Czasy, w których dostawcy poczty należeli do największych przedsiębiorstw w kraju, raczej już nie powrócą. Cyfryzacja zmienia sposoby komunikowania się obywateli z urzędami, a papier odchodzi do lamusa. Zamiast pocztówek z wakacji ludzie wysyłają bliskim zdjęcia komunikatorem lub co najwyżej MMS-em. Nadzieją dla Poczty Polskiej mogłaby być gruntowna zmiana specyfiki jej działalności.
Trzy długi
Od marca tego roku nowym prezesem Poczty Polskiej jest Sebastian Mikosz, znany menedżer związany z Platformą Obywatelską. W czasach rządów PO–PSL był prezesem PLL LOT, które zamierzał sprywatyzować, gdyż nie widział szans dla naszego narodowego przewoźnika w konkurencji z największymi liniami lotniczymi świata. Mikosz odszedł ze stanowiska w 2015 r., gdy prywatyzacja LOT-u została jednak wstrzymana. Nie wróży więc to dobrze Poczcie – PLL LOT miał jednak znacznie lepsze podstawy finansowe, a dzisiaj stoi pewnie na nogach. Mimo to obecny prezes Poczty chciał LOT sprzedać. Wobec Poczty może być jeszcze bardziej surowy.
Zresztą Mikosz nawet tego nie ukrywa. W rozmowie z PAP, zapytany, w jakiej formie jest przejmowane przez niego przedsiębiorstwo, odpowiedział, że „w stanie śmierci klinicznej”. Mikosz stwierdził także, że Poczta ma „same długi”, przy czym użył tego sformułowania w bardzo szerokim rozumieniu. Wymienił trzy główne długi, które są kulą u nogi polskiego operatora powszechnych usług pocztowych.
Pierwszy to „dług kurierski”, czyli słaba pozycja Poczty w najszybciej rozwijającym się segmencie usług logistycznych, jakim są przesyłki kurierskie. Co gorsza, Poczta będzie miała ogromny problem z nadrobieniem strat, gdyż wymagałoby to ogromnych inwestycji w infrastrukturę do dostarczania paczek. A to wymagałoby nie tylko pieniędzy, ale też czasu – a tego ostatniego Poczta nie ma.
Drugi dług ma charakter technologiczny. Poczta nie inwestowała w systemy komputerowe, przez co stała się „skansenem informatycznym” – „firmą, która funkcjonuje chyba w oparciu o najstarsze dostępne systemy”. W rezultacie Poczta nie może tak sprawnie obsługiwać klientów cyfrowych, co konkurencja. Żeby nadrobić zapóźnienia w segmencie e-commerce, Poczta musi kupić „23 tys. komputerów, zainstalować zupełnie nowe serwery, nowe oprogramowanie”. Ich brak utrudnia również obsługę klientów tradycyjnych, gdyż zapóźnione są także system okienkowy oraz zarządzanie logistyką.
Ostatnim jest dług intelektualny. W ostatnich latach Poczta wyraźnie traciła udziały w rynku, tymczasem nikt nie sformułował odpowiedniej strategii na nowe czasy. Poprzedni zarząd, według Mikosza, nie zauważył, że „rynek nam ucieka”. Trudno się nie zgodzić, pytanie tylko, czy Mikosz sam ma jakiś pomysł na Pocztę. Pierwsze jego działania na nic takiego nie wskazują.
2 tys.
o tyle w ciągu dekady spadła liczba placówek pocztowych. Dziś jest ich niecałe 7 tys.
Uciekający rynek
Ogólny obraz spółki przedstawiony przez Mikosza jest zasadniczo prawdziwy. Potwierdza to chociażby „Raport o stanie rynku pocztowego w 2022 roku” Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Pod względem samego wolumenu przesyłki listowe, w których dominuje Poczta, wciąż były jeszcze minimalnie największą kategorią usług rynku pocztowego. Przesłano 896 mln listów, a przesyłek kurierskich 894 mln. Udziały w rynku obu kategorii były niemal identyczne i wyniosły w zaokrągleniu po 46 proc. Problem w tym, że przesyłki listowe się zwijają, a kurierskie rosną jak na drożdżach. W porównaniu do 2021 r. wolumen listów spadł o ponad 8 proc., a przesyłek kurierskich wzrósł o 15 proc. Jeszcze w 2021 r. wolumen listów był wyższy od drugiej największej kategorii usług pocztowych aż o 200 mln. Co gorsza, zupełnie nieistotne są już tradycyjne przesyłki odbierane na poczcie. W 2022 r. przesłano ich niecałe 28 mln, co oznaczało spadek o 5 proc. rok do roku.
Dla wyników finansowych spółki wolumen nie ma jednak żadnego znaczenia – on jest istotny z punktu widzenia analitycznego. Dużo ważniejsza jest wartość świadczonych usług, a w tym przypadku przesyłki kurierskie miażdżą konkurencję. W 2022 r. osiągnęły one wartość 9,6 mld złotych, co oznaczało wzrost o 17 proc. Przesyłki listowe także się poprawiły o 3,6 proc., jednak była to zmiana czysto inflacyjna. Ich wartość sięgnęła 3,6 mld zł. Pod tym względem przesyłki kurierskie odpowiadały za dokładnie dwie trzecie rynku, a listy za jedną czwartą.
Oczywiście Poczta Polska również zajmuje się usługami kurierskimi, jednak pod tym względem jej pozycja jest słabiutka. Pod względem samego wolumenu jest jeszcze na podium – za InPostem oraz DPD. Znacznie gorzej jest w odniesieniu do przychodów, gdzie Poczta znajduje się na szóstym miejscu, wyprzedzając jedynie DHL. Według Mikosza obecnie jest już na siódmym, czyli właściwie ostatnim wśród liczących się podmiotów w tej branży.
Tak duża różnica pozycji Poczty między wolumenem a przychodami oznacza jednak, że państwowy operator przeciętnie otrzymuje znacznie mniejsze wynagrodzenie za jedną przesyłkę. Jest więc pole do podniesienia ceny lub dostarczania bardziej wartościowych przesyłek – np. większych lub szybszych. Komercyjni dostawcy świadczą szeroki zakres usług, czasem też z możliwością odebrania przesyłki jeszcze w ten sam dzień. Poczta nie ma takich możliwości, ale teoretycznie mogłaby mieć.
Poczta jest monopolistą w świadczeniu usług powszechnych – mowa przede wszystkim o dostarczaniu pism urzędowych i różnego rodzaju wezwań. Poza tym mowa o obsłudze skrzynek pocztowych czy dostarczaniu paczek do 20 kg tam, gdzie nie dociera kurier. Problem w tym, że postępująca cyfryzacja państwa szybko zawęża ten segment. Dodatkowo pandemia przyspieszyła odchodzenie od papieru w rutynowych działaniach urzędowych – składaniu wniosków, podpisywaniu oświadczeń czy odbieraniu odpowiedzi. W latach 2019–2022 wolumen przesyłek w ramach usług powszechnych spadł z 577 mln do 433 mln sztuk, czyli o jedną czwartą. Poza tym ten rodzaj usług przynosi znacznie mniejsze pieniądze – przychody za dostarczanie listów wchodzących w zakres usług powszechnych wyniosły w 2022 r. 1,1 mld zł. Dziewięć razy mniej niż przesyłki kurierskie.
Zwijanie zamiast rozwiązania
Obecny zarząd nie zamierza jednak rozwijać działalności, tylko zwijać ją tam, gdzie się nie opłaca. Mowa przede wszystkim o ograniczeniu funkcjonowania placówek. Chodzi o zamykanie ich w soboty na prowincji, ograniczanie liczby okienek i zmniejszanie godzin pracy. Oczywiście niektóre placówki będą po prostu likwidowane, jak słynna placówka na ul. Pocztowej w ścisłym centrum Katowic. W ciągu dekady liczba placówek pocztowych spadła o niemal 2 tys., a obecnie jest ich niecałe 7 tys.
Przede wszystkim jednak zapowiada się masowa likwidacja miejsc pracy. Zarząd Poczty poinformował o planowanym wygaszeniu 5 tys. etatów, jednak według związków zawodowych liczba faktycznie zwolnionych osób będzie dwukrotnie wyższa. Według apelu pocztowej Solidarności do prezydenta Andrzeja Dudy, zwolnienia obejmą 10 tys. pracowników, co ma być pierwszym krokiem ku całkowitej likwidacji spółki. Według związkowców likwidacja 10 tys. etatów uniemożliwi Poczcie nawet świadczenie usług podstawowych. W takiej sytuacji rząd bez żalu pozbędzie się narodowego operatora.
Co w takim razie z usługami powszechnymi? Mieliśmy już przedsmak w końcówce rządów PO–PSL, gdy przetarg na dostarczanie pism sądowych wygrał InPost, a w rezultacie ludzie odbierali je w sklepach mięsnych lub warzywniakach. Firmy kurierskie mają świetną infrastrukturę w miastach, ale na prowincji wręcz przeciwnie, więc korzystałyby pewnie z czego się da. Państwo znów zostawi mieszkańców prowincji samych sobie, ale za to będzie taniej. Bardzo słaby interes.
---
Sto lat tradycji
Historia rolnictwa ekologicznego ma już sto lat. Za jego początek uważa się przeprowadzony w czerwcu 1924 r. w Kobierzycach koło Wrocławia międzynarodowy „Kurs rolniczy”. Wprowadzenie po I wojnie światowej nawozów sztucznych zainspirowało grupę naukowców i właścicieli dużych gospodarstw rolnych do przemyśleń nad przyszłością rolnictwa zgodnego z rytmami przyrodniczymi. „Kurs rolniczy” przeprowadzony przez Rudolfa Steinera uważa się za początek rolnictwa biodynamicznego, które rozwinęło się na całym świecie i było prekursorem rolnictwa ekologicznego. Idea ta rozprzestrzeniła się także w Polsce, a jednym z najbardziej znanych gospodarstw biodynamicznych w okresie międzywojennym było gospodarstwo Stanisława Karłowskiego w Szelejewie w Wielkopolsce.
Karłowski w 1920 r. został właścicielem majątku Szelejewo. Stworzył tam pierwsze polskie gospodarstwo biodynamiczne (nazywane wówczas biologiczno-dynamicznym) wielokrotnie nagradzane w polskich i zagranicznych konkursach rolniczych. Gospodarstwo liczyło 1764 ha i było w całości prowadzone zgodnie z metodą biodynamiczną stworzoną przez Rudolfa Steinera i rozwijaną w Szwajcarii i w Niemczech. Do stosowania metody biodynamicznej i specjalnych technik przygotowywania naturalnych nawozów Karłowski zachęcał w „Poradniku Gospodarskim”.