Życie w mimowolnym celibacie, czyli bycie tak zwanym incelem (skrót od hasła „involuntary celibate”), jest dla wielu mężczyzn źródłem frustracji, a wręcz rozpaczy. Jednak wbrew temu, co mówią niektórzy incelscy guru, wyjście z „przegrywu” (czyli samotności i poczucia bycia gorszym) jest możliwe. Dowodem na to są historie osób, które opowiedziały mi o doświadczeniu zmiany swojego życia i porzucaniu tożsamości incela.
Paweł.
Bez terapii nie dałbym rady
Wstydzę się tego, że byłem incelem, że miałem poglądy ksenofobiczne i homofobiczne. Czasem boję się, że ktoś znajdzie moje stare wpisy i skojarzy, że to ja jestem ich autorem. To by mi przysporzyło wielu problemów. Pracuję na terapii nad tym, żeby ten temat się za mną nie ciągnął, żeby już siebie za to nie rugać, bo sam nie wiem, co mi wtedy siedziało w głowie, jak mogłem być tak nieprzyjemnym człowiekiem. Wszedłem do tych wszystkich grup z powodu odrzucenia. Zakochałem się w dziewczynie z mojej grupy na studiach. Miałem dwadzieścia dwa lata. Ona była prawdziwą pięknością. Obserwowałem ją, w większym towarzystwie próbowałem rzucać jakimiś nieudolnymi żartami, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Wpatrywałem się w nią, lajkowałem jej zdjęcia. Kiedyś dałem jej jakiś komplement. Ale nigdy nie wyznałem jej swoich uczuć, nie zaprosiłem na randkę. Ona po jakimś czasie weszła w związek ze starszym, bardzo bogatym chłopakiem, który przyjeżdżał po nią pod uczelnię nowym audi. Poczułem się upokorzony. Tak, to prawda, że ona nawet mogła nie wiedzieć, że mi się podoba, ale dla mnie to było jak cios w twarz. Naprawdę czułem się jak życiowe zero. Zacząłem w internecie odreagowywać swoją frustrację. Incelosfera szybko mnie przygarnęła. Na tych wszystkich grupach i stronach z memami dostałem to, co w tamtym czasie było mi potrzebne: tłumaczenie, że kobiety (zwłaszcza Polki) lecą tylko na kasę, że są rozwiązłe i hipergamiczne. Tacy jak ja – bez kasy, muskularnej budowy ciała i kondycji fizycznej – nie mieli szans na rynku matrymonialnym. Ale to nie była grupa wsparcia, tylko wzajemne niszczenie siebie. Inne przegrywy (sami się tak określaliśmy) utwierdzały się w przekonaniu, że nic nas już dobrego nie spotka. W końcu pojawił się u mnie epizod depresyjny. Zawaliłem wszystkie egzaminy i seminarium licencjackie. Bardzo przytyłem. Zacząłem myśleć o zrobieniu sobie czegoś – bardziej o samookaleczeniu niż samobójstwie. Mama najpierw była wściekła, że się nie uczyłem, wypominała mi, że utrzymanie mnie na studiach kosztuje. Ale kiedy powiedziałem jej, że mnie to zupełnie nie obchodzi i mam gdzieś studia, bo i tak nic mi z nich w życiu nie przyjdzie, to się zaniepokoiła. Zapisała mnie do poradni psychologicznej. Poszedłem, bo było mi wszystko jedno. Dostałem zalecenie udania się na psychoterapię i konsultację psychiatryczną. Posłuchałem. Terapię podjąłem po trzech miesiącach. Bez tego nie dałbym rady. Dopiero po jakimś czasie zajęliśmy się z terapeutą tym, jakie znaczenie dla mojego stanu miała moja aktywność w incelosferze. Ale znaczenie miało też moje wcześniejsze życie, również to rodzinne. W mojej rodzinie raczej nie mówiło się o uczuciach, a ojciec alkoholik nie był dla mnie wzorem mężczyzny. A jak wyszedłem z incelosfery? Cóż… Było ostre cięcie. Odciąłem się zupełnie od internetu – był to „eksperyment” w ramach terapii. Czułem się jak narkoman na odwyku. Ale wiedziałem, że tak musi być. Uważam, że jeśli ktoś jest naprawdę wkręcony w przegrywizm, to bez cyfrowego detoksu nie ma rady, bo przeglądarki internetowe znowu zaprowadzą go w miejsca, w których wcześniej spędzał większość czasu. Obecnie mam dziewczynę, ale układa nam się średnio. Ja wciąż się uczę komunikować swoje emocje, bo kiedy pojawiają się problemy, najłatwiej mi zamknąć się w sobie. Staram się to zmienić. Ona wie, w czym siedziałem. Jest nam łatwiej, bo ona też miała kiedyś bardzo prawicowe poglądy i pisała rzeczy, które dzisiaj wydają się jej idiotyczne. Oboje dobrze wiemy, że w internecie są miejsca, które zatruwają człowieka.
Bartłomiej.
Na początku mnie to bawiło
Nie wiem, czy byłem prawdziwym, nienawidzącym wszystkich incelem – ale na pewno żyłem w mimowolnym celibacie, miałem poważne problemy z relacjami i niską samoocenę. I to wszystko próbowałem osłodzić sobie zaangażowaniem w incelski świat. Mogę powiedzieć, że pod górę miałem już w gimnazjum. Byłem niski i chudy, rodzice strzygli mnie „na pieczarkę”, więc czasami byłem brany za dziewczynę. Chłopaki nie chciały się ze mną kumplować, dziewczyny nie traktowały mnie serio. Uczyłem się dość dobrze, ale w domu wciąż słyszałem, że za mało się staram i że nie będę mieć szans na wygodne, dostatnie życie, jeśli teraz (czyli w gimnazjum i liceum) nie dam z siebie wszystkiego. Największe niezadowolenie ze mnie wyrażała matka – miałem dosyć jej i jej panowania w domu. Kiedy w liceum spodobała mi się jedna dziewczyna, dałem jej to wyraźnie do zrozumienia, ale ona mnie wyśmiała. Bardzo to przeżyłem. Zagłębiłem się w świat mang i anime – marzyłem o takiej dziewczynie, jak wiele z tych japońskich produkcji dla nastolatków: łagodnej, doceniającej mnie i bystrej. Jednak nie miałem wtedy nadziei na to, że w najbliższym czasie jakakolwiek dziewczyna spojrzy na mnie inaczej niż na zabawnego kolesia, z którym można pogadać co najwyżej o muzyce. Rodzice podejrzewali nawet, że interesują mnie mężczyźni – ich zdaniem niczego mi nie brakowało i powinienem z łatwością nawiązywać kontakty z rówieśniczkami. Kiedy wyjechałem na studia, zamieszkałem z kolegą, który był imprezowiczem i podrywaczem. Wtedy zacząłem myśleć, że jestem dziwakiem, że nigdy nie będę umiał tak korzystać z życia jak on. W wieku dwudziestu jeden lat nadal byłem tym kolesiem, który nigdy w życiu nie miał dziewczyny. Wstydziłem się tego, czułem, że omija mnie coś bardzo ważnego. Wsparcie znalazłem w internecie. Zacząłem wyszukiwać w necie hasła „jak znaleźć dziewczynę” czy „jak pokonać nieśmiałość wobec kobiet”. I tak znalazłem się w świecie chłopaków takich jak ja: samotnych, nieszczęśliwych, żyjących przed komputerem. Na początku po prostu bawiły mnie memy o kobietach, które najpierw szukają samca alfa, a potem zostają samotnymi matkami. Teorie o agresywnym feminizmie i matriarchacie, który miałby niszczyć współczesnych mężczyzn, najpierw traktowałem z przymrużeniem oka, ale później zacząłem w to wierzyć. W sumie te wszystkie teorie (że kobiety mają łatwiej, bo zawsze mogą mieć seks, że mężczyźni muszą dźwigać w życiu ciężar utrzymania rodziny, a i tak nie wiedzą, czy dziecko, które wychowują, jest ich) były proste i konkretne. „Mądrości” innych inceli pozwalały mi myśleć, że gdybym żył w innych czasach (przed feminizmem), to bez problemu miałbym dziewczynę. Ale przez obecność tam coraz bardziej oddalałem się od zwykłego życia. Byłem ciągle napięty i odizolowany od innych ludzi. Po obronie pracy inżynierskiej zrobiłem sobie przerwę w studiowaniu. Pojechałem na pół roku do Niemiec, żeby trochę popracować. Postanowiłem, że spróbuję nawiązać kontakt z ludźmi z pracy. I poznałem dwie fajne dziewczyny… z Polski. Z jedną z nich zostaliśmy parą. Ona miała swoje problemy rodzinne, była też w spektrum autyzmu, wiedziała, jak to jest być „innym”. Długo rozmawialiśmy, było między nami coś niezwykłego. Rozstaliśmy się z powodu błędów moich i jej. Mamy kontakt, ale raczej szczątkowy. Po pół roku wróciłem do Polski i na studia. Podczas magisterskich lepiej szło mi poznawanie ludzi. Na imprezie po obronie mojego kolegi spotkałem moją obecną dziewczynę. Doceniam jej odwagę, bo to ona do mnie zagadała. Skupiam się na naszej relacji, nie wchodzę już nawet dla beki na grupy dla przegrywów. Incelstwo nie musi być dożywotnie, ale niektórym jest z tego naprawdę trudno wyjść. Bo nie każdy ma takie same możliwości. Chłopak, który nie ma wokół siebie nikogo, mieszka w małej wiosce i ma problemy ze zdrowiem, będzie miał inaczej niż dość zamożny chłopak z dużego miasta, dla którego działanie w przegrywosferze było tylko chwilowym zajęciem, biorącym się trochę z nudów. Ale dla każdego jest szansa. Znam przypadek jednego przegrywa, który uważał, że nigdy nawet nie dotknie kobiety, bo chorował przewlekle i miał długi po ojcu. Dziś ma żonę i osiągnięcia w sporcie. Trzeba tylko dać sobie szansę.
Jakub.
To było toksyczne środowisko
Moja droga do przegrywu zaczęła się od wizyt na jednej ze stron z demotywującymi obrazkami. Znalazłem tam wiele memów opisujących moje samopoczucie – w liceum byłem smutny, samotny i czułem się brzydki. W komentarzach ludzie rzucali słowami i hasłami typowymi dla inceli: przegryw, beciak, stulejarz. Zacząłem googlować te nazwy. I wsiąknąłem. Udzielałem się przede wszystkim w grupach na Facebooku. Lubowałem się w wyśmiewaniu zdjęć kobiet z nadwagą lub innymi „ułomnościami”, które te wrzucały na portale randkowe. Czułem satysfakcję, że jakieś kobiety nie mogą znaleźć partnerów – bo i ja, choć skończyłem osiemnaście lat, nigdy nawet nie trzymałem dziewczyny za rękę. Czułem się jak błąd natury, bo mój ojciec nieraz opowiadał mi, że jako nastolatek i młody mężczyzna ciągle spotykał się z nową dziewczyną. Wśród kolegów inceli mogłem o tym mówić i wyrażać swoją złość wobec kobiet i chłopaków, którzy mieli urodę i powodzenie u dziewczyn. Nie było u mnie jakiegoś magicznego przełomu, jeśli chodzi o wyjście z przegrywu. Była to zmiana wynikająca z biegu życia. Poszedłem na studia, na filologię. Było tam mnóstwo dziewczyn. Byłem przekonany, że u żadnej nie mam szans jako facet, ale czasem potrzebowałem, żeby któraś mnie wpisała na listę albo pożyczyła notatki. Rozmawiałem z nimi jak z kumpelami. I w pewnym momencie dotarło do mnie, że ja umiem – w przeciwieństwie do wielu przegrywów – rozmawiać z kobietami i całkiem dobrze czuję się w ich towarzystwie. Z siostrą mojej koleżanki z roku nawet przez pewien czas się spotykałem, ale nie wyszło. Zostaliśmy przyjaciółmi, ale takimi prawdziwymi. Powiedziałem jej o tym, że wcześniej byłem zaangażowany w walkę z kobietami. Doradziła mi, żebym opuścił te wszystkie grupy. Tak zrobiłem. Jestem od kilku lat poza tym i bardzo mnie to cieszy. Nie jestem już przegrywem. A teraz powiem ci coś, czego może nie spodziewasz się w tym momencie, co niektórzy uznaliby za potwierdzenie, że jednak wciąż jestem incelem. Otóż byłem na kilku randkach z dziewczynami, obecnie zaś intensywnie piszę z jedną z dziewczyn poznanych przez aplikację randkową, ale mimo to nadal jestem prawiczkiem. Nie spieszy mi się z tym, żeby uprawiać seks (choć to nie jest tak, że nie mam popędu i nie działają na mnie ładne dziewczyny). Mówię o tym dlatego, że uważam, że incelstwo to nie jest kwestia tego, czy się już współżyło, czy nie. Chodzi o to, że to było toksyczne środowisko, w którym ludzie po prostu utwierdzali się w przekonaniu, że świat jest zły, ale zamiast pracować nad sobą, tłumaczą sobie, że przyczyną ich stanu jest to, że nie uprawiają seksu. A przecież można nie być w związku, a jednak mieć po prostu fajne życie.
---
Licznym komentatorom zjawiska łatwo jest wyśmiewać inceli, prezentować wobec nich postawę wyższości lub wręcz pogardy. Nie ulega wątpliwości, że wielu skupionych w internetowych grupach dla przegrywów mężczyzn jest pełnych agresji wobec świata, co nie może spotykać się z uznaniem. Jednak nie powinniśmy zapominać, że autorzy pełnych jadu antykobiecych czy antypaństwowych postów to często ludzie zmagający się z depresją, uzależnieniami, doświadczający wykluczenia. Zrozumienie ich perspektywy jest niezbędne do tego, by następnie zaoferować im niezbędną pomoc. Jej kluczowym elementem jest danie nadziei, że z otchłani pustki i samotności naprawdę można się wydostać.
Imiona i niektóre szczegóły historii zostały zmienione.