Zgodnie z prawem kanonicznym każdy biskup po ukończeniu 75. roku życia ma obowiązek złożyć na ręce papieża rezygnację ze swojego urzędu, po czym papież decyduje o jego przejściu na emeryturę. Od czasu do czasu zdarza się, że biskup swoją rezygnację składa wcześniej, motywując ją choćby złym stanem zdrowia. W ostatnich latach mieliśmy w Polsce do czynienia z przynajmniej kilkoma takimi sytuacjami. Dlaczego właśnie rezygnacja abp. Andrzeja Dzięgi wywołała tak wiele emocji i odbiła się głośnym echem nie tylko w Polsce, ale również na świecie?
Arcybiskup Andrzej Dzięga, z wykształcenia prawnik kanonista (co w jego historii nie będzie bez znaczenia), w latach 2002–2009 był biskupem sandomierskim, a od 2009 r. metropolitą szczecińsko-kamieńskim. Kiedy w Kościele w Polsce zaczęto ujawniać kolejne skandale związane z nadużyciami seksualnymi wobec nieletnich, to właśnie abp. Dzięga był jednym z tych, którzy znaleźli się w samym centrum wydarzeń. Był przewodniczącym Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski, odpowiedzialnym za przygotowanie wytycznych episkopatu, dotyczących postępowania w sprawach wykorzystywania małoletnich.
Sandomierz
To właśnie w diecezji sandomierskiej abp Dzięga prawdopodobnie złamał prawo. Piszę „prawdopodobnie”, bo wiemy, że toczyło się w tej sprawie postępowanie kanoniczne i po przedwczesnej rezygnacji arcybiskupa domyślać się możemy, że zakończyło się wyrokiem uznającym winę – wyrok ten nie został jednak (przynajmniej do momentu oddania tego tekstu do druku) podany do wiadomości.
W diecezji sandomierskiej bp Andrzej Dzięga, jako ówczesny ordynariusz, nie dochował procedur w postępowaniu dotyczącym wykorzystania seksualnego 12-letniego chłopca. Ksiądz, którego dotyczyło zgłoszenie, nie poniósł żadnych konsekwencji (poza przeniesieniem do innej parafii). Sprawa nie została zgłoszona ani do Watykanu (był już taki obowiązek), ani świeckim organom ścigania (w tamtym czasie był to jedynie obowiązek moralny, nie prawny – hierarcha nie będzie więc ścigany przez państwo, odpowiada jedynie przed Stolicą Apostolską). W kurii zaginęły również protokół i nagrania zeznań pokrzywdzonego, które przesłuchujący przekazał bezpośrednio bp. Dziędze.
Niedopuszczalne standardy
W sprawie karnej przeciwko księdzu z diecezji sandomierskiej abp Dzięga zeznawał jako świadek i już wtedy sąd w uzasadnieniu wyroku zwrócił uwagę na jego niewiarygodność i podkreślał błędy proceduralne. Stwierdzono wtedy: „Szczególnie zadziwiający, żeby nie rzec oburzający jak na standardy panujące w XXI wieku, był sposób, w jaki potraktowano pokrzywdzonego w kurii biskupiej w Sandomierzu, najpierw nakazując mu stawić się samodzielnie, nie informując jego rodziców, przesłuchując go pod ich nieobecność, jak też nieobecność innych osób, następnie nakazując mu podpisać protokół bez czytania i zobowiązując do milczenia w tej sprawie, mimo że sprawa dla każdego dorosłego i rozsądnie myślącego człowieka miała charakter kryminalny. Wszystko to odbywało się za zgodą i przyzwoleniem biskupa. Takie standardy przesłuchań osób małoletnich, nie mówiąc już o charakterze sprawy, choćby nawet nie wiadomo jak tłumaczone dobrymi intencjami, uznać należy za absolutnie niedopuszczalne, zasługujące nie tylko na słowa publicznej krytyki, ale i odpowiednią reakcję organów wymiaru sprawiedliwości, jako rażąco naruszające podstawowe prawa obywatelskie”.
Szczecin
Mimo tamtych wydarzeń w 2009 r. bp Andrzej Dzięga został mianowany metropolitą szczecińsko-kamieńskim. W archidiecezji tej od wielu już lat toczyła się sprawa ks. Andrzeja Dymera, założyciela Ogniska św. Brata Alberta, już w latach 90. wykorzystującego seksualnie wychowanków. Skrzywdzonym przez lata nikt nie wierzył, kolejni biskupi przez lata odrzucali ich świadectwa. Ks. Dymer z kolei awansował, obejmując coraz wyższe stanowiska, a kolejnym upominającym się o prawdę grożono usunięciem z diecezji, dyskredytowano skrzywdzonych, mówiono o „zemście na porządnym księdzu”. Na początku 2004 r. odbyły się pierwsze przesłuchania niektórych osób skrzywdzonych przez ks. Dymera. W kwietniu 2008 r. został wydany wyrok pierwszej instancji w procesie karnym ks. Dymera – wyrok, który nie został podany do publicznej wiadomości i przez 12 lat pozostawał tajemnicą, nie wiedziały o nim nawet osoby skrzywdzone.
Ks. Dymer od wyroku się odwołał. Prowadzenie sprawy drugiej instancji powierzone zostało metropolicie gdańskiemu abp. Sławojowi Leszkowi Głodziowi. Ten nie zrobił nic przez kolejnych dziewięć lat – proces rozpoczął się dopiero pod koniec 2017 r.
W 2009 r. archidiecezję szczecińską objął abp Andrzej Dzięga. Krótko po tym, choć musiał wiedzieć o ciążących na nim poważnych zarzutach, mianował ks. Dymera dyrektorem powstającego właśnie archidiecezjalnego Instytutu Medycznego im. Jana Pawła II w Szczecinie. Wiele razy również pokazywał się z ks. Dymerem publicznie, powołując się na domniemanie niewinności. Ks. Dymer do końca życia znajdował się pod opieką biskupa, zajmując eksponowane stanowiska i zdobywając wielkie fundusze na kolejne kościelne inwestycje. Dopiero po śmierci ks. Dymera w lutym 2021 r. poinformowano, że Trybunał Metropolitalny w Gdańsku pod koniec 2020 r. zakończył proces ks. Dymera i że informację o wyroku otrzymała archidiecezja szczecińsko-kamieńska oraz Watykan. Treści wyroku nie podano wówczas do wiadomości. Dopiero w styczniu 2023 r.
adwokatowi działającemu w imieniu skrzywdzonego w młodości o. Tarsycjusza Krasuckiego udało się otrzymać informację, że w sądzie apelacyjnym oskarżony ks. Andrzej Dymer został uznany za winnego zarzucanych mu czynów.
Nie ulega wątpliwości, że w sprawie tej mieliśmy do czynienia nie tylko z brakiem staranności w prowadzeniu sprawy o nadużycia seksualne, ale również z przeciąganiem dochodzenia kanonicznego i elementarnym brakiem wrażliwości na osoby skrzywdzone. Z ust abp. Dzięgi w stronę skrzywdzonych przez bronionego przez niego
ks. Dymera nie padło nigdy słowo „przepraszam”. Osoby skrzywdzone nie tylko nie otrzymały sprawiedliwości, ale również z trudem dobijały się o prawdę.
W sprawie tych zaniedbań abp. Dzięgi toczyły się w Watykanie dwa niezależne postępowania karne w procesach kanonicznych.
Osłabienie stanu zdrowia
W sobotę 24 lutego Nuncjatura Apostolska w Polsce wydała lakoniczny i standardowy komunikat o tym, że papież Franciszek przyjął rezygnację
abp. Andrzeja Dzięgi z posługi arcybiskupa metropolity szczecińsko-kamieńskiego i mianował administratora apostolskiego dla tejże diecezji.
Komunikat nie budziłby żadnych emocji, gdyby nie fakt, że abp Dzięga wiek emerytalny osiągnie dopiero za cztery lata, że toczyło się przeciwko niemu postępowanie karne i że zwykle w takich sytuacjach, jeśli nie mamy do czynienia z realną niezdolnością fizyczną do pracy, papież prosi jednak biskupa o pełnienie obowiązków do czasu wyznaczenia następcy.
Kilka godzin później abp Dzięga wystosował list do księży archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, w którym przekonywał, że jego prośba o wcześniejszą emeryturę motywowana jest względami zdrowotnymi. Pisał: „Dla uważnego obserwatora nie było tajemnicą, że moje siły pomniejszały się coraz bardziej w ostatnich dwóch, a nawet trzech latach. Ostatnie pół roku to jednak czas radykalnego osłabienia mojego stanu zdrowia. Dlatego jesienią stało się dla mnie oczywiste, że nadszedł także czas ustąpienia z urzędu. Ojciec Święty Franciszek przychylił się do mojej prośby i dzisiaj został ogłoszony fakt przyjęcia mojej rezygnacji”.
OdWażni
Wśród tych, którzy śledzili sytuację w Kościele, deklaracja arcybiskupa wywołała oburzenie. Pojawiać zaczęły się pytania o to, czy aby na pewno nie mija się on z prawdą. Jak to jest możliwe, że człowiek, na którym ciążą poważne zarzuty, odchodzi z urzędu nagle – ale zachowując dobre imię, jakby nic złego w jego życiu się nie wydarzyło. Pytania stawiali publicyści, pytania stawiali księża, stawiało je w przestrzeni publicznej wielu świeckich rozumiejących, że brak transparentności jest tutaj niczym innym, jak powtórnym krzywdzeniem tych, którzy skrzywdzeni zostali wcześniej: bo nie przyznaje się im racji, nie uznaje się ich bólu.
W niedzielę wieczorem w mediach społecznościowych jako pierwszy zabrał głos bp Artur Ważny z Tarnowa, wyrażając swoją solidarność z osobami skrzywdzonymi oraz „gniew, złość i wstyd”. Pomocniczy biskup z Tarnowa był tym, który na ostatnim spotkaniu KEP wystąpił wobec biskupów, przekazując im symboliczny „Talerz skrzywdzonych”, mający wyrwać ich z obojętności i ponaglić do podjęcia realnych działań na rzecz ofiar nadużyć w Kościele.
Następnego dnia do bp. Ważnego dołączyli bp Grzegorz Suchodolski (pomocniczy siedlecki), bp Adam Bab (pomocniczy lubelski) i bp Piotr Wawrzynek (pomocniczy legnicki). Nie można również wykluczyć, że poza deklaracjami w mediach społecznościowych ci lub inni biskupi zwrócili się również bezpośrednio do nuncjusza. W poniedziałek po południu bowiem na stronie Nuncjatury Apostolskiej ukazał się kolejny komunikat. „Odpowiadając na pojawiające się pytania, Nuncjatura Apostolska precyzuje, że decyzje związane z odejściem abp. Andrzeja Dzięgi z urzędu arcybiskupa metropolity szczecińsko-kamieńskiego zostały podjęte w następstwie dochodzenia prowadzonego z ramienia Stolicy Apostolskiej w sprawie zarządzania diecezją, a w szczególności zaniedbań, o których mowa w dokumencie papieskim Vos estis lux mundi”.
Braterska zachęta
Komunikat rozwiał przynajmniej część wątpliwości. Stało się jasne, że abp Dzięga mijał się z prawdą, przekonując swoich księży, że przyczyną rezygnacji jest jego stan zdrowia. Określenie „w następstwie dochodzenia” sugeruje, że dochodzenie to zostało zakończone i ogłoszono wyrok, a rezygnacja jest jego następstwem. Niestety samego wyroku do wiadomości publicznej nie podano. Nie wiemy też nic o innych ewentualnych karach nałożonych na arcybiskupa.
– Wszystko wskazuje na to, że w przypadku abp. Dzięgi zastosowano art. 4 motu proprio papieża Franciszka Come una madre amorevole – wyjaśniał KAI ks. Piotr Studnicki, kierownik biura Delegata Episkopatu ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży. – Opisuje on dwa możliwe tryby usunięcia biskupa z urzędu, gdy potwierdzone zostały zarzuty dotyczące poważnego braku sumienności w prowadzeniu postępowań kanonicznych w sprawach wykorzystywania seksualnego małoletnich i dorosłych bezbronnych. Właściwa dykasteria watykańska może wtedy wydać dekret usuwający biskupa z urzędu, ale może też – jak miało to miejsce w przypadku abp. Dzięgi – „zachęcić po bratersku biskupa do przedstawienia swej rezygnacji w ciągu 15 dni”. Oczywiście, jeśli biskup nie udzieli odpowiedzi w przewidzianym czasie, Dykasteria może zastosować tryb pierwszy, czyli wydać dekret o usunięciu z urzędu. Jak pokazały ostatnie dni,
abp Dzięga przyjął propozycję i złożył rezygnację, która została przyjęta przez papieża – mówi
ks. Studnicki.
Jak długo?
Sprawa teoretycznie się zakończyła. Jednak fakt, że opisywana jest coraz szerzej przez media całego świata, każe stawiać pytanie, na ile zgodne z deklaracjami transparentności Kościoła jest umożliwianie odchodzenia z urzędu „po cichu” czy jak powiedzielibyśmy w świeckim świecie „za porozumieniem stron”. Czy casus abp. Dzięgi skłoni Watykan do zmiany procedur i uniemożliwi ukaranym biskupom odchodzenie pod pretekstem słabego zdrowia?
Jeśli w Kościele priorytet nadal będzie miało zachowanie twarzy przez uznanego za winnego biskupa, jeśli nadal skazanym będzie dawało się szansę na odejście bez nazwania ich winy, nadal tkwić będziemy w klerykalizmie, dla którego najważniejszy jest wizerunek księdza. Oddaniem sprawiedliwości osobom skrzywdzonym jest nazwanie po imieniu dobra i zła, sprawcy i ofiary. Bez tego o skutecznym oczyszczaniu się Kościoła nie ma mowy.