Znam wiele wdów-seniorek. Tak naprawdę to żadnego wdowca, choć przecież to nic nie znaczy, może poza tym, że rzeczywiście wdów jest więcej, bo pierwsi umierają mężczyźni. Będę pisać o wdowach, ale równie dobrze mogłabym o wdowcach. Bo chodzi o ludzi, którzy zostali sami. W gruncie rzeczy pomysł, o którym zaraz, dotyczy po prostu samotnych seniorów.
Moja mama i jej koleżanki są po osiemdziesiątce. Znają się od lat młodzieńczych, a po śmierci swoich mężów stały się dla siebie ratunkiem. Chodzą razem do kawiarni, na koncerty, do parku, do kina, umawiają się w domach na kawę, na likierek, do niedawna jeszcze jeździły razem nad morze, choć i w tym roku wpadły na taki pomysł. Jedna z nich mieszka z córką i wnukiem, ale druga, tak jak moja mama, sama. Nie raz mi przyszło do głowy, że raźniej byłoby im razem. Pomysł jest prosty jak drut: jedno mieszkanie można wynająć, w drugim zamieszkać. Żyć z dwóch emerytur i wynajmu: toż to raj! Jedna lubi gotować, druga nie znosi. Jedna lubi dużo mówić, druga mniej. Jedna to typ depresyjny, druga jest hej-do przodu! Jedna nie znosi chodzić po lekarzach, druga uwielbia. Uzupełniają się we wszystkim. Pewnie, że trudno zmienić swoje przyzwyczajenia, szczególnie wtedy, kiedy do samotności jest się już przyzwyczajonym i zdążyło się ją polubić. Ale pomysł uważam za doskonały mimo wszystko. I właśnie czytam, że do tego samego wniosku doszły władze Rybnika. Co więcej, przeczytałam o tym na profilu Mariusza Szczygła, który dodał, że trzydzieści lat temu napisał artykuł o trzech staruszkach, które też na to wpadły.
Rybnik rozwiązał to tak: trzy emerytki otrzymały trzypokojowe mieszkanie. Dwa dwuosobowe pokoje, salon, kuchnia, łazienka i taras. Nie znały się przedtem, wszystkie są samodzielne, ale do pomocy przychodzi do nich opiekunka z ośrodka pomocy społecznej. Okazało się, że koszty tego rodzaju opieki nad trzema osobami są o 90 proc. niższe od utrzymania jednej osoby w domu opieki. Nie do wiary. A do tego mieszkanie położone jest blisko centrum miasta, więc każda z pań może sama wyjść do sklepu, muzeum, kina i kawiarni. Jak wiemy, aktywność jest ważna. Co więcej, mieszkanie znajduje się w kamienicy przeznaczonej na cele społeczne, w której mieszkają też samotne matki z dziećmi. Chodzi o to, żeby wszyscy sobie pomagali, po prostu będąc obok. Taka wspólnota sprawia, że nikt nie będzie samotny, a więzi, jakie mają szanse się wytworzyć, są bezcenne.
Taki system działa i jest popularny w Skandynawii, nazywa się „co-housing”. Nie wiem, czy jakieś inne miasto w Polsce podjęło się podobnego ryzyka. Dla mnie to rozwiązanie genialne. A że mogą się pokłócić? No i co z tego? Czy człowiek się czasem nie kłóci z drugim? Grunt, żeby mieć się z kim pośmiać.