W rozdziale o zewnętrznych praktykach pobożnościowych św. Franciszek Salezy zaczyna ich opisywanie od postu. Można powiedzieć, że proponuje standardowe rozwiązanie, a więc przestrzeganie dni postnych nakazanych przez Kościół (a w jego czasach było ich znacznie więcej, m.in. Suche Dni, czyli post na początku każdej pory roku, co kwartał) i dodanie od czasu do czasu pojedynczego dnia takiej praktyki. Jak pisze, w tym robieniu więcej, niż każą, chodzi o to, byśmy umieli pościć, a tu – to już mój dodatek – wskazana jest nauka przez praktykę. Nie musi to być zaraz ograniczenie do chleba i wody, wstrzemięźliwość co do jakości lub ilości pożywienia wystarczy.
Rozmówki obcojęzyczne
To jednak, co najciekawsze we wskazaniach dobrego biskupa, pojawia się w kolejnych akapitach. Zachwyca mnie fraza: „A jak nie możemy dźwigać ciała, gdy jest zbyt zażywne, tak ciało nie może nas dźwigać, gdy jest zbyt wyniszczone”, bo tu tkwi sedno właściwego podejścia do ograniczeń w zakresie ograniczenia pokarmu i napoju. Każdy z nas jest pod względem fizycznym inny, dlatego nie da się stworzyć sztywnych zasad zdrowego poszczenia dla wszystkich. A to z kolei oznacza, że każdy musi rozeznawać i to nie raz na całe życie, bo ciało się zmienia. Jak więc rozpoznać ten moment, kiedy już poszczę, a jeszcze nie robię sobie krzywdy (a czasem przy okazji i otoczeniu)?
Tu potrzebne jest doświadczenie, które pozwoli mi właściwie określić sygnały płynące z ciała. Dlatego warto chociaż raz w życiu (o ile nie ma się zaburzeń metabolicznych albo odżywiania) przepościć dzień o chlebie i wodzie. To może nas nauczyć wiele o nas samych, jeśli chodzi o naszą wytrzymałość i osobowość, jednocześnie pokazując nam, kiedy organizm ma na coś apetyt, a kiedy rzeczywiście jest głodny oraz jak sygnalizuje nasycenie. Do nas należy, jak będziemy z ciałem potem dialogować i jak daleko przesuwać granice jego wytrzymałości (bo one są elastyczne, jak najbardziej), jednak podstawowa zasada jest taka, że post polega na tym, żeby albo ograniczyć liczbę posiłków, albo wstawać od jedzenia po zaspokojeniu jedynie pierwszego głodu, a oceniania tego, kiedy on został zaspokojony, trzeba się nauczyć. Jeśli będziemy rozumieć komunikaty naszej fizyczności, łatwiej nam będzie z nią dialogować i dzięki temu unikać przesady w którąkolwiek ze stron. A skoro, jak powiedziałam, ciało się zmienia, warto taki test surowego postu powtarzać, żeby je dobrze rozumieć. W tym zakresie zdecydowanie praktyka czyni mistrza.
Normy przyjęte w Kościele to pewne uśrednienie, dlatego funkcjonuje też możliwość dyspensy od postu i nie mam myśli zgody biskupa ordynariusza, by w piątek jeść mięso. Chodzi o dopuszczenie modyfikacji tej praktyki tak, by dostosować ją do swojej sytuacji – np. cukrzyk nie może sobie pozwolić na to, żeby zjeść w ciągu dnia tylko trzy posiłki, musi dostosować przyjmowanie pokarmów do wahań poziomu cukru we krwi. Nic mu jednak nie przeszkadza w tym, by zrezygnować z czegoś innego i tak razem z innymi wierzącymi włączyć się w, na przykład, towarzyszenie Jezusowi w Wielki Piątek także w wymiarze cielesnym.
Tu należy przypomnieć też o poście jakościowym, czyli poprzestaniu na potrawach mało smacznych lub niezbyt przez nas lubianych. Jezus powiedział uczniom wysyłanym na głoszenie, że mają jeść, co im podadzą (zob. Łk 10, 8), więc jeśli i nam serwowane jest danie, za którym nie przepadamy, a nie jest dla nas szkodliwe – poumartwiajmy się nieco.
A jaki to ma w ogóle sens?
Post ma wiele wymiarów i można z jego praktykowania wiele zaczerpnąć duchowo. Piękny ogólnik, prawda? Do tego wybitnie irytujący, kiedy ssie nas w żołądku a w domu tak pięknie pachnie przygotowywanym na Niedzielę Wielkanocną jedzeniem, nadto mamy przed sobą perspektywę długiej wielkopiątkowej liturgii. Jednak, cóż, równie wybitnie prawdziwy.
Praktyka ta sprawia, że: angażujemy się w przeżywanie naszej wiary nie tylko w sferze emocji i ducha, ale też ciałem; odziera nas ze złudzeń co do własnej wspaniałości, bo osłabienie postem błyskawicznie wydobywa na światło dzienne to wszystko, nad czym jesteśmy w stanie panować, kiedy jesteśmy syci; uczy miłosierdzia dla upadających i potrzebujących, bo potrafimy im współczuć; wreszcie może odsłonić wewnętrzne motywacje działań, które moglibyśmy postrzegać jako wyłącznie fizyczne – za nieuporządkowanym stosunkiem do pokarmu często ukrywają się sprawy, których nie chcemy porządkować, bo sięgnięcie po kolejną kanapkę lub potwierdzanie siebie przez kolejne tracone gramy jest prostsze. Jak to ujmuje Salezy – znęcamy się nad naszym ciałem jak Balaam nad swoją oślicą, tymczasem problemem nie jest zwierzę pociągowe, tylko wewnętrzna głuchota proroka (zob. Lb 22, 21–34).
Nadto post, podejmowany ze względu na Chrystusa i Jemu ofiarowany, jest naszym udziałem w Jego krzyżu. Ma swój duchowy ciężar wielu karatów, bo szczerze praktykowany jest jak drogocenny kruszec, za który można wykupić zniewolonych grzechem. Nie bez powodu Jezus o demonie wypędzonym z epileptyka powiedział, że ten rodzaj złych duchów można wyrzucić tylko modlitwą i postem (zob. Mt 17, 21). Zresztą nasz Pan sam pościł na pustyni, z pewnością też praktykował posty przepisane w Prawie. Jeśli On widział wagę tej praktyki, czemu my mielibyśmy z niej rezygnować lub uważać za coś zbyt vintage?
Dodatek świecki
Na koniec wskazanie, które, tak myślę, jest szczególnie istotne dla osób świeckich: „Ciało wiążą i poskramiają post i praca. Jeśli praca, którą masz wykonać, jest ci bardzo potrzebna lub jest bardzo potrzebna ku chwale Bożej, wolę, żebyś cierpiała raczej trud pracy aniżeli utrudzenie postu”. Od siebie dodam, że dobry biskup nie jest sam w tym podejściu – dawniej w zakonach istniał podział na dwie grupy: tych, którzy modlą się w chórze, i tych, którzy pracują fizycznie, nazywanych zwykle konwerskami/konwersami. Byli oni, właśnie ze względu na swoje zajęcia, zwolnieni od postów, oczywiście poza tymi nakazanymi przez Kościół. Skoro i post, i praca służą osiągnięciu panowania nad ciałem, nie ma konieczności stosowania ich obu naraz. Owszem, ci bardziej gorliwi za zgodą spowiednika i przełożonych podejmowali umartwienia, ale one nigdy nie mogły być tak duże, by na ich skutek umartwiający się musieli zaniedbać aktywność.
Święty Franciszek Salezy zdecydowanie wyżej stawia ćwiczenie wynikające z pracy lub innych działań podejmowanych ze względu na Boga. Po pierwsze, przynosi ono także doczesne wymierne korzyści, po drugie, zawsze lepiej jest zachować więcej sił fizycznych, bo „zawsze można je według woli umniejszyć, ale nie zawsze można je według woli przywrócić”. Ktoś może powiedzieć, że w tamtych czasach ludzie byli gorliwsi, więc trzeba było ich hamować – wystarczy poczytać pamiętniki z tamtych czasów, by zmienić zdanie. Dlatego ówczesne kategorie rozeznawania, ile i jak pościć, wciąż są aktualne: pragnienie, by czynić to dla Pana, słuchanie własnego ciała, wreszcie korzystanie z rad roztropnego (podkreślam!) spowiednika. A do tego zachowanie w pamięci, że życie duchowe to nie sprint, a pielgrzymka, i chodzi w nim o dotarcie do jedności z Bogiem, nie o osiągi.