Nasz zachodni sąsiad, jak wynika z jego oficjalnej nazwy, nie jest krajem politycznie scentralizowanym. Federację tworzy szesnaście krajów związkowych (z niemieckiego: landów), w tym trzy wydzielone miasta: Berlin, Brema i Hamburg. Wszystkie one posiadają niemałą, także finansów, autonomię. W każdym funkcjonują rządy krajowe. Są one wyłaniane w organizowanych co pięć lat (w Bawarii co cztery) wyborach powszechnych.
Przez wiele powojennych dziesięcioleci rywalizację toczyły między sobą z jednej strony chadecka CDU wraz z siostrzaną bawarską CSU, a z drugiej kierująca się bardziej lewicowymi kryteriami socjaldemokratyczna SPD. Z czasem jednak sytuacja uległa zmianie. Było to efektem pojawiania się na niemieckiej scenie politycznej nowych ugrupowań. Większość z nich już nie istnieje bądź straciła na znaczeniu. Trwałe miejsce utrzymuje jedynie powstała w 1980 r. ekologiczna partia Zielonych (Die Grünen). W wyniku połączenia z koalicją antysystemowych ruchów obywatelskich w byłej NRD przyjęła nazwę Sojusz 90/Zieloni (Bündnis 90/Die Grünen). Sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Podatny grunt
W 2013 r. na niemieckiej scenie politycznej pojawiło się nowe ugrupowanie: Alternatywa dla Niemiec (Alternative für Deutschland). W stosunkowo krótkim czasie osiągnęło ono sukces, którego chyba nie spodziewali się nawet jego założyciele. Już cztery lata później, w kolejnych wyborach do Bundestagu, na kandydatów tej partii zagłosowało 12,6 proc. wyborców. Partia dała się przede wszystkim poznać jako ugrupowanie antyimigracyjne. „To uchodźcy nas stworzyli” – przyznał krótko przed wyborami ówczesny wiceprzewodniczący AfD Alexander Gauland. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna kraju i towarzysząca temu obawa o utrzymanie dotychczasowego standardu życia, strach przed utratą pracy i niedomogi systemu świadczeń socjalnych sprawiły, że antyimigracyjne nastroje nie tylko się utrzymują, lecz nabierają na sile. Niezbyt jasne jest stanowisko AfD wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Najchętniej widzieliby oni zakończenie działań wojskowych i, co szczególnie często podkreślają, wycofanie się Niemiec z wielomilionowego wsparcia dla Kijowa. W wielu zaś publicznych wystąpieniach pobrzmiewają w dalszym ciągu wyraźnie nacjonalistyczne i antysemickie tony. Trudno się także dopatrzeć jednoznacznego potępienia hitlerowskich zbrodni. Może więc dziwić, że partia ta w dalszym ciągu jest popularna wśród niemałej grupy niemieckiego elektoratu. W 2021 r., w czasie ostatnich wyborów do niemieckiego parlamentu, co dziesiąty wyborca oddał głos na kandydata AfD. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że w porównaniu z wyborami z 2017 r. jest to spadek wynoszący 2,6 punktu procentowego. Jednak jedynie w dwóch krajach związkowych (w leżącym na północy Szlezwiku-Holsztynie i w Bremie) AfD nie uzyskała wymaganych pięciu procent i tym samym nie ma tam swoich przedstawicieli.
Niemalże od początku Alternatywa dla Niemiec cieszyła się szczególną popularnością na terenach dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Mimo ponad 30 lat, jakie upłynęły od zjednoczenia dwóch państw niemieckich, znaczna część mieszkańców wschodnich krajów federacji czuje się do dziś obywatelami drugiej kategorii. Trudno im zaakceptować, że przybywający cudzoziemcy traktowani są przychylnie, że państwo zapewnia im w miarę dostatnie życie, niczego w zamian nie oczekując. Na nic zdają się argumenty niemieckich ekonomistów, podkreślających wkład cudzoziemców w tworzenie dobrobytu niemieckiego państwa. Tego po prostu nie widać. Sfrustrowani mieszkańcy dawnej NRD z nieukrywanym niezadowoleniem zwracają jedynie uwagę na wałęsających się po ich miastach dobrze odżywionych i niepracujących „różnych kolorowych”. Każdy z nich, jak mówią, trzyma w ręku najnowszy model telefonu komórkowego. Na podatny grunt trafiają więc tu głoszone przez polityków AfD postulaty, zmierzające do ograniczenia hojności niemieckiego systemu świadczeń socjalnych kierowanych w kierunku nie-Niemców. Nie tak dawno bowiem współprzewodniczący ugrupowania Tino Chrupalla wyraził przekonanie, że utrzymująca się migracja jest „matką wszystkich problemów”. Jego zdaniem przybywającym najczęściej z Afryki i krajów Bliskiego Wschodu uciekinierom winny przysługiwać: chleb, mydło i łóżko. Osoby zaś niespełniające warunków pozwalających na otrzymanie azylu winny zostać bezzwłocznie wydalone z kraju. Głosy takie nie pozostają bez echa. We wszystkich pięciu krajach leżących na terenach dawnej NRD odsetek głosów oddanych na AfD wyrażał się liczbą dwucyfrową, przy czym jedynie w Meklemburgii-Pomorzu Przednim nie przekraczał 20 proc. Dla terenów „starej” Republiki Federalnej te wskaźniki były wyraźnie niższe.
Kościelna reakcja
W tym kontekście nie może dziwić, że mimo upalnego lata z dużym niepokojem śledzono kampanię wyborczą w trzech krajach na terenie dawnej NRD, w których odbyć się miały wybory do krajowych parlamentów (Landtagów). I tak 1 września swoje głosy na posłów do krajowego parlamentu oddali mieszkańcy Turyngii i Saksonii, a trzy tygodnie później Brandenburgii.
W poprzedzającym te wybory okresie w bardzo aktywny sposób w kampanię włączyły się obydwa największe niemieckie Kościoły. Po raz pierwszy wspólny dokument w tej sprawie opublikowali biskupi diecezji, które w części lub w całości rozciągają się terenach nowych krajów federacji. W oświadczeniu tym czytamy: „Z troską obserwujemy rozwój wydarzeń w naszym kraju. Zakwestionowane i zlekceważone zostały zarówno demokratyczne procesy, jak i instytucje. Coraz częściej na salonach reprezentowane są populistyczne, radykalnie prawicowe i antysemickie stanowiska. Nieufność, nienawiść i nagonka prowadzą do dezintegracji społeczeństwa. Okropność wojen światowych i okrucieństwa nazistowskiego reżimu nauczyły nas, że szacunek dla nienaruszalnej godności człowieka winien być najważniejszą wytyczną jakiejkolwiek działalności państwa. Partie kwestionujące tę zasadę nie mogą być traktowane jako alternatywa. Głosując, pamiętajcie o chrześcijańskich korzeniach naszego społeczeństwa, o prawach człowieka, o równości człowieka we wszystkich fazach jego życia, o wartościach demokracji, o społecznym państwie prawnym”.
W identycznym duchu jednogłośnie wypowiedziała się Konferencja Biskupów Niemieckich. W dokumencie zatytułowanym Narodowy nacjonalizm i chrześcijaństwo są nie do pogodzenia biskupi zaznaczyli, że nie widzą możliwości, aby osoby przyznające się do sympatii względem Alternatywy dla Niemiec, czy też głosujące na to ugrupowanie, mogły znaleźć zatrudnienie w instytucjach kościelnych – nawet w charakterze wolontariuszy. To ważne oświadczenie, bo tak Kościół katolicki, jak i ewangelicki należą w Niemczech do największych pracodawców.
Uwadze niemieckiej opinii publicznej nie umknęła decyzja synodu Kościoła Ewangelickiego Berlina-Brandenburgii i śląskich Górnych Łużyc. Władze tej wspólnoty jasno określiły AfD jako należącą do tych sił, które pozostając w nieświętym przymierzu z prawicową ekstremą, aktywnie zwalczają demokrację jak i państwo prawa. Synod poszedł krok dalej. Prawa do zarządzania parafią pozbawiono pastora, który z listy tej partii kandydował do magistratu jednego z tamtejszych miast. Uznano, że jego decyzji w żaden sposób nie da się pogodzić z poglądami i zasadami Kościoła ewangelickiego. Jeden z kościołów ewangelickich prowadził akcję pod hasłem: „Nasz krzyż nie ma haków”. To nawiązanie do hitlerowskiej swastyki (po niemiecku to Hakenkreuz, czyli właśnie krzyż z hakami).
Spoglądając na pozycję obydwu Kościołów w niemieckim społeczeństwie, można chyba wyrazić przekonanie, że tego typu działania są bardziej słyszalne niż te przekazywane z ambony. Te ostatnie mało kto słyszy. Na terenie diecezji Magdeburg, Drezno-Miśnia czy Görlitz do Kościoła katolickiego należy jedynie 3–4 proc. mieszkańców. Odsetek protestantów we wschodnich krajach federacji jest zdecydowanie wyższy – waha się on od 9 do 16 proc. Mając jednak na uwadze, że nie wszyscy uczestniczą w niedzielnej liturgii, nie może dziwić, że do większości z nich nie docierają kierowane z ambony słowa pastorów.
Wzrost poparcia
Potwierdzeniem tego zdają się wyniki ostatnich wyborów do krajowych parlamentów. W Turyngii, Saksonii i w Brandenburgii AfD zanotowała wzrost odsetka oddanych głosów. Niemalże co trzeci obywatel zdecydował się oddać swój głos na to ugrupowanie, a w Turyngii partia ta zajęła nawet pierwsze miejsce. Jako że pozostałe partie polityczne odżegnują się od jakiejkolwiek współpracy z tym ekstremalnie prawicowym ugrupowaniem, może się okazać, że niezbędne okaże się zorganizowanie ponownych wyborów na poziome poszczególnych krajów.
Tak czy inaczej, za rok Niemcy wybierać będą nowy parlament. O miejsce w Bundestagu ubiegać się będą także kandydaci AfD. Jak na razie także na poziomie federalnym żadna z niemieckich partii nie chce wchodzić z nimi w koalicję.
---
Zmiany zachodzące w ostatnich latach na niemieckiej scenie politycznej nie są bynajmniej czymś wyjątkowym. Przesunięcie w prawo widać także w innych krajach Starego Kontynentu. Rzadko niestety słychać zdecydowaną reakcję hierarchii tamtejszych Kościołów. Oby nie zdecydowano się na nią za późno.