Logo Przewdonik Katolicki

„Everybody dance, clap your hands”

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

O all-inclusive mogłabym napisać ciekawą książkę i kto wie, może to zrobię. Wyspa mała, teren resortu ogromny, a ludzi cała masa. Wszystkie europejskie narodowości. Między jednym posiłkiem a drugim, między poranną kawą, obiadowym winem i wieczornym drinkiem obserwuję z ciekawością opalonych na różowo Skandynawów, czujących się jak u siebie Niemców, głośnych Anglików, wyluzowanych Włochów i Hiszpanów.

Poznaj trzynaście historii o śmierci, kalectwie, nieuczciwych biurach podróży, leniwych rezydentach i bezradnych konsulach – tak reklamuje się książka Śmierć all-inclusive. Jak Polacy umierają na wakacjach Magdy i Piotra Mieśników. Na okładce leżaki plażowe i trumna wśród nich. Ojej. Nie będę czytać tej książki, bo jestem właśnie na all-inclusive, czyli jak mówi moja przyjaciółka, „all excuse me”. Jest mi wesoło, prowadzę obserwacje, wokół cała Europa i nie mam zamiaru umierać.
O all-inclusive mogłabym napisać ciekawą książkę i kto wie, może to zrobię. Wyspa mała, teren resortu ogromny, a ludzi cała masa. Wszystkie europejskie narodowości. Między jednym posiłkiem a drugim, między poranną kawą, obiadowym winem i wieczornym drinkiem obserwuję z ciekawością opalonych na różowo Skandynawów, czujących się jak u siebie Niemców, głośnych Anglików, wyluzowanych Włochów i Hiszpanów. Niektórych języków zupełnie nie potrafię rozpoznać. Wszyscy chodzimy zaobrączkowani bransoletkami z nazwą hotelu i przestrzegamy zasad. Nasz resort to właściwie wioska zbudowana od podstaw. Na obsadzonym palmami i kwitnącymi roślinami terenie znajduje się mnóstwo piętrowych domków, kilka restauracji, parę basenów z turkusową wodą, korty tenisowe, amfiteatr, zacieniony obszar do porannej jogi, strefy zabaw dla dzieci, spa. Można się zagubić. Po dwóch dniach mam już opracowaną najkrótszą drogę na plażę, gdzie wśród palm wyrastających z białego piasku stoi coś w rodzaju ołtarza otulonego białym tiulem.
Tam właśnie para z Wielkiej Brytanii wzięła wczoraj ślub. Menadżerka hotelu przeganiała kąpiących się w turkusowej wodzie turystów, żeby nie weszli w kadr fotografce robiącej zdjęcia młodej parze. Wielkie greckie wesele skończyło się fajerwerkami po zachodzie słońca, które podziwiać mogliśmy wszyscy – my, mieszkańcy tego resortu z opcją ślubną. Gdy piszę te słowa, w amfiteatrze trwa występ zespołu grającego covery classic rocka. Idzie im ociężale. Nikt nie tańczy. A nie, zaraz, na środek wyszedł właśnie starszy pan, wszyscy mu kibicują, dołączają dzieci. Kelnerzy roznoszą drinki, w rogu na całego działa maszyna do popcornu, do seniora podchodzi żona z pretensjami. Okazuje się, że chodzi jej o klucz do pokoju. Nikt nie chce umierać. „Everybody dance, clap your hands, clap your hands” – śpiewa wokalista.
Patrzę na wszystko szeroko otwartymi oczami. Notuję obserwacje. Jutro wsiadam w samochód i jadę przed siebie, na bezdroża. Moja wakacyjna lektura, W Patagonii Bruce’a Chatwina, sprawia, że zazdroszczę mu przygody i wędrówek przed siebie w dzikość świata. Będę chodzić po dnie krateru wulkanu na wyspie Nisyros. Książkę polecam. Wyszła dawno temu i jest do dostania jedynie w bibliotekach.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki