Co takiego wydarzyło się od momentu, który Łukasz opisuje słowami „wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym łaski słowom, które płynęły z ust Jego”, do chwili, w której ci sami ludzie, uniesieni gniewem, wyrzucili Jezusa z miasta i postanowili strącić z urwiska? Jakie słowa, zachowania czy gesty Nauczyciela mogły doprowadzić do tak skrajnych reakcji? Powody były dwa.
Po pierwsze, rodacy Jezusa mieli swoją wizję Boga i własną koncepcję Mesjasza. Ta koncepcja wykluczała Syna Maryi i Józefa – ich sąsiada. Nie mieściło się im w głowach, że Bóg objawia się w człowieku tak bliskim, konkretnym, dobrze im znanym. „Czyż nie jest to syn Józefa?” – pytali sami siebie, wzajemnie utwierdzając się w przekonaniu, że ktoś taki nie może być przecież Sługą Jahwe, którego przyjścia, jak wszystkie dzieci Izraela, wypatrywali z nadzieją na wyzwolenie. Słuchacze Jezusa z nazaretańskiej synagogi byli tak pewni swoich racji, że nie dopuszczali nawet myśli o tym, że Pan przychodzi do nich właśnie teraz, że Mesjasz nie tylko jest wśród nich, ale spośród nich pochodzi. Pewnie wydawało im się, że jako naród wybrany wiedzą już wszystko o Wszechmogącym. Ta wiedza wyprowadziła ich na manowce. Nie rozpoznali Pana i nie pozwolili Mu się zaskoczyć. Gdy przyszedł, odrzucili Go, bo nie pasował do ich wizji i oczekiwań. Taka intelektualna pewność nie ma nic wspólnego z rzeczywistym poznaniem Boga. Można wiedzieć o Nim wszystko, studiować Jego słowo, pisma, które Go opisują, i nigdy Go nie spotkać. Nie wystarczy nawet otwarty umysł, jeśli serce jest zamknięte. Cóż jest warta wiedza o Bogu, jeśli nie przemienia ludzkiego serca?
Po drugie, Jezus nauczał w sposób, który był dla Jego rodaków nie do przyjęcia. Przywołanie dwojga niewiernych – wdowy z Sarepty Sydońskiej i Syryjczyka Naamana – wzburzyło mieszkańców Nazaretu. Nauczyciel chciał im uświadomić, że to nie do nich należy decyzja, kto zasługuje na zbawienie, ale wyłącznie do Boga. Poruszył tym samym ich drażliwą strunę i zakwestionował poczucie specjalnego wybrania przez Pana. Niełatwa do przyjęcia była dla nich prawda, że w niczym nie są lepsi od pogan i grzeszników i nie mają podstaw, by się wywyższać czy upatrywać dla siebie szczególnych przywilejów. Jak widać, ta choroba toczyła religijnych ludzi od niepamiętnych czasów i wciąż jest aktualną bolączką. Również we wspólnocie Kościoła nie brakuje takich, którzy wiedzą lepiej od samego Boga, kto zasługuje na Jego łaskę, i uzurpują sobie prawo do oceny, komu i pod jakimi warunkami należy się Boża miłość.
To bardzo smutne, że pierwszymi, którzy odrzucili naukę Jezusa i Jego samego wygnali, byli „swoi”. Pycha zaślepiła Jego sąsiadów i doprowadziła do wybuchu gniewu, którego skutkiem stała się przemoc wobec Nauczyciela. Jeszcze smutniejszy jest fakt, że Jezus nigdy więcej nie wrócił do rodzinnej miejscowości. Mieszkańcy Nazaretu stracili swój czas spotkania z Bogiem, roztrwonili swoją szansę. Nie zauważyli Go, choć przecież od pokoleń Go wypatrywali. Nie rozpoznali Go, choć był blisko, na wyciągnięcie ręki.
„Boję się, że nie zauważę Boga przechodzącego obok, że Go nie rozpoznam, a On mnie nie nawróci” – wyznawał św. Augustyn. Nie myślmy, że nam nie może się to przytrafić. Przyzwyczajenie, rutyna, duchowe zobojętnienie, zbytnia pewność, że jesteśmy blisko Bożych spraw, mają działanie oślepiające. Smutne i bolesne jest to, że Jezus bywa nierozpoznany i odrzucany w swoim Kościele. Sytuacje kryzysowe i wstrząsy, których raz po raz doświadczamy, mówią wiele o tym, jak często rozmijamy się ze Zbawicielem, który przychodzi do nas po swojemu, czyli zupełnie inaczej, niż się spodziewamy.