Logo Przewdonik Katolicki

Czułam, że wyszłam za więzienie

Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka, psychoterapeutka
fot. FotografiaBasica/Getty Images

Niewiele jest zawodów, wokół których istnieje tak dużo negatywnych stereotypów, jak profesja strażnika więziennego. Tymczasem osoby odpowiedzialne za nadzór nad osadzonymi zmagają się z samotnością, a służbę wraz z nimi pełni czasem – wbrew własnej woli – cała rodzina.

W wyobraźni wielu ludzi – niezależnie od wieku czy poziomu wykształcenia – „klawisz” (jak potocznie określa się pracownika Służby Więziennej) to sadysta poniżający więźniów dla przyjemności (niczym strażnicy ze Skazanych na shawshank), albo co najmniej skorumpowany, pozbawiony wiary w resocjalizację urzędnik. Jednak tym, co przede wszystkim charakteryzuje osoby odpowiedzialne za nadzór nad osadzonymi, nie jest wcale ani okrucieństwo, ani chciwość, lecz… samotność. Strażnik na ogół o swojej pracy nie opowiada rodzinie czy przyjaciołom, którzy nie pracują w SW. O tym, jak to jest dzielić życie z kimś, kogo praca wiąże się często z negatywnym odbiorem społecznym, ale kto również o swoim życiu zawodowym najczęściej milczy, opowiedziało mi kilkoro członków rodzin „klawiszy”.

Były dni, kiedy chciałam, żeby odszedł do innej
– Kiedyś na spotkaniu grupy wsparcia padło pytanie, co bym powiedziała dwudziestoletniej sobie. Dla mnie to było oczywiste: nie wiąż się z gadem (w slangu więziennym określenie to oznacza strażnika – przypis autorki). Nikt, kto ma męża biznesmena czy murarza, nie zrozumie, czym jest życie z osobą, która wykonuje taką pracę – mówi Helena, żona Andrzeja, emerytowanego strażnika. – Kobiety strażników mają w domu zawsze trochę kryminału. Mój mąż żył sprawami zakładu: a to musiał jechać do pracy, bo była próba ucieczki, a to przeżywał zmiany w prawie, a to spóźniał się na imieniny mojej mamy, bo mieli transport więźniów i wydarzyły się jakieś komplikacje. Do tego on po prostu zachowywał się tak, jakby sam siedział pod celą. Był znerwicowany, czujny, a kiedy mówił o pracy, to wypowiadał się urywanymi zdaniami, mimo posiadanego humanistycznego wykształcenia. Nie umiał normalnie mówić o problemach, o emocjach – albo wrzeszczał, albo milczał. Gdy szedł na wywiadówkę do córki, mówił, że idzie po raport. I to nie było w tonie żartobliwym. Panicznie się bał, że nasza córka też trafi do więzienia. Wszędzie widział przyszłych kryminalistów. Pod koniec podstawówki córka została złapana na próbie kradzieży wafli do lodów z cukierni. Głupie, szczeniackie zachowanie. Mąż dostał szału. Krzyczał na nią, pytał, czy jest gotowa na picie więziennego czaju zamiast herbaty, czy wie, że kobiety też w więzieniu są bite. Opisywał jakieś dramatyczne historie z oddziału. A potem przez prawie trzy tygodnie nie odzywał się do córki, do mnie zaś jedynie zdawkowo. Podczas tego czasu nachodziły mnie myśli, że mógłby odejść do innej kobiety i dać nam spokój. Nie powiedziałam jeszcze o jednym: Andrzej pił. Po pracy był kieliszek, a na spotkaniach z kolegami z zakładu czasem do zalania. W naszym życiu wszystko zależne było od transportów, przyjęć nowych więźniów, wyjazdów z osadzonymi do szpitali. Gdy działo się coś ważnego, nie mogłam na niego liczyć. W wychowaniu dziecka i prowadzeniu domu pomagała mi mama i siostra. Nawet kiedy byłam po operacji usunięcia guza piersi, mój mąż nie wziął wolnego, bo „transport”. Opiekowała się mną mama i moja córka. Po tym wydarzeniu trafiłam na terapię i grupę wsparcia. Czułam, że wyszłam za więzienie, a nie za człowieka, który tam po prostu pracuje. Nasze życie zmieniło się na lepsze, kiedy mąż przeszedł na emeryturę. Złagodniał, znalazł hobby: strzela sportowo i skleja modele. Ale przeszedł też udar: uważam, że odbiły się na nim lata stresu i przepracowania. Kiedy żyjesz ze strażnikiem, to często ogarniasz życie właściwie w pojedynkę, a do tego szybko możesz zostać wdową.

Jestem dumna, ale czasem się boję
Alina jest żoną Szymona, strażnika aktywnego zawodowo. Cała jej rodzina jest związana z więziennictwem albo innymi służbami mundurowymi. – Mój ojciec był żołnierzem i szkolił młodszych kandydatów do służby. Mama zajmowała się intendenturą w areszcie śledczym, a dalszy kuzyn też pracował w kryminale – opowiada. – Poznałam mojego męża, gdy byłam po burzliwym rozstaniu. Mój były wpadał na coraz to nowe pomysły na biznesy, z których nic nie wychodziło – poza długami. Przy tym Szymon, strażnik więzienny z kilkuletnim już stażem, wydał mi się idealnym kandydatem – wiem, że klawiszowanie to stabilna, pewna praca, wymagająca dyscypliny i odpowiedzialności. Ale wiedziałam też, że to trudna służba i nierzadko frustrująca, która nie kończy się wraz z zamknięciem laptopa o siedemnastej. Zakochałam się jak nastolatka, mimo że dobiegałam już trzydziestki. Szymon pracuje w bezpośrednim kontakcie – to znaczy nie zajmuje się papierami, tylko bezpośrednio pracuje z osadzonymi. Służy w męskim zakładzie karnym. Mówi, że w kobiecym by nie mógł – bo za bardzo żal mu matek, które odsiadują wyroki i nie mają kontaktu ze swoimi dziećmi. Mąż stara się do domu nie przenosić życia zawodowego, ale to nie zawsze się udaje. Wiem, że kiedy nie  może jeść i odmawia kolacji, to znaczy, że widział w pracy coś obrzydliwego. Wiem, że kiedy jest pobudzony, to znaczy, że miała miejsce groźna sytuacja typu bójka albo zniszczenie czegoś w zakładzie. Po prostu to wiem, chociaż w ogóle o tym nie mówi. Wyjątkiem była sytuacja, gdy został obryzgany krwią przez osadzonego, który był nosicielem wirusa HIV i paru innych chorób. Kiedy wrócił do domu, powiedział, że będzie musiał iść do lekarza po leki chroniące przed rozwojem wirusa i będzie wykonywał test na HIV. A do tego czasu, że tak powiem, nie będzie mnie dotykał… Widziałam wtedy, że jest przerażony, ale jak to on – nie powiedział tego wprost. Oni są chyba tak szkoleni, albo sami sobie wprowadzili taką zasadę, że nie mówią o uczuciach. Mój Szymon jest wrażliwy – czasami wzrusza się na komediach romantycznych. Ale jeśli chodzi o pracę – jest jak komandos. Czasem to trudne, bo to trochę tak, jakby praca to był zupełnie inny świat, do którego ja nie mogę mieć dostępu. Mimo wszystko jestem z niego dumna. Ta praca wymaga niesamowitej odwagi. Osadzeni bywają agresywni albo autoagresywni – strażnik musi nie tylko radzić sobie, jak już coś się dzieje, ale i umieć to przewidzieć. Czasami się boję. Tego, że mój mąż nie wytrzyma psychicznie, ale i tego, że ktoś skrzywdzi jego, mnie lub nasze dzieci. Czasem ludzie, którzy powinni mieć dożywocie, wychodzą wcześniej, np. po piętnastu latach. I oni nie zawsze mają jakiekolwiek hamulce. Kiedyś ktoś wybił mi szybę w aucie. Może to po prostu jakiś „dres”, ale od tego czasu Szymon zabronił mi wychodzić z młodszym synem po zmroku. Czasami oglądam się za siebie. Mamy też najwyższe możliwe ubezpieczenie domu. Są ludzie, którzy chętnie zabiliby mojego męża – a może i jego rodzinę – po prostu za to, że wykonuje swoją pracę.

Ojciec niepotrzebnie się szarpał
– W podstawówce mieliśmy narysować, jakie zawody wykonują nasi rodzice. Narysowałem tatę w mundurze, stojącego w celi obok więźnia w pasiaku (tak to sobie wtedy wyobrażałem) – opowiada Mateusz, syn emerytowanego strażnika. – Następnego dnia moi koledzy stwierdzili, że chyba mój ojciec „siedzi”. Kiedy wyjaśniłem, że pracuje w Służbie Więziennej, to jeden z bliskich kolegi z klasy powiedział, że to jeszcze gorzej niż mieć ojca skazanego. Później okazało się, że jego wujek czy kuzyn odbywał karę za rozboje i cała jego rodzina nienawidziła strażników. W klasie zaczęły chodzić jakieś dziwne plotki, że mój ojciec jest na pewno zły i agresywny – bo takie rzeczy opowiadał ten kolega, który był lubiany i popularny w szkole. Przez kilka tygodni się ze mnie śmiano, że mój ojciec to z pewnością zwyrodnialec, choć tata był naprawdę dobrym, uczciwym człowiekiem. Miałem z nim całkiem bliską relację – kiedy nie był w pracy, był zaangażowany w życie rodzinne. Gotował, grał ze mną w siatkówkę, często zapraszał do domu swoje liczne rodzeństwo. Lubił też czytać i oglądać filmy historyczne. O osobach, z którymi pracował, wypowiadał się z szacunkiem – podkreślał, że w pewnych okolicznościach każdy może trafić do kryminału, bo na świecie są różne środowiska, a i życie układa się różnie. Ale o szczegółach pracy nie mówił nigdy. Wszystkie przedmioty, które zabierał do pracy, trzymał w osobnej szafce, a po powrocie z roboty zawsze najpierw się mył. Zresztą higiena była jego obsesją: wściekał się, gdy w domu było niewywietrzone albo kiedy zasnąłem bez umycia zębów. Budził mnie wtedy i głosił kazania o tym, jak straszną rzecz zrobiłem. Dopiero wiele lat później dotarło do mnie, że to wiązało się ze specyficznymi zapachami, z którymi miał do czynienia w pracy… Inną jego obsesją było bezpieczeństwo. On nie tylko uczył mnie, że mam nikogo nie wpuszczać do domu pod jego nieobecność, ale też, że gdyby ktokolwiek mnie zaczepił, chciał, żebym z nim poszedł i podawał się przy tym za znajomego taty, to mam natychmiast dzwonić na policję, a jemu wysłać informację, gdzie dokładnie jestem. Ze swoimi problemami w pracy był sam. Mama kilka razy płakała, bo widziała, że stało się coś złego (na przykład ojciec wrócił do domu z ogromnym siniakiem pod uchem), ale on nigdy się przed nią nie otwierał. Praca go wykańczała. Przeżywał też, kiedy gdzieś w Polsce w więziennictwie stało się coś złego albo mówiono o jakiejś sytuacji związanej z zakładami karnymi. Kiedy na wolność mieli wyjść jacyś groźni więźniowie (na przykład ci, którzy dostaliby karę śmierci, ale ją wycofano i dostali dwadzieścia pięć lat), ojciec odpalał papierosa od papierosa i wyłamywał sobie palce. Pewnego dnia z mediów dowiedziałem się, że w zakładzie, w którym pracował mój tata, osadzony popełnił samobójstwo. Oczywiście tata na ten temat w domu nie rozmawiał, ale w czasie, kiedy wyjaśniano sprawę, ciągle na nas warczał, zaczął łysieć i bez przerwy jadł. Pamiętam, że mama groziła mu wtedy rozwodem i krzyczała, żeby zajął się domem i nami, a nie sprawami złodziei („złodziej” to w slangu więziennym osadzony – przypis autorki). Myślę, że ojciec niepotrzebnie się szarpał, chciał ratować świat. Z jego wykształceniem mój zająć się szkoleniami, organizować sportowe kolonie dla dzieciaków albo obozy językowe. Mam znajomych, którzy działają w tej branży – zarabiają dobre pieniądze i nie niszczą sobie zdrowia. Ojciec by się w tym sprawdził, bo umie organizować i zarządzać ludźmi. To nie jest tak, że mam żal, bo każdy może wybrać sobie zawód… Ale to nie jest taka praca, którą poleciłbym komuś, kto chce mieć rodzinę. Nie ma z tego ani dużych pieniędzy, ani społecznego szacunku, ani spokoju. Jest za to służba, którą czasem, wbrew własnej woli, pełni cała rodzina.

8 lutego obchodzimy Dzień Tradycji Służby Więziennej, zgodnie z uchwaloną w lipcu 2022 r. nowelizacją ustawy o Służbie Więziennej, wcześniej obchodzony jako Święto Służby Więziennej. Z tej okazji życzyłabym zarówno strażnikom, jak i ich rodzinom, aby czas po pracy w zakładzie karnym był od pełnienia służby wolny. A jeśli się to nie udaje – żadnym wstydem nie jest skorzystanie z pomocy psychiatry lub psychoterapeuty.

Imiona i niektóre szczegóły opowieści zostały zmienione.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki