Co rusz pojawiają się w naszym życiu osoby, słowa i wydarzenia, które coraz bardziej otwierają nam oczy i poszerzają pole naszej świadomości, pomagając zrozumieć to, w czym uczestniczymy. Jedno z takich zdań, dotyczące akurat Eucharystii, które parę lat temu przeczytałem, pochodzi od mojego współbrata z Chile, św. Alberto Hurtado: „Moja Msza jest moim życiem, a moje życie jest przedłużającą się Mszą”. Dla tego jezuity, podobnie jak dla wielu innych świętych, Eucharystia nie była „doczepiona” do życia jak ostatni wagon w pociągu. Można go odczepić i w sumie niewiele by się zmieniło. Pociąg pomieściłby mniej pasażerów. Msza św. wiąże się ściśle z życiem, potwierdza je, pomnaża i rozwija. Zlewa się z nim niejako w jedno. Bez wielkiego „tak” dla całego stworzenia, w tym człowieka, które również wybrzmiewa podczas Eucharystii, świat nie mógłby osiągać powoli swojej doskonałości.
Dary „ze świata”
Najwyraźniej widać to podczas ofiarowania darów chleba i wina, którym towarzyszy modlitwa celebransa, kierowana do Boga w imieniu całej wspólnoty: „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, owoc ziemi i pracy rąk ludzkich. Tobie go przynosimy, aby stał się dla nas chlebem życia”. Podobnie z winem, owocem winorośli. To, co się w tym momencie dzieje za pośrednictwem gestu i słów, stawia nam przed oczy jeden z fundamentów chrześcijańskiego spojrzenia na Boga, świat i człowieka. Przede wszystkim, chleb i wino to dary przetworzone przez człowieka. Symbolicznie wyrażają całe stworzenie, w tym ludzi. Są owocem ziemi i zaangażowania człowieka. Można powiedzieć, że zostały udoskonalone, ulepione ludzkimi rękami, inteligencją i twórczością. W chlebie i winie ukrywa się to, co człowiek autonomicznie wkłada w stwarzanie świata. Nie sprawdzamy przed Mszą św., czy dary te zostały wyprodukowane przez wierzących, pobożnych i moralnie dobrych. Liczy się, że są one skutkiem pracy człowieka jako takiego.
Co więcej, przynosimy Bogu dary, które nie urosły i nie zostały naprędce przygotowane w kościele. One przychodzą „ze świata”. Dlatego wchodząc do kościoła, wnosimy cały nasz świat, w którym żyjemy: czas, relacje, dobre owoce pracy i współdziałania z innymi. Nie uciekamy z okropnego świata, aby w kościele spotkać Boga. Raczej spotykamy Boga w pełni dopiero wtedy, gdy wnosimy z chlebem i winem naszą przeszłość. Cieszymy się tym, co w niej dobre, i z większą ufnością otwieramy się na przyszłość. Nieporządek, grzech i potrzebę oczyszczenia też przynieśliśmy ze sobą. Uznaliśmy je już na początku Mszy św., abyśmy mocą dobroci Boga zostali udoskonaleni. Ale w centrum Eucharystii pozostaje dobroć Boga, wspaniałość stworzenia i Jego uświęcające działanie.
Dobroć stworzenia
Ksiądz Józef Tischner pisał, że „wszelki pokarm stanowi pomost między życiem a życiem”. Ofiarujemy Bogu owoce ziemi i naszej pracy, które podtrzymują nasze życie biologiczne, a Bóg je przyjmuje i za ich pośrednictwem udziela nam życia wiecznego. Chleb i wino ratują nas od śmierci biologicznej, Ciało i Krew Chrystusa od śmierci wiecznej. Bóg jest Bogiem życia. Gdyby cały świat, nasze życie i starania były z natury czymś złym, nie dałoby się z tym już nic zrobić. Nie ofiarujemy Bogu śmieci czy jakichś ochłapów, lecz dobre, wartościowe rzeczy, ostatecznie samych siebie.
Przez akt ofiarowania Bogu chleba i wina ciągle od nowa potwierdzamy dobroć stworzenia, dowartościowujemy je w naszych oczach, ponieważ nie dowierzamy,
a wpływ zła naturalnego i moralnego stara się w nas wzbudzić przekonanie i je utwierdzić, że świat i człowiek są całkowicie zepsuci. Zło próbuje podważyć nie tylko dobroć Stwórcy, ale także całego Jego dzieła. Jeśli w znakach chleba i wina uznajemy całe stworzenie – „wszechświat”, jak słyszymy w modlitwie, to tym samym odrzucamy radykalny i przedchrześcijański podział na to, co święte, i na to, co świeckie. Znika granica między sacrum a profanum, która miałaby przebiegać w poprzek stworzenia. Zło nie tkwi w rzeczach, w stworzeniu, ale w tym, co z nim robimy i jak je traktujemy.
Tę samą zasadę odnajdujemy w innych sakramentach. Przykładowo, podczas ślubu celebrans w prefacji wyjaśnia, co tak naprawdę stało się za sprawą przysięgi małżeńskiej: „Święty sakrament małżeństwa, który jest znakiem Twego umiłowania, uświęca wzajemną miłość ludzką” (trzecia prefacja na Mszę dla nowożeńców). Przed ołtarz przychodzą osoby, które już się pokochały. Zauważyły w sobie jakieś piękno, którego jeszcze w pełni nie widzą, ale na tyle wyraźnie je rozpoznają, aby zacząć budować trwałą więź ze sobą. Miłość ludzka to zarówno eros, jak i przyjaźń, które zostają tutaj uznane i przyjęte. Są też darem Stwórcy. I to niezależnie od tego, czy osoby te wierzą, czy nie wierzą w Boga. Uświęcenie polega tutaj na oczyszczeniu tego, co w ludzkiej miłości staje się przeszkodą, i podniesieniu „wyżej”, na kolejny etap – miłości bezinteresownej – agape.
Bóg działa przez pośredników
Wracając do Mszy św., zauważmy, że podczas ofiarowania uznajemy wspólnie ziemię i człowieka za twórców przetworzonych darów, ale jednocześnie w Bogu, w Jego hojności, widzimy źródło wszystkiego. Tak, przyczyną wzrostu zboża jest ziemia, słońce i woda, a chleb piecze człowiek, ale za tymi niesamowitymi możliwościami ukrywa się dyskretnie Stwórca. Dlaczego tak? Ponieważ Bóg lubi działać nie tyle bezpośrednio, ile pośrednio. Chce przepływać przez całe stworzenie jak krew w organizmie, która rozprowadza tlen i inne wartości odżywcze, aby ciało mogło spełnić swoje zadanie, wydać owoce.
Bóg działa przez pośredników. Ta prawda wypływa zarówno z tajemnicy Wcielenia, jak i z tego, zwłaszcza w przypadku ludzi, że w ten sposób osiągamy podobieństwo do Boga. Swój zamysł wobec całego kosmosu (nie tylko ludzi) Bóg realizuje, włączając w niego stworzenia. Katechizm uczy, że „nie jest to znakiem słabości, lecz wielkości i dobroci Boga wszechmogącego. Bóg daje więc swoim stworzeniom nie tylko istnienie, lecz także godność samodzielnego działania, bycia przyczynami i zasadami wzajemnie dla siebie oraz współdziałania w ten sposób w wypełnianiu Jego zamysłu” (KKK, 306). Rzecz jasna, innym pośrednikiem działania Bożego jest słońce, innym bakteria, a jeszcze innym człowiek. Rzeczywistość jest bogata i zróżnicowana. Jedynym w swoim rodzaju Pośrednikiem jest Jezus Chrystus nie tylko dlatego, że jest Synem Boga, ale także dlatego, że jest jednym z nas. Bóg daje nam istnienie, które przychodzi do nas za pośrednictwem deszczu i słońca, chleba i ubrania, zdrowia i tyle dobrodziejstw przyrody. Natomiast przetworzone dary składane na ołtarzu podkreślają także „godność samodzielnego działania, bycie przyczynami”. Bóg afirmuje w ten sposób naszą wolność i twórczość, która przecież realizuje się zasadniczo poza murami kościoła, w świecie.
Cudowna wymiana
Stwórca mógłby stwarzać człowieka bezpośrednio, i częściowo to robi, ale tylko w przypadku duszy, natomiast ciało (w tym wychowanie, kulturę, edukację) otrzymujemy za pośrednictwem rodziców i innych osób. Podczas Eucharystii dochodzi więc do cudownej wymiany. Nasze całe życie kładziemy na ołtarzu, ponieważ jest ono owocem działania Boga, i równocześnie wychodząc z kościoła, kontynuujemy Eucharystię, ponieważ otrzymaliśmy miłość, aby ją przekazywać dalej. Wzmocnieni życiem Bożym z innym nastawieniem i poczuciem misji nadal pieczemy chleb, naprawiamy samochody, wychowujemy dzieci, budujemy drogi i mosty. To są dobre rzeczy. Wykonując je z miłością bezinteresowną, osiągamy podobieństwo do Boga i świadczymy o Nim w świecie, który w oczach Bożych nie traci nigdy swej wartości. Ponieważ, jak pisał św. Tomasz z Akwinu: „Bóg w dobrych naszych aktach nie szuka swojej korzyści, lecz chwały, czyli ujawnienia swojej dobroci, do czego również zmierza własne Jego działanie”.