roślin ozdobnych i jadalnych) zdobywają setki tysięcy obserwujących (przykładowo: opowiadająca o swoim ogrodzie Marta Samulska ma 109 tys. followersów), a faktem nabycia działki ROD pochwaliła się ostatnio wegańska influencerka Julita Romaniuk, autorka konta „Biedanizm”. Romaniuk i wielu innych twórców (a także zwykłych użytkowników mediów) o swoim hobby opowiada w sposób daleki od snobowania się: tutaj nie chodzi o chwalenie się drogimi i egzotycznymi roślinami, ale o to, by w wolnym czasie wyhodować popularne warzywa, które następnie trafią do przygotowywanych przez nas potraw. Zajmowanie się roślinami ma być elementem codzienności, częścią prostej życiowej rutyny. Być może w miarę procesu życiowego dojrzewania zaczynamy doceniać przyjemności, którymi cieszyli się nasi rodzice czy dziadkowie – a w obliczu kryzysu mieszkaniowego (zaś wcześniej pandemicznego) być może także nieco im zazdrościmy. Własna uprawa może także wspomóc nasze finanse – domowa produkcja żywności potrafi być zdecydowanie tańsza niż kupowanie warzyw i owoców w dyskontach. Dla osób „zakredytowanych” na wiele lat ten aspekt bywa bardzo istotny.

Pamiętamy o ogrodach
Popularność przydomowych upraw pomidorów czy marchwi stanowi zapewne po części wyraz tęsknoty za życiem blisko natury i poznawaniem jej rytmu. Tak, to prawda, że wielu spośród amatorów ogrodnictwa nie poradziłoby sobie obecnie z ciężką pracą na roli i zapewne ma wyidealizowany obraz wiejskiego, sielskiego życia – zajmowanie się sadownictwem czy uprawa warzyw na większą skalę są mocno „nieinstagramowe”. Człowiek jest jednak nierozerwalnie związany ze światem przyrody, a kiedy kontaktu z naturą w jego życiu nie ma – zazwyczaj zaczyna cierpieć lub nawet chorować. Zarówno Księga Rodzaju, mówiąca o tym, że Bóg po stworzeniu umieścił człowieka w ogrodzie, jak i poezja Jonasza Kofty (Pamiętajcie o ogrodach) czy proza Olgi Tokarczuk (Prowadź swój pług przez kości umarłych) przypominają, że człowiek w naturze odnajduje spokój i wolność. Widok owocującego krzewu aronii na własnej działce nie tylko cieszy oczy, ale też zaspokaja potrzebę obserwowania cyklu natury i uczestniczenia w nim, choćby w niewielkim zakresie. Plony – nawet bardzo skromne – pozwalają także doświadczyć satysfakcji z wykonanej pracy. Dorodna cukinia zebrana późnym latem na własnej działce to namacalna, konkretna rzecz, która zaistniała dzięki naszemu wysiłkowi – i w przeciwieństwie do kolejnej tabeli uzupełnionej w Excelu w ramach pracy – może służyć wyłącznie nam samym i osobom nam najbliższym. Sądzę też, że ogrodnictwo może być zajęciem bardzo zmysłowym, pozwalającym doświadczać życia w sposób pierwotny i głęboki. Dotyk wilgotnej ziemi, zapach ziół, świergot ptaków, który towarzyszy zasiewom i zbiorom, a wreszcie – smak własnych, soczyście dojrzałych warzyw i owoców to prawdziwy koktajl sensorycznej przyjemności. Co więcej – te wyjątkowe doznania są dla wielu z nas łatwiej dostępne niż regularne uczęszczanie na luksusowe masaże. Kontakt z roślinami może być też elementem terapii (pielęgnacja roślin nosi w tym kontekście nazwę hortiterapii): u wielu osób zmniejsza on poziom odczuwanego stresu, poprawia możliwości koncentracji, podnosi samoocenę i może łagodzić niektóre objawy depresji. Należy jednak podkreślić, że – tak jak inne formy wspierania samego siebie i łagodzenia napięcia – pasja ogrodnicza nie zastąpi profesjonalnego leczenia depresji ani stanów lękowych. Kontakt z naturą koi i cieszy, ale rośliny nie stanowią „zielonego antydepresantu”.

Od komputera do rzodkiewek
Zajmowanie się roślinami może być także odpoczynkiem i odskocznią od siedzącej i czasami dość monotonnej pracy. Wielu z nas swoją pracę wykonuje w ciasnych, dusznych pomieszczeniach, przy grzejących się komputerach – możliwość wyjścia na zewnątrz, korzystanie z naturalnego światła i obcowanie z ziemią oraz wiatrem nie tylko pozwala odetchnąć, ale też może dodać sił do dalszej pracy. Dariusz, 38-letni programista, twierdzi, że między innymi ogrodniczej pasji zawdzięcza wyjście z kryzysu psychicznego, przypominającego wypalenie zawodowe. Wcześniej, jak przyznaje, miał dość sceptyczny stosunek do „babrania się w ziemi”. – Moja mama i babcia mieszkały razem. Obie zajmowały się niedużym ogrodem przy domu – opowiada. – Babcia doglądała głównie kwiatów, mama uprawiała warzywa, głównie cukinię, paprykę i pomidory. Mnie to zupełnie nie interesowało, uważałem, że zajmowanie się ogrodem to strata czasu i wymyślanie sobie zadań na siłę. Dodatkowo, kiedy wyprowadziłem się z domu rodzinnego, zamieszkałem w bloku – mama dała mi trochę roślin do hodowania w doniczkach, ale zwiędły, bo się nimi nie zajmowałem. Ani ja, ani moja żona nie widzieliśmy niczego ciekawego w podlewaniu krzaków – choć jednocześnie doceniałem smak pomidorów odmiany „bycze serce”, które pielęgnowała mama i które rzadko bywają w marketach. Zmiana przyszła, gdy z małego mieszkania przeprowadziliśmy się do domu z dość dużym podwórkiem. Dużo wtedy pracowałem, bo musieliśmy spłacać kredyt. Przyszła pandemia i straciliśmy możliwość wychodzenia do knajp. Czułem się zamknięty, miałem poczucie, że żyję tylko przy komputerze i każdy mój dzień wygląda tak samo. Nie mogłem już nawet myśleć o swojej pracy bez poczucia niepokoju i złości. I wtedy pomyślałem, że skoro mam podwórko i jednocześnie nie za bardzo są opcje, żeby ruszyć się poza dom, to zacznę robić to, co kiedyś wydawało mi się głupie – „babrać się w ziemi”. Kupiłem nasiona pomidorów, bakłażanów i paru innych roślin. Potem zacząłem dużo czytać o wymaganiach roślin. Potrzebne było mi jeszcze parę małych doniczek i mogłem zaczynać – żona była zdziwiona, ale cieszyła się, że znalazłem sobie jakieś zajęcie niezwiązane z programowaniem. Nie wszystkie rośliny wyrastały tak, jak chciałem – ale i tak prosto od komputera chodziłem do swoich rzodkiewek i innych warzyw, bo czułem, że ma to sens i po paru godzinach przesadzania pomidorów jest mi jakoś lepiej. Później kupiłem sadzonki drzew owocowych – mam nektarynę, jabłoń malinówkę i czereśnię. Lubię patrzeć, jak te drzewa powolutku rosną, a przy okazji mogę opowiedzieć dzieciom coś na temat działania natury. Dzięki temu będą wiedziały, skąd bierze się jedzenie i że należy je szanować. Teraz chciałbym zbudować większą szklarnię i spróbować szczęścia z cytrusami, choć nie wiem, kiedy mi się to uda – niektóre rośliny są bardzo wymagające, a ja wciąż muszę pracować. Dzięki pracy w ogrodzie jednak mam więcej siły do robienia tego, co muszę dla utrzymania rodziny – puentuje.
Pielęgnacja roślin jest zatem nie tylko dumą Dariusza, ale też elementem, który pozwala mu radzić sobie lepiej z codziennymi wyzwaniami. Pasja ogrodnicza może pomóc nam rozwijać się i przetrwać trudniejsze chwile, które niestety „dopadają” czasami każdego z nas.

Kontakt z roślinami i ludźmi
W samym zainteresowaniu ogrodnictwem trudno jest dostrzec coś szkodliwego czy niepokojącego. Pewnych wątpliwości dostarcza jednak sytuacja, w której ogrodnik amator zaczyna traktować swój zielony zakątek jako przestrzeń do ucieczki przed innymi ludźmi. Potrzeba pobycia samemu ze swoimi myślami i ograniczenia docierających do nas bodźców jest zrozumiała i zdrowa – zwłaszcza jeśli ktoś np. w życiu zawodowym nawiązuje liczne kontakty interpersonalne, a w domu zajmuje się kilkuosobową rodziną. Jednak kontakt z roślinami – choć sam w sobie kojący i przyjemny – nie powinien zastępować kontaktu z innymi ludźmi. „Używanie” ogrodu, by ograniczyć lub odciąć relacje społeczne, to oznaka, że w życiu wewnętrznym danej osoby dzieje się coś niekorzystnego dla niej samej. Oddalanie się od rodziny i znajomych może świadczyć o rozpoczynającym się procesie psychopatologicznym, np. depresji, psychozie lub zaburzeniach lękowych. Warto także przyjrzeć się własnej motywacji do tworzenia swojej oazy zieleni. Własnoręcznie wyhodowane i zebrane warzywa mogą smakować o wiele lepiej niż te z supermarketu, które, by trafić na nasze stoły, przebyły wiele setek kilometrów. Ogrodnik amator wie także, jakich substancji używał do wspomagania wzrostu swoich roślin, co oznacza, że owoce pracy własnych rąk mogą być również zdrowsze. Jednak nie oznacza to, że warzywa i owoce z marketu czy lokalnego rynku są trujące albo ubogie w witaminy. Skupienie się na uprawie warzyw w obawie przed rzekomo wszechobecnymi toksynami i straszliwymi modyfikacjami genetycznymi może świadczyć o podatności na dezinformację i nadmiernie lękowym podejściu do rzeczywistości. Żywność, po którą sięgamy na zakupach, zapewne nie ma idealnych składów, jednak w naszej części świata wciąż musi ona spełniać dość wysokie normy jakości i bezpieczeństwa. Paranoiczne myślenie o podstępnym truciu nas przez producentów żywności jest odległe od racjonalnego obrazu świata – podobnie jak fantazje o tym, że tylko rośliny pochodzące z własnego ogrodu mają właściwości zdrowotne i zasługują na to, by mogły znaleźć się na naszym stole.
Potencjał własnego ogrodu – choćby tego ulokowanego na parapecie w bloku – wykorzystamy najlepiej, jeśli efektami swoich prac będziemy cieszyć się wspólnie z rodziną i przyjaciółmi. W końcu – mając w pamięci chociażby Chłopów Reymonta – wiemy, że czas zbiorów to także czas bycia razem.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki