Mógłby tu powstać ranking najgorszych i najlepszych filmów czy świątecznych piosenek, ale propozycji tych jest tak dużo, że trzeba by bardzo precyzyjnie określić kryteria doboru, by czegoś nie pominąć. Co więcej, z każdym rokiem wachlarz tych możliwości się poszerza. Jeden z amerykańskich portali wyliczył, że w samym 2022 r. w kinach i na różnych platformach streamingowych pojawiło się ponad 170 premier o tematyce świątecznej.
Reklamowanie życia
Można łatwo znaleźć winnego – a raczej winną – takiej sytuacji. Jej imię to komercja, wymawiane przez nieco bardziej świadomych odbiorców kultury z pewną pogardą. Nie da się jednak ukryć, że końcówka roku jest przemyślnie wyreżyserowana, według kryteriów zysków handlowych sklepów i producentów świątecznych artykułów. Nawet w Polsce granica początku wprowadzania „świątecznej atmosfery” przesuwa się coraz bliżej początku listopada, a bywa że i wcześniej. Najpierw nieśmiało w liście utworów odtwarzanych w sklepie pojawiają się świąteczne akcenty, by niczym śniegowa kula narastać, w pewnym momencie nieco już zamęczając i tak steranych przygotowaniami kupujących.
Szał wybucha, gdy ktoś jako pierwszy wyemituje którąś z najpopularniejszych piosenek tego okresu. Przoduje tutaj Mariah Carey z jej hitem z 1994 r. All I Want for Christmas Is You. Jest w tym coś paradoksalnego, bo przecież śpiewa w niej, że właśnie nie chce wielu prezentów, a tylko tej jednej osoby, którą kocha. Inna nakręcająca komercyjny sukces piosenka Last Christmas zespołu WHAM w ogóle nie mówi o niczym przyjemnym. Oto do bohatera wracają wspomnienia o złamanym sercu, bo ledwie dzień po zeszłorocznych świętach odrzucono jego uczucie. Co zatem sprawia, że rok w rok piosenki te uruchamiają świąteczny szał? Można by to najprościej określić siłą przyzwyczajenia. W kojącej melodii, chwytliwych słowach, przy dźwiękach dzwonków i w odpowiednim rytmie rodzi się świąteczna atmosfera.
Atmosfera, klimat czy po prostu świąteczny nastrój to w tym czasie pożądany stan. Znane piosenki o śniegu, bałwanach, kuligu czy Świętym Mikołaju mają sprawić, że zrobi nam się ciepło na sercu. Wydaje się, że jest to stan, którego nie da się przereklamować, choć co roku dochodzi się do przekonania, że wszechobecność tych świątecznych akcentów zbliża się do niebezpiecznej granicy powiedzenia im „dość!”, to poirytowanie rozmywa się z nowym rokiem, a świąteczna magia wraca pod jego koniec. Ta cykliczność też jest tutaj nieprzypadkowa, wszakże nadejście nowego roku skłania do podsumowania tego, co osiągnęło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Dlatego święta obchodzone w grudniu mają być wyjątkowe, mają choć trochę zrekompensować to, czego nie udało się zrealizować w ostatnim czasie. Wkładamy świąteczny strój, by zdecydowanie wyróżnić ten czas od pozostałych okresów roku.
To właśnie miłość (Love actually), Kevin sam w domu, Listy do M. Fot. Materiały prasowe
Ulubione schematy
Wszyscy jednak wiemy, że samo przygotowanie świąt nie jest czymś sielankowym. Jeśli żyjemy pod taką presją, by wszystko wyszło perfekcyjnie, bo to tak wyjątkowy czas, to potrzeba w pewnym momencie bezpiecznej rozrywki, by ten stres rozładować. Taką widziałbym genezę fenomenu świątecznych filmów. Po szalonym czasie pełnym emocji dobrze jest usiąść całą rodziną przed telewizorem i po prostu dać ponieść się prostej i pięknej historii. Co ciekawe są to historie oparte zazwyczaj na tym samym schemacie, zmieniają się tylko czasy, dekoracje, miejsca czy bohaterowie. Z grubsza chodzi w nich jednak zazwyczaj o to samo.
Weźmy choćby jeden z pierwszych tego typu hollywoodzkich hitów – Cud na 34. ulicy George’a Seatona. Ten film z 1947 r. opowiada historię Doris Walker, odpowiedzialnej za marketing i promocję nowojorskiego sklepu Macy’ego, oraz jej córki Susan. Sieć sklepów Macy’ego organizuje coroczną przedświąteczną paradę. Z powodu niedyspozycji zatrudnionego Mikołaja zaangażowany zostaje sympatyczny staruszek, Kris Kringle, który utrzymuje, że jest prawdziwym Świętym Mikołajem. Doris przekonuje jednak swoją córkę, że opowieści o Mikołaju, świętach i innych cudach to bujda na resorach. Kris Kringle i sąsiad Doris – Fred Gailey próbują jednak w małej Susan zaszczepić sympatię do świąt: Kris z poczucia swoistej misji, a Fred, żeby zdobyć serce Doris. I tak wśród różnych perypetii toczy się świąteczna bajka, z romantyczną miłością w tle. Takich produkcji powstały setki: jakaś para ma się ku sobie, z różnych przyczyn nie może się spotkać, ale to właśnie święta powodują, że bohaterowie zauważają siebie nawzajem. Jest w tym zawsze element jakiejś pozaludzkiej interwencji, przekonania, że to właśnie ten czas sprzyja temu, co normalnie byłoby niemożliwe.
Chyba najbardziej kasową produkcją tej konwencji jest brytyjska komedia To właśnie miłość (Love actually) z 2003 r.,
w której w gwiazdkowy czas swoją drugą połówkę znajduje i premier Wielkiej Brytanii, i gwiazda rocka, a w dziesięciu historiach obserwujemy, co się dzieje, gdy pozwoli się miłości działać w życiu. Schemat ten ma także odpowiednik w polskiej kinematografii. Od 2011 r. powstało już pięć części Listów do M., w których zawsze romantyczne przygody bohaterów koncentrują się wokół Wigilii Bożego Narodzenia.
Innym powtarzającym się motywem jest groźba, że święta po prostu się nie odbędą, lub będą nieszczęśliwe, co w niemal ostatniej chwili odwraca współpraca dobrych bohaterów. Stworzony w 1957 r. przez pisarza Theodora Seussa Geisela antybohater Grinch to zielony stwór, który nienawidzi świąt – jako jedyny mieszkaniec bajkowego Ktosiowa. Ma on ku temu swoje powody: raz czuje pustkę z powodu utraty rodziców, w innej wersji (film z 2000 r. z Jimem Carreyem) mści się za odrzucenie w dzieciństwie. Najważniejsze jest jednak przesłanie tej współczesnej opowieści wigilijnej. To nie prezenty i ozdoby tworzą święta, ale przebywanie z bliskimi i wspólna celebracja – one potrafią zmiękczyć nawet twarde serce Grincha. W podobny sposób ze świętami walczą korporacje, pracoholicy i dziedzice fortun, zawsze odkrywając powody swojej niechęci, na którą świąteczna bliskość z innymi zacznie wpływać kojąco.
Wreszcie filmy, których akcja umieszczona jest w okolicy Bożego Narodzenia – to krzepiące opowieści o sile rodziny, jak ten chyba najpopularniejszy, wciąż przyciągający przed ekrany miliony widzów, Kevin sam w domu (1990) . Przypadkowo pozostawione samo w domu na święta dziecko z niebywałym sprytem rozprawia się ze złodziejami, którzy próbują okraść jego dom, a przy tej okazji przekonuje się, że rodzina – jakakolwiek by była – jest najważniejsza i można z nią wszystko przetrwać. Familijność tego kina pozwala choć na chwilę zapomnieć o problemach, traumach czy stresie. Szczególnie gdy widzimy, jak z rodzinnymi kłótniami radzą sobie inni, można się im przyjrzeć jakby w krzywym zwierciadle. Jak poradzić sobie na przykład z grupą bardziej lub mniej spodziewanej gości, w dodatku mając notorycznego pecha, pokazuje film z serii o rodzinie Griswoldów Witaj, Święty Mikołaju (1989).
Pozostaje na koniec jedna refleksja, by nie zapomnieć, dzięki komu tak naprawdę mamy tę niezwykłą atmosferę i cudowność świąt, która w wielu produkcjach pozostaje bezimienna, bo to przecież święta Bożego Narodzenia. To dzięki przychodzącemu Chrystusowi mamy tak wiele wspaniałych opowieści.