Ostatnio, podczas dyskusji na temat zmian w Kościele w Polsce, zdałem sobie ze wstydem sprawę, że coraz częściej posługuję się w opisie tej instytucji językiem zaczerpniętym z dyskursu politycznego. Choć uważam – jak zapewne każdy – że mam szlachetne intencje, załamuję ręce z tego powodu, że strona przeciwna działa na szkodę Kościoła. Działa czy nie działa, na użytek tych rozważań, nie ma większego znaczenia. Niepokojące jest to, że tak łatwo przenosimy język politycznego sporu na dyskusje o Kościele.
Oczywiście różni przedstawiciele kościelnej hierarchii mają różne poglądy. Inaczej myśli o otaczającej nas rzeczywistości biskup Iksiński, inaczej Igrekowski. Odmienne podejście do polityki mają przedstawiciele tego zakonu, różne prezentują – przynajmniej w swej większości – mnisi odwołujący się do innej duchowości. I chyba ten ostatni przykład jest najważniejszy. Czy można powiedzieć, że dominikanie są dla Kościoła dobrzy, zaś całe zło bierze się z duchowości jezuickiej? Że rozwojowi Kościoła służą księża misjonarze, zaś redemptoryści to działają wyłącznie na jego szkodę? Taka teza byłaby absurdalna. Tradycja katolicyzmu to właśnie tradycja tego przeogromnego bogactwa, jakie wiąże się z wielością różnych duchowości, obrządku łacińskiego i obrządków wschodnich, różnych sposobów patrzenia na Boga, wielbienia Go. Ale twierdzenie, że jeden przybliża do Niego, zaś drugi niszczy Kościół, byłoby absurdem.
Jednak to powiedziawszy, patrząc na historię Kościoła, widzimy, że były wydarzenia, które sprawiały, że Kościół rósł, był coraz silniejszy, wiara się rozszerzała, ale też było tak, że czasami Kościół się kurczył, jego działalność się raczej zwijała, nieroztropne decyzje prowadziły do szkód, a nie do rozwoju. I choć wierzymy, że Kościół jest nieustannie prowadzony przez Ducha Świętego, doskonale wiemy, że wiele osób, które się składa na Kościół – bo to przecież wspólnota duchownych i wiernych – to również wiele osób niedoskonałych, po ludzku popełniających błędy. I pod tym ludzkim względem niekiedy do Kościoła wkrada się zło. I choć wielość duchowości sprawia, że Kościół rośnie, to już na przykład różne podejścia do pojawiających się niestety przypadków seksualnych nadużyć sprawiają, że straty po stronie Kościoła (np. zgorszenie wiernych) bywają mniejsze lub większe.
Dlatego w dyskusji o Kościele potrzebna jest niezwykła delikatność i wyważenie. By umieć pokazać różnice i to, co w tych różnicach jest bogactwem, a co niepotrzebnym chaosem, szkodliwą rozbieżnością w sytuacjach, w których potrzebna jest zupełna jednoznaczność w potępianiu zła i dawania całej wspólnocie wiernych do zrozumienia, że wielość nie oznacza pobłażania dla zła, przymykania oka na działanie tych, którzy sprzeniewierzyli się np. swoim kapłańskim zobowiązaniom.
Więc trzeba być niezwykle ostrożnym w tych ocenach. Ale równocześnie oceny stawiać trzeba.