W ostatnich latach postrzeganie rolników w oczach opinii społecznej znacznie się poprawiło. Według danych z 2013 r. niemal 70 proc. badanych twierdziło, że rolnik cieszy się dużym poważaniem, podczas gdy w 1999 r. prestiż tego zawodu doceniało jedynie 36 proc. Wpływ na wizerunek rolników miały zmiany, jakie w ostatniej dekadzie zaszły na polskiej wsi.
Wsparcie z Brukseli
Motorem napędowym przemian było wstąpienie Polski do Unii Europejskiej. Mimo że środowiska wiejskie były jednymi z tych, które najgłośniej i najbardziej obawiały się akcesji do Wspólnoty, to jednak twarde dane pokazują, że to właśnie rolnicy najbardziej skorzystali na członkostwie w UE. Z pieniędzy, jakie Polska otrzymała z budżetu unijnego w latach 2004–2013, jedna trzecia została przekazana polskiej wsi i rolnictwu. W sumie było to blisko 30 mld euro. Do 2014 r. rolnicy otrzymali łącznie ponad 200 mld zł, wliczając w to pomoc unijną oraz środki krajowe. Duża część tych funduszy to oczywiście dopłaty bezpośrednie. Ich wysokość zależy jednak od rozmiarów danego gospodarstwa, bowiem przyznaje się je za każdy posiadany hektar. Nie jest więc tak, że gigantyczny strumień pieniędzy z Brukseli spływa na każdego polskiego farmera. Ponad 70 proc. z blisko 1,5 mln gospodarstw rolnych dysponuje bowiem powierzchnią nieprzekraczającą 10 ha. Jednak niezależnie od wielkości gospodarstwa, pieniądze z unijnej kasy poprawiły sytuację rolników, a przede wszystkim stworzyły przed nimi dużo większe możliwości. Pozwoliły też łatwiej poruszać się po zjednoczonej Europie w ramach Wspólnej Polityki Rolnej.
Embargo i dziki
Jednak uczestnictwo we wspólnym europejskim rynku przyniosło za sobą nie tylko korzyści. Widać to choćby na przykładzie embarga, jakie Rosja nałożyła w ubiegłym roku na produkty rolne pochodzące z krajów UE. Była to odpowiedź Rosji na unijne sankcje nałożone na nią w wyniku konfliktu na wschodzie Ukrainy. Skutki najbardziej odczuli polscy producenci jabłek, ale embargiem objęte zostały także inne owoce i warzywa oraz wieprzowina, wołowina, drób, ryby, mleko i jego przetwory. Straty producentów, a więc także rolników, tylko w jednym kwartale sięgnąć miały 500 mln euro. Sytuacja polskich hodowców nie jest łatwa także z powodu wykrycia na terenie Polski wirusa ASF (afrykański pomór świń) u dzików. W związku z zakazem odstrzału tych zwierząt rolnicy nie mogli bronić się przed szkodami jakie wyrządzały one w uprawach. Problem dotyczy głównie województwa podlaskiego i upraw kukurydzy, ale nie tylko. Straty spowodowane tam przez dziki szacuje się na ok. 7 mln zł.
Kłopoty rolników nie kończą się jednak na rosyjskim embargu czy szkodach w uprawach. Problemem są także kwoty mleczne, a w zasadzie kary za ich przekroczenie. Czym są kwoty mleczne? To mechanizm niemający nic wspólnego z wolnym rynkiem. Przeciwnie, jest ingerencją w rynek mleczny, dającą jednak producentom określone korzyści. Kwoty mleczne to limity nakładane na państwa i producentów, dotyczące ilości wyprodukowanego mleka, które będzie można sprzedać po gwarantowanej cenie. W tym roku kwoty mleczne mają zostać zlikwidowane, a rynek mleka będzie zliberalizowany. Tyle że za wyprodukowaną wcześniej nadwyżkę trzeba będzie… zapłacić kary.
Czego chcą rolnicy?
Ograniczenie eksportu sprawiło, że na rynku wewnętrznym pojawiła się nadwyżka. Ta sprawia, że ceny, za które rolnicy mogą sprzedać swoje produkty, nie są wysokie, co z kolei powoduje, że produkcja rolna staje się nieopłacalna. Rolnicy, którzy sporo zainwestowali w swoje gospodarstwa i maszyny (często wzięte na kredyt), teraz zamiast zysku, muszą walczyć o to, żeby zwróciły im się poniesione nakłady. Postulaty protestujących rolników to przede wszystkim wypłata rekompensat za szkody spowodowane przez dziki, podjęcie przez rząd interwencji na rynku wieprzowiny i mleka, ale też zakaz sprzedaży ziemi cudzoziemcom. Ta ostatnia kwestia była przedmiotem ostrych sporów przed wejściem Polski do UE. Temat wraca, bowiem od 2016 r. obcokrajowcy będą mogli kupować polską ziemię bez konieczności uzyskiwania pozwolenia polskich władz na taki zakup. – Często będzie to dotyczyło dużych gospodarstw, po dawnych PGR-ach. Polskich rolników zmagających się ze swoimi problemami nie będzie na nie stać – tłumaczy socjolog wsi, dr Barbara Fedyszak-Radziejowska.
Za złą sytuację w rolnictwie protestujący obwiniają rząd i zapowiadają, że nie zakończą protestów dopóki nie osiągną zadowalającego porozumienia. Nie będzie jednak o nie łatwo, bowiem nie wszystko zależy od polskiego rządu, który w konfrontacji z protestującymi reprezentuje przede wszystkim minister rolnictwa Marek Sawicki. – Premier protesty zostawiła ministrowi rolnictwa, bo nie mają one aż tak masowego charakteru, żeby musiała się nimi zajmować – mówi dr Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jednak rozwiązanie problemów rolnictwa wymaga m.in. spójnych i silnych działań rządu w rozmowach z Komisją Europejską. Ta bowiem musi wyrazić zgodę na bezpośrednią pomoc polskich władz dla rolników. – Minister Sawicki nie ma potrzebnego wsparcia w zmaganiach z Unią ze strony premier czy ministra spraw zagranicznych – zauważa dr Fedyszak-Radziejowska. Na co mogą więc liczyć rolnicy? Na razie na 6,1 mln zł rekompensat za straty spowodowane przez dziki. Pieniądze zostaną przekazane w ramach dozwolonej pomocy rządowej. Pomoc finansowa dla jednego rolnika nie będzie mogła jednak przekroczyć 15 tys. euro. Już pojawiają się głosy, że to zdecydowanie za mało.
Lider się nie przebije
Wielu przedsiębiorców z innych branż nie może jednak liczyć nawet na taką pomoc, a ryzyko, które ponoszą na co dzień, jest takie samo, a może większe niż w przypadku rolników. W dodatku w społecznym odczuciu rolnikom i tak świetnie się powodzi. Jak się jednak okazuje, obraz ten ma niewiele wspólnego z prawdą. Wprawdzie sprzęt i maszyny rolnicze często znacznie przekraczają cenę dobrego samochodu, jednak dla rolnika to nie luksus, a tylko narzędzia pracy. – Zarobki rolników są bardzo przeszacowane – podkreśla dr Fedyszak-Radziejowska i podaje przykład. – Według danych CBOS z 2013 r., zdaniem ankietowanych średnia pensja rolnika to ponad 3300 zł. Tymczasem według Diagnozy społecznej prof. Janusza Czapińskiego z tego samego roku, realny dochód to 1440 zł – mówi. Dlaczego jednak instytucje państwowe i całe społeczeństwo mają pomagać akurat rolnikom? – Dopłaty bezpośrednie dostają rolnicy w Stanach Zjednoczonych, Japonii czy Norwegii. Rolnikom pomaga się po to, żebyśmy wszyscy mieli tanią i dobrej jakości żywność – dodaje.
To, co dodatkowo antagonizuje społeczeństwo, a rolnika stawia w roli społecznego wroga, to forma protestów. Widać wyraźnie, że ich liderzy na rzeczywistych problemach rolników chcą zbić polityczny kapitał. Blokady dróg nieodłącznie kojarzą się z wczesną działalnością publiczną Andrzeja Leppera i jego Samoobrony. Skojarzenia te stają się jednak w pełni uprawnione, gdy spojrzy się na obecnego przywódcę rolniczych strajków Sławomira Izdebskiego. Wszak ten blisko 44-letni szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych, swoją działalność publiczną zaczynał w czasach, gdy barykady organizował nieżyjący już wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. W latach 2001–2005 Izdebski był nawet senatorem z ramienia Samoobrony, ale później jego drogi z tą partią się rozeszły. Do parlamentu próbował dostać się jeszcze w 2007 r., kiedy to bez powodzenia startował w wyborach z list PiS. Teraz stał się twarzą rolniczych strajków, które jednak więcej znaczą w przekazie medialnym niż w rzeczywistości. – Nie dziwi mnie stosunkowo mała skala rolniczych protestów. Rolnicy nie ufają takim liderom, a poza tym będą szukali rozwiązań swoich problemów na innej drodze – mówi dr Fedyszak-Radziejowska. Izdebski nie będzie więc nowym Lepperem, bo bez masowego poparcia nie zatrzęsie sceną polityczną w roku podwójnych wyborów. Może jednak lidera OPZZRiOR przygarnie któraś z już istniejących partii? – Nie widzę szyldu, pod jakim miałby wystąpić. Przeszłość w Samoobronie sprawiłaby, że dla każdego ugrupowania byłby to spory kłopot medialny – mówi dr Jarosław Flis.