Przypomnienie sylwetki wybitnego podróżnika jest o tyle trudne, że przypominać można raczej to, o czym większość z nas kiedyś pamiętała. Tymczasem Paweł Edmund Strzelecki nie tyle jest zapomniany, ile tak naprawdę nigdy do końca nie został poznany. Być może niektórzy skojarzą go z odkrywaniem Australii i nazwaniem najwyższego wzgórza kontynentu imieniem Kościuszki. I to w zasadzie wszystko. Wielka szkoda, bo Strzelecki to jedna z barwniejszych polskich postaci, jakim przyszło żyć w XIX stuleciu.
Jedyna Adyna
Nasz bohater urodził się niewielkiej Głuszynie (dziś część Poznania) w roku 1797. Jego rodzina wywodziła się ze zubożałej szlachty i nie oferowała dużych możliwości. Dość szybko uległy one jeszcze pomniejszeniu, gdyż Paweł wcześnie został sierotą – gdy miał cztery lata, zmarł jego ojciec, gdy skończył 10. rok życia, doczesny świat opuściła jego matka. Zaowocowało to tułaczką po domach krewnych w Warszawie, Krakowie czy wielkopolskim Skubarczewie (majątek siostry). Podejmowana przez niego w tym okresie edukacja stanowi do dziś pole domysłów, ale z pewnością dużą rolę odegrało w niej samokształcenie.
W 1820 r. Strzelecki pojawia się ponownie na łamach dziejów jako guwerner rodziny Turno w Więckowicach. Tutaj nasz bohater poznał miłość swojego życia – córkę gospodarza, Aleksandrynę, zwaną przez wszystkich Adyną. Młodzi przypadli sobie do gustu, a że epoka romantyzmu wchodziła w swój największy rozkwit – obiecali sobie dozgonną miłość. Wspólne szczęście nie trwało długo. Ojciec dziewczyny, oburzony zachowaniem „dandysa”, a zapewne i jego biedą, nie pozwolił na ślub i wygnał Pawła ze swej posiadłości. Młodzi mieli ponoć próbować ucieczki, choć ta raczej jest przykładem licznych legend, które otaczają żywot Strzeleckiego. Prawdą było jednak uczucie. Paweł i Adyna na różnych etapach życia utrzymywali ze sobą korespondencję, nigdy też nie związali się z innymi osobami.
Szczęście w nieszczęściu
Życiowe perspektywy Pawła Edmunda Strzeleckiego nie rysowały się zbyt optymistycznie. Pozbawiony pieniędzy, rodziny i ukochanej stanął przed wyborem, który dotykał i dotyka wielu – albo upaść na samo dno, albo wspiąć się na sam szczyt. Niezwiązany z nikim i niczym wybrał drugą opcję. Najzwyczajniej w świecie wyruszył… w świat, a że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, także i jego wędrówka doprowadziła go do Wiecznego Miasta.
Tutaj w końcu szczęście uśmiechnęło się do Strzeleckiego. W czasie italskich wędrówek poznał bowiem księcia Franciszka Sapiehę. Tworząca się pomiędzy nimi nić porozumienia okazała się prawdziwą przyjaźnią. Sapieha zaproponował Strzeleckiemu pracę w charakterze administratora swoich litewskich dóbr. Nasz bohater przystał na nią i ponoć ze swoich obowiązków wywiązywał się wyjątkowo należycie. Po zaledwie pięciu latach od rzymskiego spotkania książę Sapieha zmarł, pozostawiając swojemu przyjacielowi olbrzymi majątek. Co prawda zabiegami rodziny został on szybko umniejszony do 12 tys. dukatów, niemniej nadal była to kwota, która po raz pierwszy w życiu gwarantowała Strzeleckiemu niezależność. W tym momencie znów stanął przed wyborem – spróbować życia takiego jak wszyscy czy przeżyć je tak jak nikt przed nim. Oczywiście znów zdecydował się na to drugie.
Życie na walizkach
Strzelecki postanowił wyruszyć w wędrówkę swojego życia. Rozpoczął ją od dobrego poznania Europy. Odwiedził Petersburg, Francję, Szwajcarię, Anglię i Szkocję, a także północne wybrzeże Afryki. To było zaledwie preludium jego wyprawy. W 1834 r. statek ze Strzeleckim na pokładzie odpłynął do Nowego Świata.
Nasz bohater, który w międzyczasie posiadł obszerną wiedzę na temat geologii i hydrologii, rozpoczął pieszą wędrówkę po Stanach Zjednoczonych. Uwagę skupił przede wszystkim na Appalachach, które gruntownie przebadał pod względem minerałów. Dalej szlak zawiódł go do Kanady, gdzie odkrył wydobywane do dziś złoża miedzi. Strzelecki dotarł także na szczyty meksykańskich wulkanów.
Po dwóch latach przyszedł czas na kolejny kontynent – Amerykę Południową. Wyprawa rozpoczęła się od Rio de Janeiro. Tutaj Strzelecki dał się poznać przede wszystkim jako człowiek, a nie badacz i podróżnik. W jednym z nielicznych zachowanych jego listów odnajdujemy wspomnienie o urągających człowieczeństwu warunkach transportu niewolników, mających napędzać brazylijskie plantacje. Strzelecki odbył kilka wypraw rzekami, takimi jak Parana, Rio Grande czy estuarium La Plata. Udało mu się dotrzeć także na pustynię Atakama i dokładnie poznać zachodnie wybrzeże kontynentu.
W 1838 r. Strzelecki zawędrował jeszcze dalej, poprzez Hawaje na wyspy Tahiti. Tam miał okazję nie tylko spotkać miejscową królową, ale pomóc jej w reformie sądownictwa na wzór anglosaski. Kolejnym przystankiem okazała się niemal dziewicza wówczas Nowa Zelandia. Obserwacje poczynione przez Strzeleckiego uznaje się za jedne z pierwszych naukowych badań tego odległego skrawka ziemi.
Odczarowując Australię
W kwietniu 1839 r. dotarł w końcu na kontynent, na którym do dziś odnajdziemy upamiętniające go pomniki. Cztery wyprawy podjęte przez Strzeleckiego pozwoliły nie tylko poznać geografię wyspy, ale za sprawą spisanych przez niego raportów uczynić ją atrakcyjną dla osadnictwa. Wcześniej postrzegano bowiem Australię jako jałowe pustkowie, które nadaje się jedynie do roli kolonii karnej – angielskiego odpowiednika Sybiru. Wędrówki Strzeleckiego dowiodły, że nie tylko znajdują się tutaj żyzne ziemie (Gippsland nazwany przez odkrywcę na cześć George’a Gippsa, ówczesnego gubernatora Nowej Południowej Walii), ale także liczne surowce kopalniane. Polak trafił nawet na złoża złota, ale na skutek próśb miejscowej administracji nie upublicznił tego faktu, co przyczyniło się później do przypisania znaleziska komuś innemu. I bez tego dokonania Strzeleckiego były niezwykłe.
Wrażenie na innych badaczach robił styl pracy Polaka. Strzelecki wędrował pieszo, dźwigając na plecach ciężką aparaturę pomiarową. Nie wahał się wybierać trudnych szlaków, narzucając tempo, za którym mało kto był w stanie nadążyć. Ogromny wysiłek fizyczny wiązał się jednocześnie z tytaniczną pracą badawczą i sporządzaniem skrupulatnych notatek. Strzelecki redagował broszury, tworzył mapy, pisał raporty, odpoczywał rzadko i krótko. Przy tym wszystkim był człowiekiem niezwykle skromnym i cichym, typem naukowca, który wierzył, że jego dzieło może pomóc ludzkości. Strzeleckiego wyróżniał także szacunek do tubylców, którzy raz nawet namówili go do… skonsumowania koali. Odkrywca krytykował jednocześnie wiele negatywnych działań kolonistów, jak chociażby wypalanie traw, które zubożało glebę i przyspieszało jej stepowienie.
W 1840 r. Strzelecki wyznaczył i zdobył najwyższy szczyt kontynentu. Liczącej 2228 m n.p.m. górze nadał imię wielkiego rodaka – Kościuszki, czym na trwałe zbudował wciąż żywą więź między Polską a Australią. W ramach swoich wypraw Strzelecki dotarł także na Tasmanię, gdzie jego badania również uznaje się za pionierskie.
Brytyjczyk polskiego pochodzenia
W 1843 r. Strzelecki opuścił na zawsze antypody, udając się jeszcze na krótki czas do Japonii, Chin, Singapuru czy na Bali. Dalsza wędrówka doprowadziła go do Egiptu, gdzie poprzez ląd (Kanał Sueski jeszcze nie istniał) przedostał się nad Morze Śródziemne. Chwilę później statek z naszym bohaterem na pokładzie dotarł do Wielkiej Brytanii. Tym samym Strzeleckiemu udało się w ciągu dziewięciu lat okrążyć ziemię. Trudno dociec, czy było to jego pierwotnym celem, niemniej stało się faktem. Według wielu badaczy to właśnie Strzelecki jest pierwszym Polakiem, który dokonał tego dzieła.
Po powrocie do Wielkiej Brytanii okazało się, że wyprawa drastycznie nadszarpnęła budżet badacza. Na szczęście dość szybko pojawiło się zamówienie na wydanie publikacji z badań Australii. Physical Description of New South Wales była praktycznie pierwszą naukową publikacją na temat Australii. Jej walory docenił chociażby sam Karol Darwin, który notabene w podobnym czasie odbywał swoją słyną podróż na pokładzie HMS Beagle.
Mimo że Strzelecki znakomicie odnalazł się w świecie anglosaskim, to jednak wciąż pamiętał o swojej ojczyźnie. Pomijając sam fakt nadania górze imienia Kościuszki, prowadził korespondencję ze znajomymi i naukowcami nad Wisłą. Egzemplarz jego książki otrzymała m.in. Biblioteka Raczyńskich w Poznaniu. Strzelecki stronił za to od polityki, a środowisko polskiej emigracji nie było tym, w którym się obracał. Gwoli ścisłości należy także zaznaczyć, że dokonania odkrywcy nigdy nad Wisłą nie zostały należycie docenione. W dobie zaborów, powstań, zsyłek na Sybir książki o geologii abstrakcyjnej dla większości ludzi Australii nie miały szans trafić pod strzechy.
W 1845 r. Strzelecki otrzymuje brytyjskie obywatelstwo, a rok później w uznaniu zasług przyznany zostaje mu Złoty Medal Odkrywców z rąk Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. To stawiało Polaka w gronie najwybitniejszych badaczy swoich czasów. Strzelecki mógł po raz kolejny spocząć na laurach, ale tradycyjnie wybrał trudniejszą ścieżkę.
Na ratunek Irlandczykom
W 1847 r. udał się w niezbyt długą, ale chyba najtrudniejszą wyprawę. Celem była pobliska Irlandia, stawką – ludzkie życie. Od 1845 r., ze względu na zarazę ziemniaczaną na Zielonej Wyspie, szalała prawdziwa epidemia głodu. Szacuje się, że w jego efekcie zmarło 1,5 mln Irlandczyków, a ponad drugie tyle wyemigrowało z wyspy.
Aż strach pomyśleć, ile istnień pochłonąłby jeszcze ów kataklizm, gdyby nie postawa Strzeleckiego, który w ramach specjalnego komitetu charytatywnego podjął wysiłki mające ratować sytuację. Nie było to zadanie łatwe – części brytyjskich władz pacyfikacja Irlandii za pomocą głodu była w dużej mierze na rękę. Co więcej, miejscowa administracja prowadziła dyskryminującą politykę pomocy, która uzależniona była od wyznania poszkodowanych.Polakowi udało się zgromadzić olbrzymie fundusze (stanowiące równowartość 160 proc. środków przekazanych przez państwo) i zorganizować wielką akcję dożywiania. Wbrew ówczesnej praktyce Strzelecki skupił się przede wszystkim na opiece nad dziećmi. Poświęcenie opłaciło się – dzięki pracy komitetu udało się uratować ponad 200 tys. młodych Irlandczyków, którzy w innym wypadku byliby skazani na okrutną śmierć.
Ostatnie pożegnanie
Kolejne wyprawy Strzeleckiego miały już charakter rekreacyjny, choć i w czasie ich trwania powstawały notatki do kolejnych artykułów. W ten sposób Polak rodem z Głuszyny odwiedził Bawarię i Francję. Ostatnią większą wyprawę odbył w 1856 r.
na Krym – i to w czasie prowadzonych wówczas działań zbrojnych.
W międzyczasie pod adresem Polaka spływają kolejne dowody uznania. Order Łaźni, Order św. Michała i św. Jerzego, przyjęcie do grona członków Towarzystwa Królewskiego, doktorat honoris causa na Oxfordzie to tylko kilka z nich. Sytuacja materialna Strzeleckiego również uległa stabilizacji. Uregulować należało jeszcze tylko jedną kwestię.
W 1866 r. w Genewie doszło do spotkania badacza z ukochaną Adyną. Pamiętał o niej zawsze – w Australii nazwał na jej cześć jedną z gór (niestety, nazwa nie zachowała się do dziś), chwilę później posłał jej stokrotkę zerwaną na szczycie Kościuszki. Teraz jako staruszkowie Paweł i Adyna mogli powspominać młodzieńcze uczucie, pomyśleć o rzeczach, które nigdy się nie wydarzyły, i tym razem rozstać się raz na zawsze.
Zasłużony
Strzelecki zmarł po ciężkiej chorobie 6 października 1873 r. W testamencie prosił, aby nie stawiać mu nagrobka, a nawet nie oznaczać miejsca, w którym został pochowany. Na szczęście woli tej nie spełniono, przez co w 1997 r. było możliwe przeniesienie jego doczesnych szczątków do Polski. Strzelecki spoczął w Krypcie Zasłużonych Wielkopolan w podziemiach kościoła św. Wojciecha w Poznaniu.
Imieniem Polaka nazwano pasmo górskie, szczyt, rzekę, miasto, zatokę, a nawet pustynię. Mimo to nad Wisłą nadal jest postacią słabo rozpoznawalną. Wynika to zapewne z tego, że jego dokonania nie miały prostego przełożenia na sytuację w kraju. Jego sukces był bardziej sukcesem Polaka niż Polski. Skromność Strzeleckiego z pewnością też nie pomagała w rozsławieniu jego nazwiska.
Choć Strzelecki chyba na zawsze pozostanie wielką tajemnicą (większość jego dokumentów i korespondencji zniszczono), jednak to, co o nim wiemy, jest wystarczające, by uznać go za jednostkę wybitną. Tytan pracy, niezmordowany wędrowiec, ambasador nieistniejącego kraju, ale przede wszystkim człowiek o wielkiej wrażliwości i miłości względem drugiego człowieka. Taki był Paweł Edmund Strzelecki.