D ramatyczna chwila. Judasz wychodzi z Wieczernika, a Jezus doskonale zna jego zamiary. Wie, że apostoł opuszcza salę na górze po to, by Go zdradzić. Zetknięcie ze złem, zdradą, niewiernością, skandalem dla każdej wspólnoty ludzi, którzy są sobie bliscy, jest momentem kryzysowym. Kryzysowym to znaczy takim, który sprawdza relacje i siłę miłości, ale może poprowadzić w dwie strony – albo do rozpadu więzi i rozpaczliwego poczucia klęski, albo do nowej rzeczywistości, dojrzewania i rozwoju.
Aby nie doszło do rozpadu i rozpaczy, potrzebne jest skierowanie uwagi na to, co najważniejsze. Co bowiem w historii Dwunastu jest ważniejsze: zdrada Judasza czy miłość Jezusa i miłość wzajemna pomiędzy nimi? To jest wybór, przed którym wówczas stanęli, przed którym i my stajemy każdego dnia. Na czym skupiamy naszą uwagę? Na złu, które popełniane jest każdego dnia, czy na miłości, do której jesteśmy wezwani?
Jezus uczy nas, że ratunkiem przed konsekwencjami zła i zdrady jest miłość. O nowym przykazaniu miłości wzajemnej mówi wtedy, gdy jednego spośród wspólnoty dramatycznie zabrakło, bo wybrał drogę zła. Czy to jednak ma oznaczać, że wspólnota ta nie ma sensu, a nawiązane i umacniane dzień po dniu więzi są iluzoryczne? Bynajmniej! Zdrada jednego nie skazuje wszystkich innych na ciemność, choć oczywiście jest raną, która boli, jest trudnym doświadczeniem, z którym trzeba sobie poradzić. Głęboką ranę może zabliźnić tylko kojący wpływ miłości, ale blizna pozostaje – jako przypomnienie o tym, jak cienka jest granica, która dzieli człowieka od popadnięcia w zło i pogubienia się na manowcach. Jednak… jest to tylko blizna, a nie cały nasz świat. Zło nie może nas zaślepić, bo wzajemna miłość otwiera oczy, powoduje, że inaczej patrzymy na siebie, na świat i na innych ludzi. Bóg czyni wszystko nowe nawet na zgliszczach, nawet tam, gdzie po ludzku wydaje się, że wszystko przepadło.
Czytając słowa Ewangelii o przykazaniu miłości wzajemnej, które pada po tym, jak Judasz postanawia wydać Jezusa na śmierć, przypomnijmy sobie pierwsze przemówienie nowego papieża, tuż po wyborze 8 maja. „Bóg kocha wszystkich, a zło nie zwycięży. Wszyscy jesteśmy w ręku Boga” – powiedział Leon XIV. To miłość jest najmocniejszą gwarancją, że zło nie ma ostatniego słowa w naszym życiu i osobistym, i społecznym. To jest najmocniejsza gwarancja nadziei, która płynie od Zmartwychwstałego. Zło, zdrada, ciemność nie mają nad nami władzy. O ile kochamy. O ile kochamy się wzajemnie.
Trzeba jednak wciąż pytać, co to znaczy: kochać się wzajemnie? W tych słowach należy widzieć wezwanie do zaangażowania się w budowanie więzi i troskę o ich trwałość. Miłość nie jest odruchem, nie jest naszą chrześcijańską rutyną, o której potrafimy pięknie mówić, ale w praktyce różnie nam to miłowanie wychodzi. Miłości trzeba się wytrwale uczyć. Trzeba się w nią zaangażować całkowicie, a nie od czasu do czasu, od okazji do okazji. Miłość jest stylem życia i czynem, a nie teoretycznym dywagowaniem. Taką miłością, do końca, ukochał nas Chrystus. I tylko taka miłość, zmieniająca nasze spojrzenie na rzeczywistość wokół i na drugiego człowieka, ma sens. Po miłości wzajemnej rozpoznawać ma nas świat. Czy rozpoznaje? Można powiedzieć, że każdy czyn, słowo, gest, które są sprzeczne z miłością, którą obdarzył nas Bóg i którą mamy na co dzień dzielić się między sobą i ze światem, są jak Judaszowe wyjście z Wieczernika – w ciemność zdrady i zła. Nie myślimy o tym zazwyczaj, bo miłość stała się dla nas oczywistością tak pewną, że przestajemy dostrzegać, że się jej sprzeniewierzamy. Ale wszyscy jesteśmy w rękach Boga. To jest nasza nadzieja.