Jednym ze zdobywających popularność zawodów jest aktualnie coach. W dużym uproszczeniu ma on za zadanie pomóc człowiekowi zmotywować się do zrobienia czegoś, pomóc mu to sensownie zaplanować i doprowadzić do celu. Coaching jest jednocześnie przedmiotem licznych żartów. Coach bywa postrzegany jako niańka dla dorosłego człowieka czy przyjaciel za pieniądze. A jednak wiele osób bardzo sobie chwali pomoc coacha, bo dzięki niemu wreszcie udało się wprowadzić w życie znaczące, pozytywne zmiany.
Trochę inaczej wygląda sprawa mówców motywacyjnych: czy to w wydaniu świeckim – na przykład opowiadających o tym, jak zbudować dobre relacje z ludźmi, czy religijnym – jak chociażby ludzie dający świadectwa nawrócenia i opowiadający o cudach, które uczynił w ich życiu Jezus. Jeden z takich mówców zwierzył mi się ostatnio, że sam ma wątpliwości, na ile jest sensowne to, co robi. Ma wystąpienia w wielu miejscach Polski, ale widzi grono osób, które pojawiają się niemal zawsze, zachwycone i podniesione na duchu, jednak ewidentnie niewprowadzające w życie tego, co głosi. Gdyby zaczęły to realizować, nie miałyby czasu na gonienie za nim po Polsce. Może się zatem wydawać, że mówca motywacyjny, choć chwilowo podnosi nastrój słuchającemu, nie powoduje znaczącej zmiany w jego życiu.
Ten sam problem dotyczy różnych warsztatów – na przykład rozwiązywania konfliktów, budowania dobrych relacji itp. Uczestnicy wykonują różne (często fascynujące) zadania podczas warsztatów, a potem wracają do domu i wszystko pozostaje po staremu.
Stąd powstaje pytanie: czy to ma jakikolwiek sens? Czy poza chwilową poprawą nastroju, przeżyciem pobudzającym ciało i mózg do produkowania tzw. hormonów szczęścia działania takie w jakikolwiek sposób zmieniają człowieka na lepsze? Może bardziej sensowne byłoby na przykład przeczytanie książki, poradnika pokazującego krok po kroku, jak coś zrobić – na przykład zmienić nawyki żywieniowe na zdrowsze, udoskonalić swoją zdolność słuchania, rozwinąć życie duchowe?
Zmieniają nas ludzie, nie instrukcje
Może się wydawać, że dobrze zaprojektowany podręcznik, prowadzący nas krok po kroku ku zmianie na lepsze, powinien wystarczyć. Człowiek podejmuje postanowienie noworoczne, takie konkretne: zacznę zbilansowaną, zdrową dietę, porzucając jedzenie śmieciowe, słodycze i napoje gazowane, i będę codziennie pół godziny ćwiczyć. Nabywa książkę zawierającą konkretne przepisy na każdy dzień, rozplanowane na trzy miesiące. W smartfonie instaluje aplikację, która codziennie przypomina mu o określonej porze o ćwiczeniach. Ma plan zbudowany zgodnie z zasadą SMART – konkretny, mierzalny, ambitny, realistyczny i z określonym terminem wykonania, a i tak po dwóch tygodniach, góra po miesiącu wszystko się rozmywa i wraca na stare tory. Co poszło nie tak?
Brakuje czynnika wspólnotowości, interakcji z innymi ludźmi. Jesteśmy istotami społecznymi. Owszem, część ludzi miała na tyle traumatyczne doświadczenia w relacjach z innymi, że otwarcie deklaruje, iż na przykład woli psa niż człowieka, „bo pies kocha prawdziwie”. Pies czy kot może być zwierzęciem dającym człowiekowi wsparcie emocjonalne. Jednak zwierzęciu brakuje niezwykle ważnej cechy: nie potrafi zmotywować, zachęcić, by nie poddawać się w trudnej chwili.
Nicolas Christakis, naukowiec zajmujący się wpływem społecznym, podaje najbardziej skuteczną metodę na to, by regularnie ćwiczyć: rób to w gronie przyjaciół. Przyjaciele, upewniający się, że na pewno dziś też pojawisz się na treningu czy biegu, potrafią najlepiej zmobilizować, nawet w chwili, gdy mielibyśmy ochotę zwyczajnie dać sobie spokój i poleżeć na kanapie, oglądając głupawy film dla zabicia czasu. Potrzebny nam ktoś, kto powie ciepłe słowo, zachęcając do działania, ktoś, na kogo zdaniu nam zależy. Jeśli wiem, że przyjaciółka beze mnie nie pójdzie na siłownię, to chociażby dla niej zmuszę się, zwlokę z kanapy i włożę dres.
Ta osobista interakcja jest zresztą przyczyną, dla której coach będzie bardziej skuteczny w motywowaniu do zmiany niż mówca motywacyjny.
Złe nawyki są silniejsze niż wola
Nir Eyal, autor książki marketingowej Skuszeni. Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie podpowiada, jak pisać aplikacje, od których się uzależnimy. Przy okazji polecam tę lekturę, pokazuje sztuczki psychologiczne, które wykorzystywane są w popularnych aplikacjach na smartfon, które mają nas skłonić, byśmy spędzali z nimi jak najwięcej czasu. Jedna z najważniejszych moim zdaniem uwag, które pojawiają się w tej książce brzmi: „Nowe zachowania mają krótkie życie, ponieważ nasze umysły mają tendencję powracania na stare tory myślenia i zachowania. (…) «Ostatnie do środka, pierwsze na zewnątrz»” – innymi słowy nawyki wyrobione ostatnio to te, które najszybciej znikną. Badania pokazują, że stare nawyki trudno zniszczyć. Nawet jeśli zmieniamy rutyny, ścieżki neuronalne pozostają wyryte w naszych mózgach i są reaktywowane, gdy tylko na moment odpuścimy kontrolę”.
To kolejny powód, dla którego nie wystarczy dobry plan pozytywnej zmiany, wyrobienia dobrych nawyków. Dorosła osoba, próbująca dokonać pozytywnej zmiany w swoim życiu, zmaga się z bagażem lat, podczas których ulegała złym nawykom czy nałogom. Nie dotyczy to tylko opisywanego wcześniej żywienia czy aktywności fizycznej. Dotyczy to też relacji. Jeśli ktoś od wielu lat ma wdrukowany silny, emocjonalny, negatywny sposób reakcji na krytykę, nie stanie się nawet po najlepszym instruktażu dobrym, empatycznym słuchaczem starającym się w każdej krytyce odkryć coś pozytywnego. Teoretycznie, jeśli będzie ćwiczył (co najmniej trzy tygodnie, a najlepiej ze trzy miesiące) codziennie empatyczne słuchanie, wyrobi w sobie nowy nawyk. Jednak, jak zwraca uwagę Nir Eyal, w trudnej sytuacji, gdy odpuści kontrolę, wróci stare „ja”, które odburknie coś osobie krytykującej czy ją zwyzywa. Pojawi się zwątpienie, czy to ma sens. Stare nawyki trudno zniszczyć.
I tutaj właśnie wkraczają mówcy motywacyjni, coachowie, warsztaty. Warto znaleźć kogoś, kto przemawia nam do serca, kogoś, kto podnosi na duchu, dodaje otuchy i wiary w możliwość zmiany na lepsze. Niektóre osoby mają taki dar. Warto ich słuchać, by podtrzymać w sobie motywację do tego, co już robimy.
Przyszło mi to do głowy, gdy po świętach Bożego Narodzenia poszłam na siłownię. Połowa domowników świeżo po chorobie, ja jakoś się jej opierająca, ale osłabiona. Od roku staram się regularnie, co najmniej dwa razy w tygodniu ćwiczyć (po godzinie). Tym razem kompletnie mi się nie chciało. Zwlokłam się z kanapy, wyszłam na mroźną mżawkę – i miałam wszystkiego dość. Jednak włączyłam na słuchawkach podcast Andrew Hubermana – naukowca z uniwersytetu Stanford, który akurat omawiał kluczowe znaczenie aktywności fizycznej dla dobrostanu psychicznego. Jego pogodny, autorytarny, pełen pewności siebie głos, podający naukowe argumenty za ćwiczeniami, sprawił, że nie tylko byłam w stanie dotrzeć na siłownię, lecz spędzić tam efektywnie całą godzinę. To był mówca motywacyjny zaaplikowany we właściwym momencie, podtrzymujący dobry nawyk.
Nihil novi sub sole
Oczywiście, choć nazwy coach, mówca motywacyjny czy lider wspólnoty charyzmatycznej są nowe, zjawisko jest znane od wieków. Zawsze pojawiali się ludzie, którzy swoimi przemowami do tłumów zmieniali ich serca i pobudzali do zmiany. Jednak jednorazowe doświadczenie rzadko przynosiło trwałe owoce.
Kluczem w odniesieniu powodzenia jest właściwe rozłożenie wysiłków w czasie. Walka ze złymi nawykami (czy grzechami) jest nieustanna, trudna. Tak samo zarówno praca nad dobrymi nawykami, jak na płaszczyźnie duchowej dążenie do świętości są wyzwaniem. Jeżeli zwyczajnie słuchamy setek porywających kazań, mów, podcastów i nic z tym nie robimy, to rzeczywiście staje się tylko innym sposobem zabijania czasu (bardziej może wartościowym niż na przykład oglądanie głupawego filmu). Jednak jeśli walczymy o bycie lepszą osobą, właściwe słowo we właściwym czasie od kogoś, komu wierzymy, ufamy, kto jest dla nas autorytetem, jest najlepszym wsparciem i utwierdzeniem w podjętych trudach.