Każda zapowiedź tekstu o rolnictwie powoduje, że jakaś grupa czytelników wielkomiejskich zamyka swoje umysły. Ale w tym tygodniu rolnicy wylegną na polskie drogi i po raz kolejny będą blokować przejścia graniczne z Ukrainą. Na razie mieliśmy wielki najazd rolników zachodnich na Brukselę. Palili opony, miażdżyli traktorami auta, zburzyli nawet pomnik.
Buntują się przeciw coraz większej nieopłacalności własnej produkcji. Między rokiem 2010 i 2022 w Unii zniknęła jedna czwarta gospodarstw rolnych (spadek z 12 do 9 milionów). Powodów swoich nieszczęść tamtejsi farmerzy upatrują m.in. w klimatycznych restrykcjach nakładanych przez Komisję Europejską i Parlament Europejski. One zaś weszły w życie dopiero częściowo.
Obraz protestujących, dolegliwy nie dla pozamykanych w swoich zamkach ze szkła eurokratów, pokazywała w Polsce najchętniej prawicowa Telewizja Republika. We mnie rodził poczucie alienacji. Władza zbyt bliska obywatelom bywa podatna na kumoterstwo, nepotyzm, lokalne układy. Ale władza zbyt daleka jest niepodatna na nic. Kiedy rolnicy protestowali przeciw polityce swoich rządów, odbywała się jakaś komunikacja. Decyzje Brukseli są abstrakcyjne, niekonsultowane z tymi, których dotyczą.
Cel tzw. Zielonego Ładu, czyli wielkiego ekologicznego projektu Unii – neutralność gazowa, jest wymierzona w rolnictwo, które produkuje za dużo CO2. Widzę tu dramatyczny splot przeciwstawnych celów i wartości – jak w greckiej tragedii. Zapewne nie wszystko jest w Zielonym Ładzie niesłuszne.
Przypomnę jednak tym, którzy gotowi są uznać rolnictwo za przeżytek, który może zniknąć, bo przecież to niewielka grupa ludzi, a pola uprawne można zmienić w przestrzeń dla wypoczynku, jeśli nie dla deweloperki, że jest jedna oczywistość. Samowystarczalność żywnościowa to samoistna wartość. Europa, pokładająca zaufanie wyłącznie w dostawach czy z Ukrainy, czy z Afryki albo Ameryki Południowej, będzie bezbronna wobec wszelkich kataklizmów. One mogą odciąć takie transporty szybko. Dyskusję, czy potrzebne jest rolnictwo jako bardzo mniejszościowy sposób życia, sobie daruję. Ludzie „nowocześni” jej nie pojmą. Ale instynkt samozachowawczy powinien cechować łebskich polityków czy ekspertów. Na razie masowej produkcji żywności „alternatywnej”, równie zdrowej i pożywnej jak ta naturalna, nie wymyślili. Tym bardziej nie pożywią się swoimi laptopami (też skądinąd podejrzanymi, z punktu widzenia klimatu).
To część wielkiej debaty, co w ogóle powinno być podstawowym celem ludzkości: dalszy rozwój czy ekologiczne bezpieczeństwo. To debata kluczowa, która jednak toczy się gdzieś na marginesach, bo potem i tak poznajemy obwieszczenia odległych „euromędrców”. Ale żywność jako temat wydaje mi się wątkiem osobnym.
Polscy rolnicy, liczniejsi skądinąd niż ci z Belgii czy Francji, na razie buntują się głównie przeciw bezcłowemu importowi zboża i innych produktów z Ukrainy, co wymusza Unia Europejska. Nowy rząd miał załatwić to, czego nie potrafił stary. Definitywnych konkluzji nadal brak. My jako kraj przyfrontowy powinniśmy być samowystarczalnością żywnościową zainteresowani szczególnie.
Ale to wszystko razem staje się coraz bardziej wspólne. Rolnicy z Francji też boją się produktów latyfundystów z Ukrainy. A Polscy wiedzą już, że Zielony Ład przyniesie im coraz więcej problemów. Co zabawne, narzeka na niego także PSL-owski minister rolnictwa i jego zastępca, dawny chłopski zagończyk Michał Kołodziejczyk. Tyle że to się nie przebija, bo nowa koalicja jako całość ma kłopot z artykułowaniem problemu. Bo postawić się Unii w czymkolwiek, skoro ona na nich postawiła, nie umieją.