Jezus nie zarzucił Szawłowi, że prześladuje wspólnotę wierzących w Niego. Z Jego ust pada stwierdzenie, które wskazuje, że ten nadgorliwy faryzeusz, więżąc i zabijając chrześcijan, znęca się bezpośrednio nad Chrystusem. Wniosek mógł być tylko jeden i powalony w pył drogi podróżnik, w końcu gruntownie wykształcony, oczywiście go wyciągnął – Jezus i Kościół są jednym, a ich zjednoczenie jest tak głębokie, że każde prześladowanie, które spada na wiernych, dotyka bezpośrednio Tego, w kogo wierzą.
Głowa i członki
Na bazie tego doświadczenia Paweł zbudował wspaniałą teologię Kościoła jako ciała Mesjasza, w którym to ciele jest On obecny w świecie aż do skończenia świata. Ta myśl mocno wybrzmiewa w Pierwszym Liście do Koryntian: „Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała stanowią jedno ciało, tak też jest z Chrystusem” (1 Kor 12, 12). Apostoł sięgnął do różnych znaczeń i przenośni związanych z ciałem, a obecnych w myśli biblijnej, wszystkie one jednak służą oddaniu prawdy o jedności i jej różnych wymiarach.
Wspaniałym przykładem genialności tego obrazu jest chociażby słowo kephale (grec. głowa). Można nim przenośnie określić źródło, ale też ujście rzeki, ma więc w sobie zarówno ideę tego, który jest początkiem, jak i mówi o tym, który jest punktem dojścia, osiągnięcia pełni rozwoju. Analogicznie Jezus jako głowa Kościoła to nie tylko ten, który wieńczy ciało, ale też ten, od którego ciało się rozpoczyna. On gromadzi nas wszystkich, nie znosząc naszej różnorodności, ale nadając jej sens. Dopóki nasze życie wypływa z tego samego Źródła, w którym zanurzyliśmy się podczas chrztu, i zmierzamy ku tej samej Pełni, nie musimy się bać tego, że każdy biegnie w swoim tempie i na swój sposób.
Aby było ciekawiej, bo nieco paradoksalnie, różnice pomiędzy nami sprzyjają budowaniu jedności. Do opisania tej właściwości wspólnoty Paweł w tym samym liście używa obrazu wielu członków i wykorzystując go, pisze mały hymn zachwytu nad wielobarwnością Kościoła: „Gdyby całe ciało było wzrokiem, gdzież byłby słuch? Lub gdyby całe było słuchem, gdzież byłoby powonienie? (…) Gdyby całość była jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? Tymczasem są wprawdzie liczne członki, ale jedno ciało. Nie może więc oko powiedzieć ręce: «Nie jesteś mi potrzebna» albo głowa nogom: «Nie potrzebuję was»” (1 Kor 12, 17.19–21).
Co więcej, apostoł wskazuje bardzo jednoznacznie Sprawcę odpowiedzialnego za to rozwiązanie: „Bóg, tak jak chciał, stworzył różne członki, rozmieszczając każdy z nich w ciele” (1 Kor 12, 18). Tak więc to, że każdy z nas inaczej służy, otrzymał inne dary duchowe, inny aspekt prawdy o Bogu jest mu najbliższy czy łatwiej mu się modli na tzw. mszy trydenckiej niż na liturgii neokatechumenatu, to nie powody do nieustannej wojny, ale Boży pomysł na to, byśmy mogli się nawzajem uzupełniać i pomagać sobie w drodze do świętości. Jeśli ciało ma się rozwijać i dorastać, trzeba, żeby jego członki ze sobą współpracowały – ich konflikt prowadzi do rozpadu ciała, a przez to śmierci poszczególnych członków. I te treści też są ukryte w obrazie Kościoła jako ciała Chrystusa, który podsuwa nam św. Paweł.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Tu pojawia się też pewna ciekawa dynamika. Co prawda jest ona zakorzeniona w języku hebrajskim, ale my też nie mamy problemu z jej zrozumieniem. Otóż kiedy w Księdze Rodzaju słyszymy o Izraelu, możemy go rozumieć dwojako: jako trzeciego patriarchę, któremu to imię po walce nad potokiem Jabbok nadał sam Bóg, albo jako wywodzący się od niego naród. Podobnie we wspólnocie wierzących Kościołem jest każdy z nas i jednocześnie my wszyscy razem; Chrystus jednoczy się z każdym z nas i jednocześnie jednoczy się z całym Kościołem.
To jednoznacznie ustanawia właściwą perspektywę: jak podczas rachunku sumienia lub w spowiedzi oceniam swoje uczynki, ale osąd mnie samej/samego zostawiam Bogu, tak samo mam podchodzić do Kościoła. Mogę, czasem nawet to moja powinność, nazwać głośno zło po imieniu. Zresztą sam Jezus podaje procedurę, jeśli tak można ją nazwać, braterskiego upomnienia (zob. Mt 18, 15–17), które ewidentnie ma służyć przywróceniu więzi, a nie potępieniu winowajcy. Takie podejście wynika z przyjęcia prawdy, że jest tylko jeden sędzia – Bóg. Tylko On zna pełnię prawdy o każdym z nas i dlatego tylko On może wydać sprawiedliwy wyrok. Ta perspektywa pozwala zachować wiarę w Kościół pomimo wydarzających się w nim w każdej epoce kryzysów, mniej lub bardziej „spektakularnych”, a jednocześnie wziąć odpowiedzialność za jego teraźniejszość.
Jak w ciele Iksińskiego każda komórka jest nim, a jednocześnie Iksiński to całe ciało, tak każdy z wierzących jest Chrystusem (chociaż żeby właściwie zrozumieć tę tożsamość, trzeba sięgnąć po inny obraz podany w Lumen gentium, który omówię w jednym z kolejnych tekstów) i jednocześnie Chrystusem jest Kościół jako całość. Nie tylko hierarchia, nawet jeśli wliczymy do niej stan osób konsekrowanych, ale wszyscy wierzący. Dlatego właśnie – skoro już wspomniałam o rachunku sumienia – spowiadamy się przedstawicielowi wspólnoty. Mój grzech, a więc naruszenie relacji z Chrystusem, podkopuje Jego jedność z całym Kościołem, jak stan zapalny w jednej komórce wpływa na stan całego ciała.
Zresztą działa to też w drugą stronę – świętość każdego z nas, wytrwałe dążenie do niej, buduje wspólnotę. Im bardziej zbliżam się do Pana, im moja relacja z Nim staje się silniejsza, tym bliżej Jego jest cały Kościół. Tu warto odwołać się do funkcjonującego w medycynie pojęcia kompensacji. Zjawisko to polega na tym, że kiedy dochodzi do uszkodzenia jakiegoś organu lub kończyny, organizm adaptuje się, zmieniając w odpowiedni sposób działanie reszty organów lub kończyn. Te silniejsze do pewnego stopnia zastępują działanie uszkodzonych. Podobnie reaguje Kościół jako całość na słabość tych, którzy w nim upadają – umartwienia, trudności i cierpienie, wreszcie uczynki pokutne każdego z nas, a szczególnie świętych, są odpowiednikiem kompensacji, jej procesem dokonującym się w mistycznym ciele Chrystusa. To kolejne, z jednej strony, pocieszenie dla tych z nas, którzy są załamani współczesnym stanem Kościoła, z drugiej zaś – wskazanie, co możemy zrobić. Nie zalecam rozpoczęcia od samobiczowania, ale wierna troska o własny rozwój duchowy zdecydowanie lepiej zrobi wspólnocie wiary niż ponure komentarze z gatunku „wszyscy zginiemy” w mediach lub we własnym środowisku.
Zasada jedności
Kościół wypływa i dąży do swojej Głowy, jednak nie byłoby tej jedności z Chrystusem i między nami, gdyby nie Duch. Zgodnie z chrześcijańską antropologią, zasadą porządkującą materię w ciało konkretnej osoby jest dusza tego człowieka. To odnosi się także do Kościoła, zarówno jako wspólnoty, jak i każdego z nas. To Duch wiąże nas ze sobą nawzajem i jednocześnie spaja każdego z nas z Głową. To On z „materii” jednostek buduje mistyczne ciało Pana i sprawia, że to, co różni, przestaje dzielić, a zaczyna łączyć. Dlatego kluczowa w zachowaniu jedności jest otwartość na Jego działanie i wielkoduszne poddanie się Jego prowadzeniu, tak aby „wszystko wzrastało ku Temu, który jest Głową – ku Chrystusowi” (Ef 4, 15).