Ania, Michał i ks. Piotr przyjechali z Warszawy. Są pierwszy raz. Justyna była już wcześniej w Panamie i to ona namówiła pozostałych, by przyjechali do Lizbony. Pytam się, czym ich przekonała? – Mówiła, że na ŚDM przyjeżdżają ludzie podobni do nas, i choć mówią często innymi językami i są z innych kręgów kulturowych, to szybko tworzy się między nimi niezwykła wspólnota. Chcieliśmy tego doświadczyć – odpowiadają zgodnie Ania i Michał. – Udało się? – dopytuję. – Oczywiście. Tego się nie da opisać, ale tu w Lizbonie dzieje się naprawdę wiele dobra. Właśnie się zastanawialiśmy, jak to dobro wykorzystać i co możemy zrobić po powrocie do naszych domów – dodaje Michał.
O tej „wyjątkowej wspólnocie” opowiadają mi także Ania, Polka, która na co dzień mieszka w Stuttgarcie, a wcześniej była już na ŚDM w Krakowie i Panamie, a także Marcel z Irlandii. – Jestem pierwszy raz, ale wszystkich będę namawiać do przyjazdu na Światowe Dni Młodzieży. Nigdy wcześniej nie mogłem tak szczerze z moimi rówieśnikami porozmawiać o Bogu i wierze – opowiada Marcel.
To już nie jest event
Patrząc na tłumy młodych ludzi, myślałem o ich wakacyjnym wyborze. Przyjechać tu to przecież koszt. A warunki to nie wakacje all inclusive. Zamiast napojów z palemką poidełka z wodą, zamiast szwedzkiego stołu kolejka do punktu dystrybucji posiłków, zamiast orzeźwienia w przyhotelowym basenie 40-stopniowy upał i kilkugodzinne oczekiwanie na spotkanie z papieżem; wreszcie zamiast wygodnych apartamentów i łóżek często kawałek podłogi i nieraz prysznic pod chmurką.
Ksiądz Tomasz Koprianiuk, dyrektor Biura Krajowego Światowych Dni Młodzieży w Polsce, potwierdza, że minęły czasy, gdy Światowe Dni Młodzieży traktowano jako event, podczas którego można spotkać papieża, zrobić mu zdjęcie i pochwalić się przed znajomymi. Wielu młodych przed wyjazdem bardzo mocno przygotowywało się do tego spotkania, później musieli pokonać olbrzymi pielgrzymi trud: długa podróż, czasem zgubione bagaże, nie zawsze zrozumiałe regulaminy podczas zakwaterowania. – Nawet jeśli nie przyjechali tu z jakąś mocno pogłębioną wiarą, jestem przekonany, że podczas tych kilku dni w Lizbonie to się zmieniło – mówi ks. Koprianiuk. I dodaje, że jego marzeniem jest, by po powrocie młodzi wrócili do swoich parafii, opowiedzieli o tym wszystkim, co się w Lizbonie wydarzyło, i zaczęli tworzyć wspólnoty. – Ci młodzi naprawdę są nadzieją Kościoła – przekonuje.
Seul się cieszy
O nadziei mówią mi też młodzi Koreańczycy. Spotykam ich na Praça Dom Pedro VI w samym sercu Lizbony. Na czele około 30-, może 40-osobowej procesji niesiony jest krzyż i ikona Matki Bożej. Nagle przystają, zaczynają tańczyć i śpiewać. Szybko dołączają do nich Francuzi, Hiszpanie, Włosi czy Brazylijczycy. Po chwili już cały plac bawi się wspólnie. Ale po zabawie jest czas na świadectwa. Koreańczycy opowiadają, jak trudno jest być osobą wierzącą w ich kraju. Katolicy są tam marginalizowani, a często nawet dyskryminowani.
– Tu w Lizbonie przekonaliśmy się jednak, że nie jesteśmy sami, że są też inni młodzi, którzy tak jak my opowiadają innym o Jezusie. Na pewno wrócimy do domu silniejsi i bardziej zmotywowani, by z jeszcze większą mocą głosić Ewangelię. To spotkanie to dla nas i naszego kraju wielka szansa na lepsze jutro. Na pewno z Lizbony wyjedziemy z iskrą nadziei, którą później zapalimy w Korei – dodają z uśmiechem. Jeszcze wówczas nie wiedziałem, o jaką iskrę chodzi, ale po kilku dniach wszystko było jasne. Kolejne Światowe Dni Młodzieży odbędą się bowiem w Seulu w 2027 roku.
Nie lękajcie się
Z przesłaniem nadziei do Portugalii przyjechał też papież Franciszek. Podczas ceremonii powitania w parku Edwarda VII mówił do młodych, że w Kościele jest miejsce dla każdego. – Bóg wzywa nas pośród naszych lęków, w naszych zamknięciach i samotności. Nie powołuje tych, którzy czują się zdolni, lecz uzdalnia tych, których powołuje. Bóg wzywa każdego z nas po imieniu. On tobie ufa, dla Niego się liczysz – mówił Franciszek.
Także podczas drogi krzyżowej czy wieczornego czuwania na Campo de Graca przypominał młodym, że Jezus zawsze jest obok, a jeśli upadamy, to On upada razem z nami, by móc nas podnieść. Dopełnieniem przesłania nadziei była niedzielna homilia i słowa, które wszyscy, zwłaszcza w Polsce, dobrze znają – „nie lękajcie się”.
Od razu przypomniały mi się Światowe Dni Młodzieży w Rzymie i spotkanie z Janem Pawłem II na Tor Vergata. Zresztą nie wiedzieć czemu, dość często podczas tych kilku dni w Lizbonie wspomniałem właśnie spotkanie z 2000 roku. Tak jak wówczas Jan Paweł II miał niezwykły kontakt z młodzieżą, cieszył się, że tak wielu odpowiedziało na jego zaproszenie, a podczas wieczornego czuwania nie miał ochoty opuszczać sceny, tak i teraz było widać, że Franciszek czuje się wśród młodych fantastycznie, a między nim a młodymi tworzy się wyjątkowa więź. Każde jego słowo było przyjmowane przez młodych z wielkim entuzjazmem, tak jakby właśnie na nie czekali. Zresztą, jak mówiły mi Ania i Kasia z Krakowa: – Papież ma niezwykłą intuicję, dobrze zna młodych, słucha ich i mówi to, co jest nam tak bardzo potrzebne. Daje nam wsparcie, by iść dalej i nie poddawać się. Dziś, gdy tak wielu z nas jest zagubionych, nie wierzy w siebie i boryka z różnymi problemami, papież przypomina nam, że mamy się nie lękać i zaufać Bogu. To wystarczy.
Tłumy do modlitwy
W programie ŚDM znalazło się ponad 50 wydarzeń religijnych: czuwania, adoracja Najświętszego Sakramentu, katechezy, okazja do nawiedzenia relikwii patronów ŚDM czy modlitwy animowane przez różne wspólnoty. Aby dostać się na te wydarzenia, niemal zawsze trzeba było odstać swoje w kolejce. Tak było między innymi przed kościołem św. Damiana, w którym wspólnota braci z Taizé prowadziła modlitwy. Już na godzinę przed czuwaniem pobliski plac wypełniał tłum młodych, a po otwarciu świątyni szybko wypełniała się ona do ostatniego miejsca. Bracia mówili, że do kościoła weszło około 1500 osób. Reszta musiała pozostać na zewnątrz. Młodym to nie przeszkadzało. Ci, którzy do kościoła się nie dostali, siadali na placu przed świątynią i tak uczestniczyli w modlitwie. Czasem było to nawet 500 osób. A miejsce, które jeszcze przed chwilą pełne było gwaru, śpiewu i krzyków, szybko zamieniało się w miejsce skupienia, ciszy i modlitwy.
Nie inaczej było przed kościołem św. Antoniego w Lizbonie, czyli w miejscu narodzin tego świętego. Aby wejść na krótką adorację przy relikwiach, trzeba było czekać półtorej godziny w pełnym słońcu. Chętnych wciąż przybywało, tak że można było odnieść wrażenie, że tłum nie maleje.
Kolejki można było spotkać również w Parku Pojednania w dzielnicy Belem. Stanęły tam konfesjonały, wykonane przez więźniów z zakładu karnego w Coimbrze. Jak podali organizatorzy, każdego dnia ze spowiedzi korzystało tam 15 tys. osób. A to i tak niepełne dane, bo młodzi spowiadali się wszędzie, gdzie była ku temu okazja. Nie raz byłem świadkiem, jak młodzież podchodziła do przypadkowo spotkanego księdza i prosiła o spowiedź. Oddalali się nieco od tłumu. To musiały być ważne momenty dla tych ludzi, skoro po spowiedzi nierzadko pojawiały się na ich twarzach łzy, uśmiech i poczucie ulgi.
Różaniec w metrze
Na długo zapamiętam też niezwykłą scenę z metra i bardzo głośnych, roztańczonych i rozśpiewanych Francuzów. W pewnym momencie jeden z chłopaków (widziałem go już wcześniej, jak rozkręcał imprezę na jednym z placów w centrum miasta, zresztą wyglądał na bardzo imprezowego człowieka), postanowił odłączyć się od grupy. Usiadł kawałek dalej, jego twarz zrobiła się nagle bardzo poważna i spokojna, przeżegnał się, wyciągnął różaniec i zaczął się modlić. Po chwili dołączyły do niego kolejne osoby, a w metrze zamiast głośnych okrzyków i śpiewu rozbrzmiewała już wyłącznie modlitwa różańcowa. Nie ukrywam, że zrobiło mi się wówczas wstyd, bo zastanawiałem się, czy ja umiałbym zachować się tak samo.
Podobnych sytuacji było więcej, a różaniec, brewiarz czy po prostu wspólną modlitwę można było usłyszeć w metrze, w tramwaju czy po prostu na ulicy. To zresztą kolejny wyróżnik tego spotkania. Kiedy był czas na zabawę, była zabawa, tańce i śpiewy, a kiedy był czas na modlitwę, było skupienie, cisza i refleksja. Takich obrazów wywożę z Lizbony dużo więcej. To między innymi msza dla Polaków, w której uczestniczyło kilkanaście tysięcy osób, i Komunia św. przyjmowana przez tak wielu młodych w skupieniu. To przejmująca cisza podczas adoracji Najświętszego Sakramentu, niezależnie czy w małej kapliczce w jednym z miejskich parków, czy podczas wieczornego czuwania z papieżem. To także ujmujące nabożeństwo drogi krzyżowej w parku Edwarda VII, spotkanie i rozmowa z młodymi Ukraińcami, którzy z wielkim wzruszeniem i łzami w oczach opowiadali, jak bardzo są dumni z tego, że przyjechali do Lizbony, by reprezentować wszystkich swoich rodaków, szczególnie żołnierzy, i że chcą prosić tu o pokój nie tylko dla Ukrainy, ale dla całego świata. To w końcu liczne spotkania i rozmowy z pielgrzymami, zawsze uśmiechniętymi i pomocnymi wolontariuszami czy po prostu niesamowity entuzjazm i radość młodych. W tych dniach nie bez powodu Lizbona nazywana była miastem radości.
Kościół w Portugalii
A co na to sami Portugalczycy? Na ulicy w metrze czy w restauracjach słyszę, że początkowo wielu z nich było bardzo sceptycznie nastawionych do tego wydarzenia, głównie ze względu na wysokie koszty organizacji Światowych Dni Młodzieży, które wyniosły 160 mln euro. To trzykrotnie więcej niż organizacja wydarzenia w Krakowie w 2016 roku.
Jednak z każdym kolejnym dniem byli pod coraz większym wrażeniem tego, co dzieje się na ulicach stolicy Portugalii. – To przerosło nasze najśmielsze oczekiwania – mówi mi Ana, kelnerka w restauracji w centrum Lizbony. – Ten entuzjazm, ta radość tylu tysięcy młodych ludzi, obok tego nie można przejść obojętnie. Pomijając aspekt duchowy, to spotkanie to także wielka szansa i promocja Lizbony i całej Portugalii – dodaje. Kiedy wymieniamy się wrażeniami i opowiadam jej o mszy na stadionie, która zgromadziła prawie 20 tys. młodych Polaków, i że towarzyszyło im około 300 księży, Ana ze zdziwieniem pyta: – Ilu? Na jednej mszy? I po chwili dodaje z uśmiechem: – Tylu księży to chyba nawet nie ma w całej Portugalii.
Znajomy, u którego zatrzymałem się na czas pobytu w Lizbonie, tłumaczy mi później, że sytuacja Kościoła w Portugalii nie jest zbyt optymistyczna. – Jak wszędzie, doświadczony jest on przez pandemię i różnego rodzaju skandale. Ludzie, jeśli już chodzą do kościoła, to bardziej z przyzwyczajenia, bo tak po prostu wypada. O wspólnotach i grupach parafialnych można praktycznie zapomnieć. Coraz częściej zdarza się, że pogrzeby prowadzą osoby świeckie, bo brakuje księży, dlatego tu nikogo nie dziwi fakt, że Komunię rozdają kobiety – mówi Marcin. Dalej: – Światowe Dni Młodzieży odbywają się w najlepszym możliwym momencie. Wszyscy liczą tu na to, że z Lizbony wyjdzie iskra, która na nowo rozpali wiarę Portugalczyków. Nawet jeśli tylko w niewielkim ułamku zostanie z nami to, czego byliśmy świadkami przez te dni, to i tak będzie bardzo dużo.
Co dalej?
Ksiądz Marcin Wilk, duszpasterz młodzieży archidiecezji przemyskiej: – Jeśli tak ma wyglądać Kościół, jak wyglądał przez te kilka ostatnich dni w Lizbonie, to ja o przyszłość Kościoła jestem bardzo spokojny.
Owszem, teraz przed młodymi najtrudniejsze zadanie. Wrócić do swoich domów i nie stracić tego entuzjazmu. – Na Światowych Dniach Młodzieży jest łatwo. Wszyscy o tym mówicie, macie najpiękniejsze doświadczenie Kościoła. Na co dzień z wielkim trudem trzeba się przebić do Jezusa. Trzeba się przebić przez grzech, przez słabość, przez ograniczenie! Trzeba się przebić, żeby to doświadczenie spotkania było codzienne – powiedział kard. Grzegorz Ryś podczas mszy dla Polaków.
Papież Franciszek na zakończenie spotkania wypowiedział z kolei te słowa: – Nie lękajcie się. Idźcie i zanieście wszystkim promienny uśmiech Boga! Idźcie i bądźcie świadkami radości wiary, nadziei, która rozgrzewa wasze serca, miłości, którą wnosicie we wszystko. Jaśniejcie światłem Chrystusa. Słuchajcie Go, abyście i wy stali się światłością świata. I nie lękajcie się, bo Pan was miłuje i idzie obok was. Z nim życie zawsze się odradza.
Czy młodym uda się przebić i stać się światłością świata? Czy z Lizbony faktycznie wyjdzie iskra, która rozpali serca nie tylko młodych? Czas pokaże. W dużej mierze zależy to od samych młodych, na ile wystarczy im sił i zapału, ale to także zależy od nas, dorosłych, od tego, czy będziemy pomagać, a może inaczej... czy nie będziemy młodym przeszkadzać trwać przy Chrystusie, czy nie będziemy na każdym kroku dyskredytować tego, kim są, co robią i czego doświadczali w Lizbonie. Jeśli tak będzie, to naprawdę o przyszłość Kościoła możemy być spokojni.