Logo Przewdonik Katolicki

Czas braterskich upomnień minął

Monika Białkowska
W listopadzie 2023 r. polscy biskupi otrzymali od Tośki Szewczyk „Talerz skrzywdzonych” | fot. pracownia „Bosu”

Rozmowa z Tośką Szewczyk, autorką książki Nie umarłam, współautorką inicjatywy „Talerz skrzywdzonych” i listu skrzywdzonych do KEP

Byłaś jedną z inicjatorek listu osób skrzywdzonych do Rady Stałej KEP. Dlaczego uznaliście, że ten list trzeba napisać? To wydarzenie o tyle znaczące, że po raz pierwszy w Polsce osoby skrzywdzone skrzyknęły się i zrobiły coś razem.
– Napisaliśmy ten list w reakcji na opublikowany w „Więzi” artykuł Zbyszka Nosowskiego. Tekst ten dotyczył możliwych i zgłaszanych do nuncjusza zaniedbań abp. Wojdy w sprawie skrzywdzonych w archidiecezji gdańskiej. W przypadku księży zaraz po pojawieniu się zarzutów są oni zawieszani w swoich obowiązkach do czasu wyjaśnienia sprawy. Abp Wojda jest przewodniczącym KEP. Uznaliśmy, że jest to sytuacja, w której mamy prawo stawiać konkretne postulaty, dla dobra Kościoła.

W sprawie skrzywdzonych w Kościele wiele się w Polsce w ostatnich latach wydarzyło. Została powołana Fundacja św. Józefa, w każdej diecezji jest delegat, nieustannie prowadzone są szkolenia, zapowiedziane jest powstanie niezależnej komisji, która będzie miała zbadać przeszłość. Niedawno mówiliście do biskupów symbolicznie, „Talerzem skrzywdzonych”. Teraz mówicie znów. Może jesteście zbyt niecierpliwi?
– Zapowiedzi powstania komisji słyszymy od roku. Wciąż jej nie ma. Słyszymy tylko obietnice i słowa o wsparciu i solidarności. Dlatego list napisaliśmy tak, żeby zawierał konkretne postulaty. Ma powstać komisja? Powiedzcie nam kiedy. Nie domagamy się, żeby powstała w tym miesiącu, ale chcemy usłyszeć nie ogólniki, ale konkrety, z których możemy potem biskupów rozliczać. Chcieliśmy zadziałać trochę inaczej niż wcześniej. Nie dać się zbyć słowami, które nic nie znaczą. Pokazać, że jesteśmy silni, że jesteśmy dorośli, że jesteśmy partnerami do rozmowy, nawet jeśli jesteśmy traktowani jak biedne ofiary, nie partnerzy. Kościół jest także naszym domem.

Co to znaczy, że nie jesteście traktowani jak partnerzy do rozmowy?
– Mogę mówić na przykładzie. Wysłaliśmy list – pocztą i mailem. Komuś, kto jest partnerem do rozmowy, wysyła się przynajmniej potwierdzenie otrzymania maila. Do nas dotarło... jedno. Nikt (lub prawie nikt) się z nami nie komunikuje. Komunikacja biskupów z ludem o skrzywdzonych odbywa się ponad głowami skrzywdzonych. Jesteśmy co najwyżej przedmiotem duszpasterskiej troski. To nie jest komunikacja między dorosłymi ludźmi.

Dobrze rozumiem, że biskupi w żaden sposób nie zwrócili się po tym liście bezpośrednio do was?
– Oficjalnie nie. Od jednego z biskupów dostaliśmy potwierdzenie otrzymania maila, które zresztą wpadło do spamu. Było kilka nieoficjalnych, prywatnych rozmów z kilkoma z grona biskupów. Zauważ, że nawet w oświadczeniu abp. Wojdy w filmie, który nagrał przepraszając, nie było żadnego zwrotu do nas.

Mam gdzieś jednak poczucie, że być może biskupi chcą dobrze, ale im to jeszcze nie wychodzi. Po tym, co mówisz, mogą czuć się osaczeni, potraktowani niesprawiedliwie. Abp Wojda nagrał jednak film, w którym przeprasza.
– Chcę wierzyć w szczerość jego intencji i przeprosin, nie mam prawa tego kwestionować. Ale też i ja, i my wszyscy rozumiemy, jak to działa. Żadne przeprosiny nie padły z ust abp. Wojdy dwa lata temu, po pierwszej publikacji na ten temat. Żadne przeprosiny nie padły po majowej publikacji w „Więzi”. Przeciwnie – wówczas rzecznik kurii gdańskiej robił wszystko, żeby zdyskredytować autora tekstu, Zbigniewa Nosowskiego, i tym samym osłabić zarzuty. Przeprosiny padły dopiero wówczas, kiedy publicznie zaczęliśmy domagać się jego zawieszenia w obowiązkach przewodniczącego KEP i kiedy to stało się realnym zagrożeniem dla jego pozycji. Trudno zatem nie patrzeć na te przeprosiny jako na próbę ratowania sytuacji. Z drugiej strony wiemy, że abp Wojda wyszedł w tym przed szereg – nasz list był kierowany do Rady Stałej, więc to Rada Stała powinna najpierw odpowiedzieć. Tak zresztą, z tego co wiemy, jej członkowie się umawiali. Jeśli ktoś z członków Rady Stałej zajmuje tu własne stanowisko, zachowuje się nie w porządku wobec pozostałych biskupów.
Nie chcę atakować żadnego z biskupów. Nie chcę dyskredytować jego przeprosin. I będę przekonana o ich szczerości wówczas, kiedy arcybiskup spotka się z osobami skrzywdzonymi w jego diecezji, w sprawie, co do której oni mają poważne wątpliwości – i jeśli podejmie konkretne działa służące uleczeniu tego, co zostało tam zranione przez brak empatii.
Zresztą od odpowiedzialnego człowieka, który publicznie mówi „przepraszam”, spodziewałabym się innego zachowania. Spodziewam się, że przewodniczący KEP, co do którego pojawiają się wątpliwości, jeśli rozumie słowo „przepraszam” i wie, za co przeprasza, sam poprosi nuncjusza o jak najszybsze zbadanie jego sprawy. Do tego czasu odda obowiązki w ręce zastępcy. I będzie zabiegał, żeby sprawa została wyjaśniona jak najszybciej, żeby ewentualne błędy zostały naprawione. A jeśli wie, że nie popełnił żadnych błędów, to tym bardziej nie ma czego się bać.

Nie przekonują Cię argumenty, że to jednak załatwia się inaczej, że pierwszym krokiem jest braterskie upomnienie, że biskupi niekoniecznie muszą odpowiadać publicznie, ale między sobą jednak to jakoś załatwiają?
– Nie. Wiemy, że abp Wojda już od jakiegoś czasu był upominany po bratersku, przynajmniej od 2021 roku. Nie jesteśmy w momencie, kiedy ten proces można rozpoczynać od nowa. Jesteśmy w momencie, kiedy upominanie braterskie nie zadziałało, więc donieśliśmy Kościołowi. I niech nikt nam nie tłumaczy, że jesteśmy jak małe i głupie dzieci, które nie wiedzą i nie rozumieją, jak to było w Ewangelii. Wiemy i rozumiemy. I właśnie do tego się stosujemy. Kiedy sprawa dochodzi do Kościoła, to już nie jest czas, żeby biskupi we własnym gronie rozpoczynali po raz kolejny braterskie upominanie.
Musimy sobie uświadomić, w jakim punkcie jesteśmy i z czym się mierzymy. To nie jest konflikt dwóch grup. To nie jest dyskusja w sprawie, w której każdy może mieć swoje poglądy, więc trzeba wypracować jakiś kompromis, żeby za wszelką cenę zachować jedność. Nie rozmawiamy o tym, co się komu podoba, kto co uważa, nie rozmawiamy o opiniach. Tu chodzi o to, czy Kościół będzie działał zgodnie z Ewangelią – czy nie. Chodzi o to, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Chodzi o to, co jest krzywdą, i o to, kto jest krzywdzicielem. To jest kwestia faktów, a nie opinii. Jakakolwiek próba przedstawiania naszych oczekiwań jako roszczeń jakiejś jednej, małej grupy i mówienie, że trzeba również spytać pozostałych, jest nie tylko umniejszaniem wagi problemu, ale też relatywizacją zła, które się stało. A my przecież mówimy o ludzkim życiu, zniszczonym często z Ewangelią na ustach, z błogosławieństwem Kościoła czy w imieniu Kościoła. To zło trzeba wreszcie nazwać po imieniu.

Co zrobicie, jeśli wasze postulaty nie zostaną spełnione?
– Nie damy biskupom spokoju. Nie jesteśmy ani dyktującymi warunki, ani dziećmi awanturującymi się, bo nie dostały cukierka. Te postulaty to nie jest nic nadzwyczajnego. To podstawowe kwestie, obecne w debacie od wielu lat, wynikające z podstaw moralności chrześcijańskiej i podstaw empatii. Nie oczekujemy niczego nadzwyczajnego i nie oczekujemy tego dla siebie. Oczekujemy tylko przyzwoitego zachowania. Wiele z naszych spraw zostało już zakończonych. Ale jako dorośli chrześcijanie nie przestaniemy komunikować sytuacji, w której najsłabsi w Kościele i w tym Kościele skrzywdzeni, traktowani są bez szacunku i bez podmiotowości. Nie wiem, czy będziemy wysyłać kolejne listy, kolejne talerze, czy wymyślimy jeszcze coś innego. Jesteśmy kreatywni. Ale nie przestaniemy upominać się o najsłabszych, dopóki oni naprawdę nie staną się drogą Kościoła w Polsce.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki