Ten listopadowy wieczór na długo pozostanie w pamięci Ewy. W związku z zainteresowaniem geneaologią i odkryciem strony, za sprawą której można „dopasować” swoje drzewo genealogiczne do tych tworzonych przez innych użytkowników, postanowiła zapytać swoją babcię Jankę o dzieje rodu. Kiedy przyszedł czas na podzielenie się osobistą historią, babcia wspomniała, że jej pierwszym mężem (zmarłym wiele lat temu) był jej kuzyn, z którym mieszkała „przez miedzę”. – Ale babciu, jak to możliwe?! Przecież to był twój krewny! – wykrzyknęła zdumiona wnuczka. – Ano, dobry był i pracowity, no i przecież nie brat rodzony – spokojnie tłumaczyła babcia.
Katarzyna i kuzyni ze Wzgórz
Pamiętam swoje zdziwienie i – nie będę ukrywać – niesmak, które towarzyszyły mi podczas pierwszej w życiu lektury Wichrowych Wzgórz. Powieść ta jest bez wątpienia porywającym studium dysfunkcyjnej rodziny, osadzonym (po mistrzowsku!) w mrocznej i tajemniczej konwencji romantyzmu. Tym jednak, co w dzisiejszym czytelniku może budzić niewygodne uczucia, jest opis związków między „drugim pokoleniem” bohaterów. Młoda Katarzyna Linton bowiem poślubia obu swoich kuzynów – nie, nie ma tu mowy o bigamii; jeden z nich po prostu przedwcześnie zmarł, a Katarzyna znalazła ukojenie i prawdziwą miłość w ramionach drugiego krewnego. Co ciekawe, choć Emily Brontë, autorce tej powieści, zarzucano m.in. epatowanie okrucieństwem, to akurat wątek związku pomiędzy tak bliskimi krewnymi w jej czasach nie budził kontrowersji. Związki romantyczne między krewnymi nie są jednak bynajmniej rzeczywistością istniejącą jedynie na płaszczyźnie fikcji literackiej. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, gdy większość ludzi żyła stosunkowo blisko miejsca pochodzenia, a na małych wsiach niemal każdy był w jakimś stopniu spokrewniony lub spowinowacony z większością sąsiadów, związki między kuzynostwem były czymś niemal naturalnym – w końcu partnerów poznawało się głównie za sprawą rodziny, a kandydatem na towarzysza życia często stawał się ktoś, kogo rodzice znali i komu w jakimś stopniu mogli zaufać. Nie można w tym miejscu pominąć wątku aranżowanych małżeństw, które jeszcze na początku XX w. były dość powszechne – a aranżowano je często w obrębie szerszej rodziny. Dodatkowo, jako że ruchliwość społeczna była przed wojną o wiele mniejsza niż w dzisiejszym świecie, szansa na poznanie kogoś z dalekich stron była mniejsza niż na poślubienie osoby, z którą jesteśmy – choćby w niewielkim stopniu – połączeni wspólnym pochodzeniem. Większa dzietność, a zatem i liczniejsze kuzynostwo wiązało się również z tym, że nie ze wszystkimi kuzynami nasi przodkowie mieli bliskie, rodzinne relacje – łatwiej więc było „zobaczyć” w dalszym krewnym „materiał” na życiowego partnera. Można więc powiedzieć, że pod względem postrzegania romantyczno-seksualnych relacji między kuzynostwem jesteśmy dziś o wiele bardziej pruderyjni, co ma związek z naszym stylem życia i zmianami w zakresie funkcjonowania rodzin. W dorosłym życiu mało kto myśli „na poważnie” o związaniu się z kuzynem bądź kuzynką. Nie znaczy to jednak, że takie związki nie mają dziś miejsca – i że brat czy siostra cioteczni (bądź dalsi krewni) nie stają się czasem małżonkami.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 48/2024, na stronie dostępna od 26.12.2024