Pojazdy rolnicze wyjechały na drogi tym razem nie z powodu żniw, ale protestów. Rolnicy zablokowali drogi w części województw, by pod sztandarem AgroUnii zaprotestować przeciw fatalnej ich zdaniem sytuacji w polskim rolnictwie.
Obraz wyłaniający się z ich opowieści jest bardzo smutny. Gospodarstwa rolne zwijają się jedno po drugim, a samych rolników jest coraz mniej. Na wsi większość z nich nie utrzymuje się już z pracy na roli, lecz ze zwykłej pracy zarobkowej, tak jak mieszkańcy miast. Producenci rolni muszą sprzedawać swoje produkty po bardzo niskich cenach, a te w sklepach są wielokrotnie wyższe, gdyż większość marży zgarniają pośrednicy i wielkie sieci detaliczne. Rynek produktów rolnych stał się zoligopolizowany – dominuje na nim kilka sieci handlowych, które twardo dyktują swoje warunki, szantażując lokalnych dostawców konkurencją z zagranicy. Na polskich stołach zaczynają dominować artykuły spożywcze z zagranicy, a te polskie są utylizowane.
Co w takim razie zrobić? Niestety tego akurat rolnicy z AgroUnii nie tłumaczą.
Niejasne postulaty
Choć protesty były zorganizowane w całym kraju, to były one na tyle rozproszone, że nie skończyły się jakimś paraliżem. Trwały dwa dni, 24 i 25 sierpnia, przy czym w części miejsc utrudnienia występowały tylko we wtorek lub środę. Wyróżniała się na tym tle Wielkopolska, w której zablokowano kilka odcinków dróg krajowych. W kujawsko-pomorskim zablokowano dwa miejsca, m.in. skrzyżowanie na drodze krajowej nr 15. Blokowano również drogi w Małopolsce, na Podkarpaciu oraz w województwach lubelskim i łódzkim. Liczba protestujących również nie powalała. Na blokadach gromadziło się zwykle kilkadziesiąt lub kilkanaście osób. Do niezbyt dużej liczby protestujących odniósł się główny organizator akcji, czyli Michał Kołodziejczak w rozmowie z Onetem. Według niego protesty są mniej liczne niż w czasach Andrzeja Leppera, gdyż rolników z każdym rokiem jest mniej. Tak więc siłą rzeczy akcje organizowane przez AgroUnię przyciągają mniej ludzi niż te z czasów aktywności Samoobrony, jednak, jak zapewnił, będą one równie dotkliwe.
Sam Michał Kołodziejczak jest rolnikiem z branży ziemniaczanej. Zresztą poprzedniczką AgroUnii była Unia Warzywno-Ziemniaczana, łącząca rolników nagłaśniających coraz mniejszą opłacalność uprawy warzyw. Swego czasu Kołodziejczak był radnym z listy PiS-u, lecz obecnie stał się zagorzałym przeciwnikiem polityki rządu (jednym z wiodących postulatów AgroUnii jest zresztą dymisja ministra rolnictwa Grzegorza Pudy). Według Kołodziejczaka koszty uprawy warzyw rosną nieustannie, a ceny nawozów i środków ochrony roślin wzrosły w ostatnim czasie o połowę. W rozmowie z Onetem stwierdził, że codziennie z Polski znika 250 gospodarstw rolnych, gdyż rolnicy po prostu rezygnują z tego rodzaju działalności. Oznaczałoby to, że co roku znika 91 tys. gospodarstw. Faktycznie liczba gospodarstw rolnych w Polsce spada, chociaż chyba nie aż w tak szybkim tempie, jak przekonuje Kołodziejczak. Według GUS obecnie jest 1,3 mln gospodarstw rolnych, a ich liczba spadła w ciągu dekady o 190 tys.
Problemem AgroUnii są przede wszystkim bardzo niesprecyzowane postulaty. Właściwie trudno powiedzieć, czego współpracownicy Kołodziejczaka się domagają. Postulaty AgroUnii są nie tylko bardzo ogólne, ale często wręcz niejasne. Pod koniec zeszłego roku opublikowano „piątkę AgroUnii” – punktem pierwszym była „odpowiedzialność rządu za własne błędy”, a punktem piątym „zdrowa konkurencja na rynku”. To oczywiście generalnie słuszne postulaty, tylko że do niczego konkretnego nie prowadzą. Obecnie jedynym konkretem, jaki słyszymy z ust lidera ugrupowania, jest żądanie spotkania się z premierem – i tylko z nim. Na tym spotkaniu AgroUnia chce przedstawić bliżej niesprecyzowane 21 postulatów. Spośród nich najczęściej przewija się żądanie, by w sklepach w Polsce było co najmniej 70 proc. polskich produktów spożywczych. To jest przynajmniej pomysł przejrzysty i zrozumiały. Problem w tym, że nie do zrealizowania, gdyż w państwach członkowskich Unii Europejskiej nie można wprowadzać przepisów dyskryminujących produkty z innych krajów unijnych.
Miliony złotych zaległości
Mimo wszystko problemy rolników, na które zwracają uwagę członkowie AgroUnii, nie są wydumane. Szczególnie w zakresie relacji handlowych między dostawcami a dystrybutorami i sprzedawcami. Ci ostatni mają potężną przewagę, więc oczekują bardzo niskich cen. Większość sieci handlowych korzysta z usług pośredników, nie kupując bezpośrednio od rolników, a pośrednicy sami nakładają własną marżę. Według Kołodziejczaka ziemniaki w skupie kosztują 30 groszy za kilogram, tymczasem w sklepie nawet 3 złote. Pośrednicy mający umowy z sieciami chcą kupować produkty jak najtaniej, a jeśli im się to nie uda w kraju, szukają alternatywy za granicą. Te importowane produkty bywają sprzedawane w Polsce jako rodzime, chociaż takimi nie są. Kołodziejczak podaje przykład holenderskiej marchewki, która po drodze została przepakowana i oznaczona jako polska. W ten sposób konsumenci, którzy cenią produkty z Polski, są wprowadzani w błąd.
W 2019 r. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) przyjrzał się cenom, po których rolnicy sprzedają swoje produkty wielkim sieciom i innym sklepom. Faktycznie rolnicy otrzymują niewielką część końcowej ceny płaconej przez klienta w sklepie, chociaż nie zawsze. Przykładowo ze sprzedaży malin do rolników trafiało między 27 a 58 proc. ceny sklepowej. Podobne widełki występowały w przypadku wiśni. W niektórych przeanalizowanych punktach ze sprzedaży cebuli rolnicy otrzymywali ledwie 19 proc. ceny, natomiast w przypadku ziemniaków najniższy udział producenta wyniósł jedną czwartą. Zadziwiająco dużo końcowej ceny trafiało do pośredników, którzy w niektórych przypadkach zgarniali większą część ceny niż sklepy. W przypadku ziemniaków czasem nawet ponad połowę. UOKiK zaznaczył, że choć przypadki, w których rolnik dostaje jedynie kilkanaście procent, są skrajne, ale jednak występują.
Problemem są również płatności. Zgodnie z ustawą czas na uregulowanie płatności w handlu nie powinien przekraczać 60 dni. W wielu przypadkach rolnicy czekają jednak dłużej. Tak było chociażby w przypadku hipermarketów Real, które pod koniec 2019 r. przejął Auchan. Największe opóźnienia Reala wobec dostawców wynosiły nawet 170 dni. W zeszłym roku UOKiK przeanalizował dane o płatnościach w 96 największych podmiotach w branży handlowej i spożywczej. Kwota zaległości była olbrzymia i wyniosła miliard złotych. Największymi dłużnikami były wielkie sieci handlowe, które przecież mają też najwięcej pieniędzy. Wykorzystywały jednak swoją przewagę negocjacyjną do odwlekania płatności, co oczywiście wpędza rolników w tarapaty. Dzięki interwencji UOKiK 20 podmiotów w całości uregulowało zobowiązania, a kolejnych 37 w części. W sumie spłacono 15 tys. faktur na kwotę 400 mln zł. Tak więc nawet po interwencji UOKiK kontrahenci rolników zalegają z kilkuset milionami złotych. Zaległości w płatnościach nie pozwalają rozsądnie planować produkcji rolnej, która wymaga nieustannego ponoszenia kosztów.
Przemiany rolnictwa i wsi
Rolnicy narzekają także na politykę państwa względem walki z ASF, czyli afrykańskim pomorem świń. Obecnie epidemia w największym stopniu rozwija się w województwie lubuskim, w którym zdecydowana większość gmin należy do strefy zagrożenia. Epidemia rozwija się także na Podlasiu, Lubelszczyźnie oraz Podkarpaciu. Rolnicy, którym służby weterynaryjne nakażą zabicie co najmniej 30 proc. stada, mogą ubiegać się o odszkodowanie wynoszące 80 proc. poniesionych w związku z tym kosztów kwalifikowanych. Mogą też wnioskować o dofinansowanie restrukturyzacji gospodarstw rolnych, jeśli zamierzają odejść od hodowli świń. Kwota dotacji to od 60 do 100 tys. zł, zależnie od wielkości gospodarstwa. Właśnie z tego powodu znikają producenci wieprzowiny, na co regularnie wskazuje Kołodziejczak. Według Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) pogłowie trzody chlewnej w Polsce to już tylko 10 mln sztuk, a więc 11 proc. mniej niż rok temu. Liczba stad zmniejszyła się nawet o jedną piątą.
Właśnie na nieskuteczną walkę rządu z ASF oraz ptasią grypą zwracali uwagę rolnicy protestujący w Wielkopolsce, blokując drogi krajowe numer 11 i 25. Według nich brakuje pieniędzy na odszkodowania, z czym jednak nie zgodził się w rozmowie z PAP Wielkopolski Wojewódzki Lekarz Weterynarii. Według Andrzeja Żarneckiego w Wielkopolsce wypłacono niemal 100 mln złotych na odszkodowania, a kolejne 8 mln zł przeznaczono na odstrzał dzików, które roznoszą chorobę. Służby weterynaryjne prowadzą też regularne badania padłych dzików, w tym celu zakupiono też chłodnie dla kół łowieckich. Według Żarneckiego w walce z ASF kluczowa jest bioasekuracja, której zasady muszą przestrzegać sami rolnicy. – Trzeba wiedzieć, że wirusa do chlewni nie wniesie dzik, tylko rolnik. Dlatego rolnicy np. nie powinni polować czy zbierać grzybów i powinni zwracać uwagę na to, kto wchodzi do chlewni i pracuje przy zwierzętach – stwierdził Żarnecki w rozmowie z PAP.
Faktem jest także, że rolnictwo jest ze wsi wypierane. Według Powszechnego Spisu Rolnego z zeszłego roku zaledwie jedna trzecia gospodarstw domowych, w których jest przynajmniej jeden rolnik, uzyskuje większość swoich dochodów z roli. Kolejna jedna trzecia utrzymuje się przede wszystkim z pracy najemnej, poza tym z emerytur lub pozarolniczej działalności gospodarczej. Pod względem aktywności zawodowej wieś upodabnia się zatem do miasta, gdyż dla drobnych gospodarstw rolnictwo staje się nieopłacalne. Od ostatniego spisu, czyli w ciągu dekady, liczba gospodarstw o powierzchni rolnej do 15 hektarów spadła o 16 proc. O 6 proc. wzrosła za to liczba gospodarstw powyżej 15 ha. To z jednej strony trend pozytywny, gdyż, jak wskazuje często unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski, głównym problemem w Polsce jest jego rozdrobnienie. Z drugiej jednak strony coraz więcej drobnych rolników rezygnuje z tego rodzaju działalności. Rolnictwo staje się więc coraz bardziej przemysłowe. Nie jest więc prawdą, jak przekonuje Kołodziejczak, że polskie rolnictwo jest zaorane. Ono po prostu zmienia swój charakter.
Luki w Polskim Ładzie
Rządzący w ramach „Polskiego Ładu” zapowiedzieli szereg zmian, które mają ułatwić życie rolnikom. Mowa m.in. o wyższych zwrotach akcyzy za paliwo czy uwolnieniu rynku handlu detalicznego, który umożliwi im sprzedaż ich produktów nie tylko na terenie danego województwa, ale też w całym kraju. Rządzący chcą też pomagać rolnikom w sprzedaży zagranicznej, tworząc centra eksportu ułatwiające producentom z Polski znalezienie klientów w Chinach, Indiach, USA i Kanadzie. Uproszczona ma zostać także kwestia dziedziczenia gospodarstw rolnych, a przechodzący na emeryturę rolnicy nie będą musieli zbywać swoich gospodarstw. Mają powstać także zachęty do łączenia się producentów rolnych w spółdzielnie, co dobrze funkcjonuje na zachodzie Europy. Uruchomiony ma zostać też nowy system gwarancji dochodów rolników, dzięki czemu byliby ubezpieczeni na wypadek nieprzewidzianych kryzysów, wywołanych suszą albo chorobami.
Niestety rolnicy z AgroUnii nie odebrali „Polskiego Ładu” pozytywnie. Według nich zupełnie nie odpowiada on na wskazywane przez nich problemy wsi. Po prezentacji „Polskiego Ładu” Kołodziejczak wskazał między innymi, że pominięto kwestię dominacji korporacji w łańcuchu dostaw oraz wyrównanie unijnych dopłat rolniczych w Polsce do poziomu Europy Zachodniej. W nadchodzącym czasie możemy się więc spodziewać kolejnych protestów stowarzyszenia, które zapewne nie będą wielkie, ale czasem bardzo dotkliwe.