Polskie drogi od lat były europejskim „czarnym punktem”. Liczba ofiar wypadków drogowych przerażała, a podczas długich weekendów potrafiło zginąć kilkadziesiąt osób. W czasie majówki w 2016 r. zanotowano 35 ofiar śmiertelnych, a rok później równe 30. O tragicznym wypadku kolejowym w Grecji, w którym zginęły co najmniej 43 osoby, mówi się w całej Europie. W Polsce podobną tragedię, tylko że rozłożoną na wiele mniejszych wypadków, przeżywaliśmy – i nadal przeżywamy – nawet kilka razy w roku.
Przyczyn niskiego poziomu bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce jest wiele, jednak na pierwszy plan wybija się brawura kierowców, przejawiająca się ryzykownymi manewrami wyprzedzania, łamaniem limitu prędkości oraz nieustępowaniem pierwszeństwa. Lekceważenie znaków i przepisów drogowych to w Polsce norma – niezgodnie z przepisami jeździ większość kierowców.
Od paru lat polskie państwo wreszcie zaczęło robić porządek z drogową samowolką. Efekty przyszły zadziwiająco szybko. W zeszłym roku polskie drogi stały się znacznie bezpieczniejsze niż jeszcze kilka lat temu.
Sądy i przesądy
W ostatnim czasie wprowadzono szereg zmian, których celem była poprawa bezpieczeństwa na polskich drogach. Już w 2021 r. zrównano prędkość w obszarze zabudowanym za dnia i nocą – wcześniej w nocy obowiązywał limit 60 km/h. Od czerwca 2021 r. o każdej porze należy jeździć nie szybciej niż 50 km/h. Kolejne duże zmiany wprowadzono w zeszłym roku. Najszerzej komentowane było rozszerzenie pierwszeństwa pieszych na pasach. Od ubiegłego roku pieszy ma pierwszeństwo w momencie wchodzenia na przejście, a nie tylko wtedy, gdy się już na nim znajduje. Wywołało to spore kontrowersje. Sceptycy tego rozwiązania zarzucali nowym przepisom niejednoznaczność – moment wchodzenia na pasy miał być niejasny i trudny do określenia. Poza tym przekonywano, że nowe przepisy wywołają chaos na drogach i spowodują więcej wypadków z udziałem pieszych, którzy mieli stać się mniej ostrożni.
Niejednoznaczność przepisów szybko jednak doprecyzowały sądy. Pierwszy głośny wyrok w sprawie pierwszeństwa pieszych na pasach zapadł w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie sąd skazał kierującą pojazdem za nieustąpienie pieszej, która ewidentnie chciała przejść przez jezdnię. Kierująca była przekonana, że żadnych przepisów nie złamała. „Choć piesza nie postawiła nogi na przejściu, to uznać należy, że chciała przez nie przejść i oczekiwanie na wejście poprzedzone podejściem do przejścia sąd ocenia jako ruch pieszej wchodzącej na przejście. Należy uznać, że każde zachowanie pieszego zdradzające zamiar wejścia na przejście dla pieszych kierujący pojazdem musi odebrać jako sytuację wchodzenia na przejście” – orzekł jednak Sąd Rejonowy w Piotrkowie Trybunalskim.
Tak więc obecnie sytuacja jest już jasna. Gdy kierowca zbliża się do pasów, powinien zwolnić, by móc spokojnie ocenić, czy jakiś pieszy zamierza wejść na przejście. W zdecydowanej większości przypadków to nie jest trudne.
Sporo emocji wzbudziła także nowelizacja taryfikatora mandatów drogowych. Wchodziła ona w życie na raty. W styczniu wprowadzono podwyżkę stawek za poszczególne wykroczenia. Cały szereg wykroczeń grozi grzywną przekraczającą tysiąc złotych. Nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu na pasach oraz wyprzedzanie na przejściu dla pieszych grozi mandatem wysokości 1,5 tys. zł. Podobną kwotę zapłacić mogą kierowcy przekraczający prędkość o więcej niż 50 km/h. Najwyższe mandaty za prędkość mogą sięgać nawet 2,5 tys. zł. Poprzednio maksymalny wymiar mandatu wynosił 500 zł. Kilkukrotna podwyżka stawek została więc oceniona jako skok na pieniądze kierowców. Prawda jest jednak taka, że stawki mandatów zostały jedynie urealnione. Poprzednie stawki zostały wprowadzone jeszcze w latach 90., gdy średnia pensja w kraju była sześciokrotnie niższa niż obecnie.
We wrześniu ubiegłego roku weszły w życie pozostałe przepisy zaostrzające kary dla recydywistów. Popełnienie tego samego wykroczenia drugi i kolejny raz w ciągu dwóch lat wiąże się z dwukrotnym podniesieniem wysokości mandatu. W rezultacie najbardziej niebezpieczni recydywiści mogą otrzymać mandat do 5 tys. zł. Poza tym podniesiono liczbę punktów karnych grożących za poszczególne wykroczenia. Zreformowano także system kasowania punktów. Obecnie kasują się one po dwóch latach od momentu uiszczenia kary, co przy okazji skłania kierowców do jak najszybszego regulowania zobowiązań.
Szybkie efekty
Możemy już wstępnie ocenić skuteczność wprowadzonych w ubiegłym roku rozwiązań. Szczególnie interesujące są dane dotyczące bezpieczeństwa na przejściach dla pieszych. Według raportu stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które bazowało na danych otrzymanych od policji, w 2022 r. na przejściach bez sygnalizacji świetlnej zginęło 125 osób. To oczywiście bardzo dużo
– równocześnie jednak oznacza to spadek
o 41 proc. w stosunku do czasów sprzed pandemii. W 2019 r. na pasach bez sygnalizacji świetlnej zginęło aż 213 osób. Nawet podczas pandemii, gdy ruch samochodowy i pieszy został znacznie zredukowany, na przejściach ginęło więcej osób. W 2020 r. zanotowano 172 ofiary śmiertelne, a rok później 133.
W ubiegłym roku minimalnie wzrosła za to liczba wypadków na przejściach – do nieco ponad 2 tysięcy. Wciąż było to jednak o jedną trzecią mniej niż przed pandemią. W 2019 r. wypadków na pasach zanotowano niespełna 3 tysiące. Można więc założyć, że faktycznie część kierowców nie do końca dobrze odczytywała zamiary pieszych, a część z tych drugich mogła nie zachowywać ostrożności. Już jednak samo zmniejszenie prędkości przez kierowców skutkowało znacznym spadkiem śmiertelności. W 2020 r. 8 proc. wypadków na przejściach kończyło się zgonem pieszego – rok temu było to 6 procent. Po wprowadzeniu pierwszeństwa pieszych w momencie wchodzenia na przejście wypadki nadal się zdarzają, są jednak znacznie mniej groźne.
Fakt, że kierowcy częściej zdejmują nogę z gazu, dowodzą także dane z systemu CANARD, który obsługuje radary drogowe i odcinkowe pomiary prędkości. W ubiegłym roku przez CANARD wystawiono niespełna milion mandatów za przekroczenie limitu prędkości. Rok wcześniej mandatów było aż 1,4 mln. W zaledwie rok liczba „radarowych” mandatów za prędkość spadła więc o jedną trzecią. Aż o dwie trzecie spadła liczba przekroczeń limitu prędkości o więcej niż 30 km/h. Po urealnieniu taryfikatora mandatów polscy kierowcy nie tylko rzadziej łamią przepisy dotyczące prędkości na drogach, ale też robią to zdecydowanie mniej „spektakularnie”.
W rezultacie po raz pierwszy w tym wieku liczba zabitych na polskich drogach spadła poniżej dwóch tysięcy. Według wstępnych danych policji, w 2022 r. w wypadkach drogowych zginęły 1883 osoby. Rok wcześniej ofiar było 362 więcej. A przecież w zeszłym roku ruch na polskich drogach był niezwykle wzmożony w związku z napływem uchodźców oraz transportem zaopatrzenia dla Ukrainy. Za to w 2021 r. odwrotnie – z powodu pandemii ruch był ograniczony. Mimo to udało się zanotować bardzo wyraźną poprawę, która robi jeszcze większe wrażenie na tle czasów sprzed pandemii. W 2019 r. na drogach zginęło prawie 3 tys. osób – mówimy więc o spadku o ponad jedną trzecią.
Lepiej nie oznacza dobrze
Dzięki temu polskie drogi przestały wreszcie straszyć kierowców z innych państw UE. Według danych Komisji Europejskiej, w 2022 r. w wypadkach w Polsce zginęło 51 osób na milion mieszkańców. Średnia unijna wyniosła 46/mln os., więc pod tym względem przestaliśmy drastycznie odbiegać od europejskich standardów. W ubiegłym roku w Polsce na drogach zginęło proporcjonalnie mniej więcej tyle samo osób co w Czechach, Francji i Belgii. Znacznie gorzej było m.in. w Portugalii, na Węgrzech i w Chorwacji. Przed pandemią Polska pod względem śmiertelności na drogach była europejskim maruderem. W 2019 r. zginęło 77 os./mln, co było trzecim najgorszym wynikiem w UE – po Bułgarii i Rumunii, które nadal pod tym względem przodują. Obecnie większą śmiertelność notuje łącznie dziewięć krajów UE, a w kolejnych trzech jest ona bardzo zbliżona.
W ten sposób Polska zaliczyła niemal największy postęp pod tym względem w UE. Liczba ofiar spadła o jedną trzecią w stosunku do średniej sprzed pandemii (2017–2019). Jedynie Litwa zanotowała lepszy wynik, ale minimalnie (-35 proc.). Spadek śmiertelności na polskich drogach był trzy razy większy niż średnio w całej UE, gdzie liczbę ofiar zredukowano o 11 proc. W niektórych państwach członkowskich śmiertelność nawet nieco wzrosła – mowa o Holandii (7 proc.) czy Irlandii (9 proc.). Mimo wszystko w obu tych państwach drogi są znacznie bezpieczniejsze niż nad Wisłą.
Tak więc dosyć niepostrzeżenie w ubiegłym roku zanotowaliśmy niezwykły sukces. Oczywiście to nie tylko efekt wprowadzonych zmian w przepisach drogowych. Infrastruktura drogowa w Polsce jest modernizowana w kierunku uspokojenia ruchu, pojawiają się też wyraźne oznakowania przejść dla pieszych. Przede wszystkim wzrosła świadomość wagi problemu. Społeczna percepcja wykroczeń drogowych znacznie się zmieniła – obecnie są one szeroko piętnowane. Powstają profile na portalach społecznościowych dokumentujące nieprawidłowe parkowanie w miastach, które wciąż jest niestety plagą. Pobłażliwe wyroki sądów dla piratów drogowych – na przykład słynnego „Froga” – oraz celebrytów wzbudzają masowe oburzenie. Przekraczanie prędkości zaczęło być traktowane z powagą – wszak to ryzykowanie życiem innych, a nie „niewinne” sprawdzanie możliwości pojazdu.
Mimo wszystko na polskich drogach nadal jest wiele do zrobienia. Konfiskata pojazdów pijanych kierowców wejdzie w życie dopiero w grudniu tego roku – tymczasem liczba kierowców złapanych pod wpływem alkoholu akurat w zeszłym roku wzrosła. Najważniejszą kwestią jest mizerna sieć radarów i odcinkowych pomiarów prędkości, w wyniku czego wielu piratów drogowych unika odpowiedzialności. W minionym roku CANARD miał do dyspozycji zaledwie 31 odcinkowych pomiarów prędkości i ponad pół tysiąca radarów. W Niemczech zainstalowano aż 5 tys. radarów, we Francji 3,6 tys., a we Włoszech 7,5 tys. To zupełna przepaść. Przy tak mizernej infrastrukturze kontroli prędkości nawet ekstremalnie wysokie mandaty nie będą zniechęcać zwolenników szybkiej jazdy – najbardziej odstrasza nie wysokość kary, ale jej nieuchronność. W Polsce z tym ostatnim nadal jest fatalnie.
Warto docenić zeszłoroczny sukces, bo rzadko się zdarza, by w tak krótkim czasie nasz kraj zanotował tak duży postęp. Mimo wszystko na polskich drogach wciąż ginie ponad dwa razy więcej ludzi niż w Danii i Szwecji. Zbliżenie się do tych państw uratowałoby co najmniej kilkaset osób rocznie, więc gra jest bez wątpienia warta świeczki.